Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 


Przez większą część roku na zakończenie sezonu planowaliśmy start w maratonie w Hawanie. I podobnie jak w przypadku startu w maratonie w Ułan Bator zakończonego ostatecznie wyjazdem na Wyspę Wielkanocną, tak i tym razem zamiast na Kubę - polecieliśmy zupełnie gdzie indziej: do Tajlandii :-)

Jak widać planowanie nie jest naszą dobrą stroną. Wiele okoliczności, na które zwykle nie ma się wpływu, powoduje, że podróżnik musi być elastyczny i gotów do zmiany planów. Choć nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło - świat jest wielki, i to, że nigdy do końca nie wiesz gdzie pojedziesz - ma swoją barwę i zapewnić potrafi świetną przygodę.

Organizowany po raz pierwszy Phuketon Marathon 2017 był moim dziesiątym maratonem w tym roku. I od razu uprzedzę fakty - najtrudniejszym. Wynalazła go w sieci Monika Kosobudzka z firmy Trofea Sportowe Wikoss, a pojechaliśmy do Tajlandii w piątkę - w tym ja i Sławek Smoliński Zmierzymyczas.pl atakowaliśmy dystans maratoński, a pozostała trójka w składzie Kasia Smolińska, Sebastian oraz Monika Kosobudzcy - półmaraton. Oczywiście jak zawsze start był w dużej mierze pretekstem do zwiedzenia kolejnego kraju.

Ze względu na temperatury start do maratonu odbywał się o godzinie 3:30 w nocy, a półmaratonu o 5:00. Pomimo tego temperatura oscylowała w okolicach 30 stopni, ale jeszcze większe wyzwanie stanowiła wilgotność na poziomie 90%. Ta mieszanka powodowała, że szybkie bieganie było nad wyraz ryzykowne - już sama rozgrzewka powodowała, że człowiek "płynął". Po zaledwie dwóch kilometrach byłem cały mokry i przerażony - po czterech myślałem, że nie dobiegnę :-) Ratunkiem były punkty z wodą rozstawione na całej trasie biegu co 2 kilometry, ale ile można wypić wody, by organizm nadążał z jej wchłanianiem?


Jedyną rozsądną taktyką był wolny bieg na zaliczenie, i to, że od samego startu każdy kilometr postanowiłem pokonywać w 6 minut chyba uratowało mi życie. Bycie biegowym grubasem ma swoje cienie :-)

Trasa maratonu wiedzie jedną pętlą, przy czym jej ostatnie osiem kilometrów łączy się ze startującym półtorej godziny później półmaratonem. Na 19 kilometrze usytuowana jest malownicza nawrotka, położona na cyplu wbijającym się w wody Morza Adamańskiego - co z tego, skoro panują tam całkowite ciemności, i nie da się tego nagrać zwykłą kamerą... W okolicy nawrotu znajdują się także największe na trasie podbiegi, a raczej podchody - nikt rozsądny nie próbuje ich wbiec. Poza tym trasa jest raczej płaska i... nudna. Udział w imprezach zagranicznych nauczył mnie doceniać nasze krajowe biegi, w których organizatorzy starają się dobierać trasę tak, by była i szybka, i jednocześnie ciekawa turystycznie. W maratonach zagranicznych to rzadkość - bardzo często biegnie się prostą szosą do nawrotu i z powrotem. Tak też jest w Phuket.

Najgorsze jest ostatnie 10 kilometrów, kiedy to biegnie się po samym mieście, wśród spalin i... otwartego ruchu samochodowo-motocyklowego. Zmiana pasa czy skręt trasy to za każdym razem lawirowanie wśród aut, które choć wprawdzie chętnie biegaczy przepuszczają, to mimo wszystko oczy trzeba mieć dookoła głowy. A o to na 35 kilometrze nie jest łatwo...


Technicznie i organizacyjnie maraton jest dobrze przeprowadzony, choć była to jego pierwsza edycja. Ze względu na wspomnianą trasę myślę, że jednak nie polecę go innym biegaczom z Polski - z tego co udało nam się znaleźć na miejscu, w Tajlandii jest dużo innych ciekawych biegów. Nawet na samej wyspie Phuket, która jest największą wyspą Tajlandii, są organizowane inne maratony - jak choćby Phuket Maraton czy Laguna Marathon. Jeżeli więc wybieracie się do Tajlandii - warto poszukać alternatyw.

W samej Tajlandii jak się okazuje, każdy już był, więc nie stanowi ona takiej egzotyki i końca świata, jak mi się wydawało. Żeby jednak ratować wizerunek podróżników resztę naszego pobytu w tym kraju poświęciliśmy na dżungle, czyli różnego rodzaju trekingi i wypady w miejsca oddalone o ile to możliwe od cywilizacji i turystów. Tam dopiero Tajlandia pokazała nam swoje smaki. Eksplorowaliśmy kraj na tyle intensywnie, że podczas powrotu uświadomiliśmy sobie ciekawą rzecz - dzień w którym biegliśmy maraton, był chyba najspokojniejszym dniem całego wyjazdu :-)













Komentarze czytelników - brakskomentuj materiał

 Ostatnio zalogowani
jery
15:31
Piotr Czesław
15:23
dziadekm
15:19
grzk66
14:57
CZARNA STRZAŁA
14:44
kostekmar
14:27
AdamP
14:18
maratonek
13:59
Dana M
13:43
tete
13:35
StaryCop
13:35
maratonczyk
13:24
waldekstepien@wp.pl
13:23
alex
13:12
Zedwa
13:02
runner
13:00
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |