Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

Serbia i Czar, 07 marca 2017, 16:28, 1853/135965Łukasz Panfil
Koronacja Polskiej Lekkiej Atletyki w Belgradzie!

LINK 1: ARCHIWUM: ZAGRANICA - SERBIA I CZAR



      W miniony weekend nasi wspaniali lekkoatleci powtórzyli sukces sprzed ośmiu miesięcy stając się najlepszą drużyną Europy! W belgradzkiej Kombak Arenie wywalczyli dokładnie taką samą liczbę medali jak na otwartym stadionie w Amsterdamie, a warto zauważyć, że konkurencji w hali jest zdecydowanie mniej (26 do 44).

Prognozy realistów przed mistrzostwami Europy w Belgradzie mówiły o 5 medalach. Optymiści snuli marzenia o 8, a trzecia wydawałoby się najbardziej oderwana od lekkoatletycznej rzeczywistości niepoprawna grupa, nosząca na oczach różowe okulary mówiła o 9-10 krążkach. Tymczasem polski sen o potędze przerósł najśmielsze oczekiwania nawet największych marzycieli. DWANAŚCIE medali w tym SIEDEM złotych! Zwycięstwo w klasyfikacji medalowej zarówno pod względem ilości zdobytych medali jak i wartości. Zwycięstwo w klasyfikacji punktowej i „rekord życiowy” polskiej reprezentacji w ilości zdobytych punktów!

Od roku 1966 kiedy mistrzostwa Starego Kontynentu nosiły jeszcze nazwę Europejskich Igrzysk Halowych, Polska opuściła tylko pierwszą edycję w Dortmundzie. Minęło zatem dokładnie pół wieku startów naszych lekkoatletów w europejskich halach. Dziesięciokrotnie Polska zajmowała miejsca na podium w klasyfikacji punktowej, z czego dwukrotnie było to drugie miejsce, a osiem razy trzecie. Rekord naszej reprezentacji ustanowiony przed dwoma laty w Pradze wynosił 83 punkty. W Belgradzie nasi zawodnicy zgromadzili ich aż 103! W pierwszym dziesięcioleciu rozgrywania halowych mistrzostw Europy było znakomicie, nasz team regularnie plasował się w drużynowej czołówce. Później nastały lata mroku nie tylko dla halowej, ale w ogóle całej polskiej królowej sportu. Między rokiem 1985, a 1996 czyli na 9 kolejnych odsłonach imprezy (do roku 1990 HME były rozgrywane corocznie) nie przekraczaliśmy w podsumowaniach zmagań 20 punktów. Dopiero na przełomie wieków nastąpił zwrot i powrót do dawnej świetności. Od 15 lat Polski w tej najbardziej miarodajnej, punktowej klasyfikacji nie było na podium. Sukces cieszy tym bardziej, że lekkoatletyka halowa nie tyle wraca do łask. Lekkoatletyka w arenach zaczyna cieszyć się nie mniejszą popularnością niż widowisko na otwartym stadionie.

Poziom niektórych konkurencji przerósł oczekiwania najbardziej wybrednych kibiców. Nasz worek medalowy, który w piątkowy wieczór rozwiązali tyczkarze był zasznurowany bardzo mocno. Konkurs męskiej tyczki rozpatrywany w obrębie pierwszej szóstki był najmocniejszym w historii HME. Ale nie tylko. Pod względem wyniku uzyskanego przez szóstego zawodnika (5.80) był trzecim w historii wszystkich, najważniejszych imprez lekkoatletycznych w z igrzyskami olimpijskimi włącznie! Ani na HME, ani na halowych mistrzostwach świata, ani też na mistrzostwach Europy na otwartym stadionie, szósty zawodnik nie szybował nad poprzeczką tak wysoko! Dwa konkursy finałowe skoku o tyczce zakończyły się wysokością lepszą niż 5.80, a trzykrotnie równą tejże. Tylko podczas igrzysk w Atlancie ‘96 i mistrzostw świata w Osace przed 10 laty rezultat szóstego tyczkarza był lepszy (odpowiednio 5.86 i 5.81).

Tym większe brawa dla Piotra Liska i Pawła Wojciechowskiego. Ten pierwszy udźwignął ciężar absolutnego faworyta, który nałożył sobie na barki przed miesiącem skacząc w Poczdamie 6 metrów. Średnia najlepszych 10 wyników halowego mistrza Europy wynosi już imponujące 5.88.

Wojciechowski, który zdobył brąz dokładnie tą samą wysokością (5.85) zanotował 4 rezultat w karierze. Wynik z Belgradu jest również najlepszym od 29 sierpnia 2011, czyli od chwili kiedy Paweł sięgnął po tytuł mistrza świata w Daegu. Wojciechowski przez te 6 lat walczy nie tylko z rywalami i z wysokością, ale również z notorycznie powtarzającymi się urazami. Mimo tej niemożności wykorzystania stu procent talentu, belgradzki medal jest trzecim wywalczonym w ostatnich czterech sezonach.

Na płaszczyźnie zmagań z kontuzjami i trudnych powrotów Paweł jest w naszej reprezentacji numerem dwa. Najdłuższą drogę od wielkiego sukcesu, przez sportowy niebyt, z powrotem na szczyt stoczył w ciągu ostatnich 8 lat Sylwester Bednarek. Bednarek to taki typ sportowca, który może być przykładem zwłaszcza dla młodych zawodników. Największy sukces, brązowy medal mistrzostw świata w skoku wzwyż osiągnął zaledwie w wieku 20 lat. Kolejne lata zamiast na arenach lekkoatletycznych spędzał w klinikach, szpitalach i przychodniach rehabilitacyjnych. I kiedy wydawało się, że po operacjach kolana w 2010 roku będzie już tylko dobrze, dwa lata później przyszedł konkurs mistrzostw Polski w Bielsku Białej. Sylwek doznał poważnej kontuzji ścięgna achillesa, które w około 50% zostało zerwane. Mimo tak poważnego zwłaszcza dla skoczka urazu, nie poddał się. Upłynęło kilka lat zanim wrócił na swój właściwy poziom. 2.30 oznaczające bramy światowej elity uzyskał w 2015 roku po blisko sześciu latach od szczecińskiego konkursu rozegranego w ramach mitingu Pedros Cup. W tegorocznym sezonie halowym nareszcie nastąpiła stabilizacja wyników. Na osiem rezultatów Bednarka w historii powyżej 2.30, trzy pochodzą z fenomenalnego sezonu kiedy zdobywał wspomniany brąz MŚ w Berlinie i również trzy z tegorocznego sezonu halowego. W Belgradzie wydawało się, że konkurs skończy się dla Sylwka na 2.23. Z poprzeczką zawieszoną 4cm wyżej męczył się niemiłosiernie, pokonując ją w 3 próbie. Nic to jednak nie dawało, bo zawodnik plasował się dopiero na 6 miejscu. Później zaliczył w drugiej próbie 2.30, a kropką nad „i” było koncertowe 2.32 za pierwszym podejściem. Złoto Bednarka jest czwartym w historii występów polskich skoczków na HME. Wcześniej tej sztuki dokonali – Jacek Wszoła w roku 1977 i dwukrotnie Artur Partyka w latach 1990 i 1998.

Pięć tytułów mistrzowskich mają nasi reprezentanci na koncie męskiego biegu na 800m. Jeden należy do Pawła Czapiewskiego, jeden do Marcina Lewandowskiego, a aż trzy do Adama Kszczota. W historii lekkoatletycznych mistrzostw Europy i europejskich igrzysk halowych tylko dwóch zawodników zwyciężało trzykrotnie. Wcześniej, w latach 1966-68 sztuki tej dokonywał późniejszy twórca maratonu w Dublinie, Noel Carroll. Kszczot po raz kolejny nie dał szans nikomu. Wygląda na to, że obecność Kszczota w finałach europejskich „osiemsetek” pozwala w ostatnich latach myśleć reszcie stawki najwyżej o srebrnym medalu…

Po raz pierwszy w naszym eksportowym, średniodystansowym tandemie można było snuć marzenia o dwóch złotach. Z tytułu dotychczasowej rywalizacji Kszczota i Marcina Lewandowskiego na jednym dystansie oczywistym był fakt, że tytuł mistrzowski zdobędzie jeden z nich. Tym razem skłaniający się powoli do zmiany profesji na niemal dwukrotnie dłuższą Lewandowski udowodnił, że obierany kierunek jest właściwy. Mimo iż jeszcze w tym sezonie letnim deklaruje wierność koronnemu dotychczas dystansowi 800m, już w kolejnych możemy zobaczyć go częściej bliżej jednej mili. Marcin swoim belgradzkim zwycięstwem „odkurzył” dawno zapomniany w polskiej LA dystans tysiąca pięciuset metrów. Nawiązał do wielkich tradycji Henryka Szordykowskiego, który w latach 1970-71 i 1973-74 zdobył aż 4 złote medale halowych mistrzostw Europy.

Sukces swojego wielkiego poprzednika powtórzył również Konrad Bukowiecki. Mało tego, nie tylko nawiązał, ale odebrał Tomaszowi Majewskiemu absolutny rekord Polski! W drugim pchnięciu zaledwie 20-letni Szczytnianin o 80cm poprawił własny rekord życiowy, o 25 cm halowy rekord Polski i o 2cm rekord Majewskiego z otwartego stadionu! 21.97 przeszło najśmielsze oczekiwanie samego Bukowieckiego, kibiców i całego środowiska lekkoatletycznego. Rezultat Polaka w podsumowaniu HME okazał się drugim pod względem wartości wyników uzyskanych we wszystkich pozostałych konkurencjach czempionatu. Kilkanaście punktów wyżej sklasyfikowano tylko uzyskane w skoku w dal 7.24 Ivany Spanovic. 21.97 wpisało Bukowieckiego na 11 miejsce w historii światowej, halowej lekkiej atletyki (wg statystyk gromadzonych przez tilastopaja.org, wg listy IAAF 10 pozycja).

Najgorętsze emocje rozbudziły tradycyjnie rywalizacje sztafet. O ile skład żeńskiej pozwalał mierzyć nawet w złoto, o tyle tegoroczne, indywidualne wyniki naszych chłopaków nie napawały optymizmem. Wyjątkiem był tutaj Rafał Omelko, ale jeden zawodnik to tylko ćwierć szansy na końcowy sukces. Po raz kolejny okazało się, że trener Józef Lisowski jest mistrzem w konfigurowaniu składu, rozdzielaniu zmian i posunięciach taktycznych. Wielokrotnie w ponad dwudziestoletniej historii sukcesów „Lisowczyków” szkoleniowiec był krytykowany przed imprezami mistrzowskimi za dobór zawodników. Tyleż samo razy okazywało się, że składy Lisowskiego były strzałem w dziesiątkę. W Belgradzie mieliśmy mieszankę – najbardziej doświadczony, ponad 30-letni Kacper Kozłowski, najmłodszy 22-letni Przemek Waściński, jedyny w tym sezonie z wynikiem w biogramie poniżej 47 sekund Omelko i obyty z międzynarodowymi imprezami Łukasz Krawczuk. Przed kilkoma laty w rozmowie z trenerem Lisowskim zapytałem na czym polegał sukces „teamu 400” na przełomie wieków. Wrocławski szkoleniowiec przyznał, że wówczas bazował wciąż na sześciu zawodnikach. I tak faktycznie było. Przewijały się nazwiska Maćkowiaka, Czubaka, Haczka, Rysiukiewicza, Bociana i Długosielskiego. Sześć żelaznych postaci jednego okrążenia. Józef Lisowski wspominał, że aktualnie wybór „materiału” jest większy, ale zawodnicy ulegają częstym urazom co powoduje, że trudno oprzeć zespół na kilku filarach tak jak było to przed laty. Zapewne dlatego dziś nie jesteśmy w stanie jednym tchem wymienić kilku nazwisk, które tworzą sztafetę 4x400m. Z drugiej strony taki dobrobyt musi kiedyś zaprocentować. Zaprocentował w niedzielny wieczór, a wspomniana mieszanka eksplodowała fantastyczną postawą i prowadzeniem przez większą część dystansu! Po 15 latach od triumfu wiedeńskiego to drugi tytuł halowych mistrzostw Europy dla naszej reprezentacyjnej sztafety 4x400m.

Kibiców o słabszych nerwach zapewne dużo kosztował występ naszych pań w biegu rozstawnym 4x400. W bieżącym sezonie cała nasza finałowa czwórka mogła poszczycić się indywidualnymi rekordami sezonu poniżej 53 sekund. Ogromna przewaga jaką na pierwszej zmianie wypracowała Brytyjka mogła zburzyć wiarę niejednej zawodniczki w zwycięstwo. Nasze dziewczyny nie wątpiły ani przez moment, a piorunujące dwa okrążenia w wykonaniu Igi Baumagrt przejdą na długo do halowej historii polskiej lekkiej atletyki! Rywalizacja żeńskiej sztafety 4x400m zawierała dwa podstawowe elementy dramaturgii – długi, zdawałoby się niemożliwy pościg za sztafetą brytyjską, a w końcowej fazie skuteczne odpieranie ataku rywalki przez Justynę Święty.

Podpory zarówno męskiej i żeńskiej sztafety miały prawo być już zmęczone. Zarówno Justyna Święty i Rafał Omelko mieli już w nogach trzy indywidualne biegi na 400m zakończone zresztą w obydwu przypadkach sukcesem. Omelko klasyfikowany był przed belgradzkim czempionatem na 11 pozycji w Europie (46.60), a Święty na 6 (52.09). W finale Rafał uległ tylko doskonałemu, dwukrotnemu mistrzowi świata, Czechowi Pavlovi Maslakowi. Justyna wyszła z ostatniego wirażu na 5 pozycji, zaatakowała po zewnętrznej i to co zdawało się niemożliwe, stało się faktem! Justyna Święty sięgnęła po brąz!

Pięć lat temu we wczesnowiosennym okresie zdarzało mi się dość często bywać na stadionie AZS-AWF-u Katowice. Regularnie widywałem dwie młode zawodniczki. Jedną była właśnie Justyna Święty, zbrojąc się do sezonu z nowymi, uzasadnionymi nadziejami. Niebezpodstawnymi zresztą, bo miesiąc wcześniej uzyskała w spalskiej hali perspektywiczne jak na 20-letnią zawodniczką 54.09 na 400m. Drugą z dziewcząt, a właściwie dziewczynką była niespełna 15-letnia Ewa Swoboda. Jakież było moje zdziwienie kiedy dowiedziałem się, że dziecko kilka miesięcy wcześniej w wieku lat 14-tu uzyskało 11.97 na 100m! Minęło 5 lat i obydwie są brązowymi medalistkami halowych mistrzostw Europy! Ewa Swoboda, która nie najlepiej radziła sobie w półfinale, decydujące starcie rozegrała po mistrzowsku zbliżając się na 3 setne do ubiegłorocznego rekordu życiowego. Biorąc pod uwagę, fakt że sezon zaczynała w Brzeszczach mizernym 7.43 i 7.48, belgradzka poprawa o ponad 3 dziesiąte sekundy jest dowodem na olbrzymią skalę możliwości naszej sprinterskiej nadziei.

Z brązem wyjechała z Belgradu nasza drobniutka Sofia Ennaoui. Sofia w Kombank Arenie zrobiła wszystko co do zrobienia możliwe było. W rozmowie po halowych mistrzostwach Polski powiedziała mi, że nastawiają się z trenerem głównie na radzenie sobie w rzeczywistości turniejowej. Na drugim planie są dopiero wyniki i rekordy. W Belgradzie wykonała zatem plan z nawiązką. Oprócz medalu, wyrównała również rekord życiowy uzyskany 4 tygodnie wcześniej podczas Copernicus Cup – 4:06.59.

12 medali polskich lekkoatletów w tym: 7 złotych, 1 srebrny i 4 brązowe są dowodem na to iż mamy po pół wieku drugą generację Wunderteamu! Malkontenci mogą kręcić nosem, bo świat to nie Europa, bo hala to nie otwarty stadion. Malkontenci mają to do siebie, że wszystko widzą w odcieniach szarości. I nawet jeżeli mielibyśmy 12 medali mistrzostw świata, malkontentami pozostaną wymyślając jakiś kolejny, niedorzeczny argument. A polska lekkoatletyka jest europejską potęgą. Zarówno na otwartym stadionie i w hali. Poza tym dyskredytowanie hali ma się nijak do wydarzeń, które pod dachem są aktualnie rozgrywane. Halowe zmagania przeżywają dziś największy rozkwit i zainteresowanie nie tylko kibiców, ale i samych zawodników, którzy już nie omijają masowo zimowej rywalizacji tak jak bywało to w latach ubiegłych. Mamy wspaniałych, walecznych i pozytywnie nastawionych lekkoatletów. Dziękujemy Wam za Belgrad!

Komentarze czytelników - 3podyskutuj o tym 
 

henry

Autor: henry, 2017-03-07, 11:52 napisał/-a:
Oglądałem transmisję od początku do końca , czasem na dwóch ekranach jednocześnie w telewizorze i internecie. Oczywiście zaglądałem na forum MP ale jak zwykle na tym forum zero odzewu. Dobrze ,że kolega Panfil to podsumował . Występ Polaków uważam za rewelacyjny , tylko jedna osoba mnie niepokoi skoczkini Lićwinko zawodzi po raz kolejny ?.

 

Jarek42

Autor: Jarek42, 2017-03-07, 12:20 napisał/-a:
Polskie władze nie są za bardzo za LA. Dopiero ostatni dzień był w TVP. Promuje się skoki narciarskie, które i tak są i będą niszową dyscypliną (jestem jej wielkim fanem), a LA staje się kopciuszkiem. Kiedyś relacje z halowych ME była zawsze w ogólnodostępnej TVP. Ktoś powie - jest internet. Ale to nie to samo.

Jeśli chodzi o wyniki, to nie ma się co fascynować. W wielu przypadkach nie było najlepszych.

 

henryko48

Autor: henryko48, 2017-03-07, 20:28 napisał/-a:
Wielki sukces Polskiej Lekkiej Atletyki,były pełne transmisje na Eurosport 1 i TVP Sport no i internet,kto chciał to oglądał.

 


















 Ostatnio zalogowani
Andrea
00:23
Jerzy Janow
23:46
Wojciech
23:37
Volter
23:25
VaderSWDN
23:25
Artur z Błonia
23:18
szakaluch
22:30
gibonaniol
22:28
timdor
22:08
malicha
22:06
Namor 13
21:42
Agusia151
21:08
Pablo_run
20:51
uro69
20:51
Pawel63
20:39
grzybq
20:34
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |