|
13 listopada 2013, 10:45, 1879/266056 | GrandF Panfil Łukasz | |
| | Blaski i cienie polskiego supermaratonu
|
|
Na przełomie dwóch ostatnich dziesięcioleci ubiegłego wieku obserwowaliśmy dynamiczny rozwój konkurencji zwanej potocznie supermaratonem, a w praktyce oznaczającej dystans 100 km. Wraz z wynikowym postępem na świecie rosła również wartość rezultatów uzyskiwanych przez reprezentantów Polski.
Nasz kraj był wówczas liczącym się graczem w rywalizacji międzynarodowej. Efekty w postaci dwóch brązowych medali zdobytych przez drużynę na MŚ w Winschoten ’95 i Moskwie ’96 były rezultatem ścierania się szerokiej czołówki krajowej. Silny wówczas zespół sięgał również po dwa złota i srebro w rywalizacji najlepszych Europejczyków. Indywidualnie polską „Hall of Fame” tworzą trzy nazwiska – Jarosław Janicki, Andrzej Magier i Piotr Sękowski. Zdobywcy odpowiednio: ośmiu, trzech i jednego medalu imprez międzynarodowych.
U schyłku XX wieku wynik poniżej 7 godzin nie gwarantował miejsca na podium Mistrzostw Polski. Tak było w Kaliszu 2000 roku, kiedy to Janusz Sarnicki minął metę po 6 godzinach i 58 minutach na 4. pozycji. Ostatnia dekada to absolutny regres tej konkurencji w rodzimym wydaniu. Sukcesy Jarosława Janickiego, który jeszcze przed czterema laty sięgał po międzynarodowe trofea były wyłącznie odrębną wyspą na morzu niemocy pozostałych zawodników.
Po dziś dzień wyniki poniżej 7 godzin stanowią przepustkę do prestiżowego klubu, którego członkowie stanowią trzon tej konkurencji na świecie. W historii polskiej „setki” 23 zawodników uporało się z tą magiczną barierą. Nie licząc wielkiej indywidualności, jaką niewątpliwie jest Janicki, ostatnio Polak „łamał” 7 godzin przed ośmioma laty. Czy w najbliższym czasie pojawią się zawodnicy dopisując swoje nazwiska do wspomnianej „listy dwudziestu trzech”? Odpowiedź jest tak nieprzewidywalna jak sam sport. Na pewno zdecydowanie mniej materiału na specjalistów od 100 km występuje wśród obecnych maratończyków.
Przyczyna jest prosta – zdecydowanie mniej jest… maratończyków. W 1994 roku czołowy wówczas supermaratończyk Ryszard Płochocki plasował się na 50. pozycji podsumowania sezonu w maratonie z wynikiem 2:22:56. W roku ubiegłym rezultat ten umiejscawiałby pana Ryszarda 34 oczka wyżej... Kim właściwie są „setkowicze”? Czy trzeba legitymować się fenomenalnym rekordem maratońskim, aby myśleć o sukcesach na dystansie ponad dwukrotnie dłuższym? Prześledźmy „rodowód” najlepszych supermaratończyków na podstawie ich rekordów życiowych w maratonie:
Maratońskie rekordy dwunastu zawodników nie sięgają poziomem aktualnej pierwszej klasy sportowej. Stadionowe korzenie, za które przyjąć możemy wspomnianą „jedynkę” uzyskaną na bieżni, posiada pięciu z powyższej listy. Siemaszko - 3:48 na 1500m oraz Konieczny 29:28, Sękowski 29:52, Całka 30:15, Olesiewicz 30:20 na 10000m. Odrębnym, ciekawym przykładem jest nr 5 polskiego supermaratonu. Jerzy Wróblewicz, który w 1988 roku sięgnął po mistrzostwo Polski w chodzie na 50km. W swoim „pieszym” dorobku ma 6 medali krajowego czempionatu (5 na 50km i 1 na 20km) oraz start w pucharze świata.
Nie trzeba mieć zatem ponadprzeciętnej przeszłości długodystansowej, aby zostać ponadprzeciętnym specjalistą od 100 kilometrów. Najlepszy obecnie polski supermaratończyk 40-letni Paweł Szymandera, któremu do znalezieniu się na powyższej liście brakuje niespełna 5 minut, był przed laty zawodowym hokeistą...
Tekst publikowałem na stronie PZLA 10 miesięcy temu. |
| | Autor: van, 2013-11-21, 13:59 napisał/-a: Jakoś mnie to nie dziwi, choć oczywiście doceniam wysiłki.
Podsumowując: kiedyś polscy ultrasi biegali szybciej, dziś biegają wolniej. Wolniej, gdyż wedle wysuniętych teorii: perturbacje związane z przemianą ustrojową spowodowały zanik sieci dobrze funkcjonujących klubów finansowanych ze środków zakładowych, gdzie ludzie oficjalnie zatrudnieni na etacie mogli się spokojnie oddawać swojej pasji bez obawy utraty źródła utrzymania i/lub przemiany społeczne doprowadziły do zmian charakterologicznych zawodników, ergo młodym nie chce się dymać setki w tempie umożliwiającym pokonanie tego dystansu w czasie poniżej 7 h, choć może by się i chciało, gdyby nagrody były wyższe.
Po drodze przytrafił nam się mitologiczny karambol. Kolega Arti dowiódł, że ma w domu kalkulator i w razie potrzeby nie zawaha się go użyć.
Wypowiedzieli się m. in. Piotr Uciechowski i ci, co go dobrze znali. Van i Mars wymienili kilka zdań.
Biegacze nadal myślą, że myślą, a myślenie o niebieganiu to wróg każdego biegacza. Tradycyjnie, atmosfera niepokoju i obaw gęstnieje, choć generalnie wszyscy się ze wszystkimi zgadzają. Temat szeroki jak mongolskie stepy. | | | Autor: ≡, 2013-11-21, 14:43 napisał/-a: Wyżej wzmiankowany (a z nostalgiczną nutą wspominany przez niektórych) sovietzki (i zarazem pasożytniczy) model (fikcyjnego) sponsorowania sportu, nadal istnieje w niereformowalnych strukturach - np. w wojsku do dziś. Choć przyznać trzeba że w mniejszej (kieszonkowej) skali. Proces miniaturyzacji dotknął również dzielną armię. | | | Autor: Mars, 2013-11-24, 14:44 napisał/-a: Oficjalnie to o nic mi nie chodzi. Mój wpis tutaj był zachowaniem nieracjonalnym :-) Ale spoko, już schodzę z pisaniem do podziemi :-)
A tak w temacie. Dlaczego wybitni ultramaratończycy biegają biegi na 100 km zbyt powoli?
Myślę, że straty spowodowane ubytkiem zdrowia w wyniku treningów i samego biegu na 100 km a także koszty treningów są większe niż wartość nagrody za wygranie biegu. A nikt nie ma pewności, że wygra bieg, że zdobędzie nagrodę za wysokie miejsce bo konkurencja nie śpi. Po prostu szkoda sobie psuć zdrowia. Wysiłek i poświęcenie ogromne a ewentualne nagrody, korzyści znikome. | | | Autor: marianzielonka, 2013-11-24, 17:29 napisał/-a: W ten sposób można dojść do wniosku, że nie warto robić nic co jest bardziej męczące od zwykłego życia ... jaki sens się uczyć przez 20 lat skoro obecnie jest duże prawdopodobieństwo, że po tym czasie i tak z tego będzie dupa a kariera, kasa itd (kto co woli). Większość tych co dorobili się czegoś, na naukę nie miała raczej czasu.
Powiem szczerze, że nigdy bym się nie spodziewał, że na forum dla biegaczy, na portalu biegowym będzie trzeba się spierać czy warto biegać szybciej i dalej, bo po co, a może czy w ogóle jest sens biegać. Nie raz z niebiegającymi znajomymi, muszę prowadzić jałową dyskusję o tym jaki sens jest biegnąć 42km skoro można podjechać autem i takie tam słodkie pierdzenie. Myślę że w naszym światku biegowym nie ma sensu prowadzić dyskusji co jest lepsze 5 .. 10.. 21 ..42 czy 100km czy jeszcze dalej i w jakim tempie. Ktoś kto jedzie na zawody biegowe siłą rzeczy chce być oceniony poprzez to jaki uzyska czas bo w przeciwnym wypadku po co tam jechał skoro można sobie dokładnie taki sam dystans przebiegnąć u siebie w lesie nie płacąc wpisowego ... | | | Autor: henry, 2013-11-24, 17:41 napisał/-a: Oczywiście , popieram w całości. | | | Autor: van, 2013-11-24, 23:37 napisał/-a: Faktycznie trochę nas zniosło z tematu, ale może tragedii nie będzie. Skoro uderzasz w takie tony, chętnie odpowiem.
To co tu kolego opisujesz, to jeno zjawisko zwane facylitacja społeczna. Dawno temu dowiedziono, iż ulegają mu nawet karaluchy np. w stadzie zawsze biegają szybciej, choć idee olimpijskie nie dyndają im nawet u końca odwłoka.
Twoi zmotoryzowani znajomi po prostu nie widzą sensu w dymaniu maratonów. Jesteś w stanie to ogarnąć? Ile razy próbowałeś np. tańca klasycznego? A jeśli nie próbowałeś, to dlaczego? Zapewniam, że po dziesięciu minutach z instruktorem, niejeden biegowy magik dostanie zadyszki, o ile wcześniej nie rozwali głowy o parkiet. Potrafisz coś wyrzeźbić w kilkudziesięciokilogramowym klocu drewna, używając tylko siekiery? To wymaga dużej siły i jeszcze większej precyzji. Spotkałem człowieka, który to potrafił. Prócz muskulatury średniowiecznego drwala, posiadał talent umożliwiający tworzenie rzeczy, za które kolekcjonerzy z całego świata byli gotowi płacić złotem. No, to czemu nie rzeźbisz? A może jednak? Zapewne większość zawodowych tancerzy baletowych i rzeźbiarzy nigdy nie pobiegnie maratonu, natomiast zdarza im się korzystać z samochodów. Ciekawe jak to możliwe? Zagadkowa sprawa, prawda? Naprawdę uważasz, że wszyscy powinni biegać, a skoro już, to koniecznie na zawodach i do tego najszybciej jak potrafią?
Chyba bezwiednie przekładasz prawa rządzące światem sportu zawodowego na amatorską zabawę. Czy kto zasuwa maraton w 2h 30 min, czy biegnie dłużej o godzinę lub dwie, pozostaje uczestnikiem tego samego festynu, mającego się do rywalizacji zawodowej jak pięść do nosa. Porównywanie wyników ludzi startujących w zawodach amatorskich to przelewanie z pustego w próżne. Jeden zaczyna biegać np. gdy ma lat kilkanaście i przy dobrych warunkach fizycznych, pod opieką trenera może się spokojnie rozwinąć w stopniu pozwalającym przez następnych dziesięć, piętnaście lat, klepać maratony w okolicach 3h. Jeśli nie przytrafi mu się po drodze jakaś poważna kontuzja lub choroba, nie przestanie go to bawić, itp. Inny to np. czterdziestolatek, który zaczął biegać po trzydziestce, do tego po latach kopcenia papierosów i jeszcze operacji kolana. Na cholerę ma się starać ścigać z przykładowym młodzikiem, czy choćby swoim rówieśnikiem, borykającym się z kilkunastokilogramową nadwagą, lub np. takim, który ma za sobą lata pracy w jednostkach specjalnych, gdzie musiał zasuwać ostro ze względów zawodowych, dzięki czemu może nadal spokojnie konkurować z dwudziestolatkami? Sytuację można rzecz jasna odwrócić. Rozpoczynający przygodę z bieganiem, borykający się z problemami zdrowotnymi osiemnastolatek, prawdopodobnie nie będzie w stanie (nawet gdyby chciał) ścigać się z dobrze zakonserwowanym, szybkim weteranem.
Tłum amatorów startujących w zawodach otwartych gromadzi ludzi z tak różnych bajek, o tak rozmaitych biografiach, że nawet podziały na kategorie wiekowe trzeba traktować li tylko jako zabawę. Kwestią otwartą pozostają też wrodzone predyspozycje. W losowo dobranej próbie z tego samego rocznika znajdą się zarówno tacy, których natura predestynuje np. do wyczynów stricte siłowych (choćby dźwigania ciężarów), innych do pływania, itd. Urodzeni biegacze będą prawdopodobnie stanowili tylko niewielki procent grupy. Tzw. dobry wyjściowy stan zdrowia i ten sam wiek też nie są gwarancją uzyskiwania porównywalnych wyników, nawet przy rygorystycznym przestrzeganiu procedur treningowych. Na zawodach amatorskich startują atletycznie zbudowani, nieco ociężali siłacze i ludziska jak tyczki, za to z płaskostopiem, osoby z pokrzywionymi kręgosłupami, mocno dojrzałe panie z biustem klasy gwiezdny niszczyciel, piwne brzuszki i ci po rozmaitych operacjach, astmatycy, alergicy, nadciśnieniowcy, świeżo ocaleni po chemii, tacy z kamicą nerkową lub przykurczem ścięgien, itd.
W bieganiu amatorskim liczy się udział. Tu wynik zawsze pozostaje kwestią względną. Po co ludzie jeżdżą na zawody? Twierdzisz, iż przede wszystkim po to, żeby się ścigać. To bardzo ograniczony punkt widzenia. Ty tam po to jeździsz. Jak widzisz, nie jesteś przypadkiem odosobnionym. Tyle, że ścigasz się zazwyczaj jedynie z własnymi złudzeniami, bo rzeczywistych rywali (ludzi w tym samym przedziale wiekowym, o podobnym stopniu wytrenowania, reprezentujących mniej więcej podobny stan zdrowia, wrodzoną wydolność, a do tego pędzących z maksymalną prędkością) zwykle masz wokół siebie stosunkowo niewielu, nawet wtedy, gdy biegną tysięczne rzesze.
Pominąwszy wszelkie możliwe do wyobrażenia motywacje uczestników zawodów, istnieje spora grupa ludzi, którzy nie biegają po to, żeby sobie udowodnić, że jeszcze mogą np. prześcignąć kolegę X lub koleżankę Y, bądź pobiec w założonym z góry czasie. Co nimi kieruje? A to już, drogi kolego, kwestie bardzo indywidualne.
Oby bieganie sprawiało Ci przyjemność również wtedy, gdy z takich czy innych powodów nie będziesz już miał siły i ochoty żeby się ścigać. Być może przekonasz się wtedy, że biegnący bez parcia na wynik to też ludzie. Może wolniejsi, a może tylko odnajdujący w bieganiu odmienne wartości, niemożliwe do wyrażenia za pomocą wskazań zegarka. Nie wiem jak Ty, ja jednak sądzę, że takowe istnieją, choć oczywiście wcale nie musimy się zgadzać w tej kwestii.
Życzę zdrowia, powodzenia i wielu jeszcze rekordów prędkości. Jakichkolwiek zresztą. | | | Autor: marianzielonka, 2013-11-25, 12:11 napisał/-a: Tadeusz twój twój powyższy tekst jest okey i w sporo w tym racji tyle, że mnie praktycznie nie dotyczy, bo ja zacząłem bieganie w wieku 35 lat, mając dość palenia 40 papierosów dziennie, nadal jestem nałogowym palaczem tyle że moja przerwa trwa już 6 lat. Na rezonansie kręgosłupa mam opisany każdy krąg z rożnymi adnotacjami, oczywiście lekarz zabronił biegać, tyle że dopóki nie biegałem czułem się jak dziad a teraz o dziwo wszystko jest okey, ale lekarze tego nie rozumieją. Od samego początku jestem wierny hasłu które gdzieś przeczytałem na którymś z portali " ścigam się sam ze sobą w najgorszym wypadku będę drugi" ... wolę być nałogowym biegaczem niż posiadać inne nałogi. Bieganie jest pasją i robię wszystko by być lepszym biegaczem tak jak ty masz inne pasje choćby pisanie i tez pewnie chcesz pisać coraz lepiej a nie gorzej czy choćby na tym samym poziomie. Co do tańca, samochodów i innych zajęć to ja nie próbuje wchodzić na fora ww dyscyplin tłumacząc im, że nie ma sensu lepiej tańczyć czy jeździć ... niech każdy robi to co lubi i niech nie musi się z tego tłumaczyć ... a kamicę nerkowa tez mam :) Wolę dużo zapier... niż być zmęczonym przy zatwardzeniu.
Co do Piotrka to podziwiam jego bieganie ale mimo, ze mnie tez prosił o wklejenie tego tekstu, nie zrobiłem tego bo się z nim nie zgadzam. Piotrek jest znany z tego że nie szanuje przeciętnych czy słabych biegaczy, u niego tylko liczy się wynik. Kiedyś widziałem kobietę, która 40 lat wcześniej była jakąś misską i do tej pory nie może się pogodzić, że jest już 40 lat starsza i trochę brzydsza i dzięki odmładzaniu się, wyglądem przypomina już mapeta ... u biegaczy jest tak samo ... trzeba umieć starzeć się z godnością. | | | Autor: van, 2013-11-25, 13:48 napisał/-a: Widzę, że bliżej nam do siebie niż sądziłem, kiedy majstrowałem swoją epistołę. W ściganiu się nie ma nic świętego, ale też nie ma powodów aby go unikać, jeśli tylko ktoś ma na to ochotę. Chciałem jedynie zwrócić uwagę na inne możliwości. Też czasem lubię się ścigać, zwłaszcza z partnerem o podobnych możliwościach. Prób wykluczania bądź marginalizacji kogokolwiek ze względu na wyniki nie trawię, bo uważam, że to zaprzeczenie idei organizacji biegów amatorskich. Tego typu zachowania raczej będą od nas ludzi odstręczać niż przyciągać nowych, a przecież również o to w całej tej zabawie chodzi.
Dzięki za rozmowę. | | | Autor: 13, 2014-11-10, 11:08 napisał/-a: kiedyś dawno Janek Szumiec w znanej Holenderskiej miejscowości biegowej wyrownał rekord swiata 6:17 z sek. Może coś na ten temat | | | Autor: mamusiajakubaijasia, 2014-11-10, 12:28 napisał/-a:
Pięknie to napisałeś!
Pięknie i mądrze. | |
|
|
| |
|