2008-09-01
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| „Ryś i Anka” w Żabnicy (czytano: 955 razy)
31.08.2008r. Żabnica k/Żywca
VIIII Bieg górski na Szczyt Rynianki (1322 m n.p.m.).
Jak każdego roku koniec sierpnia to czas zakończenia cyklu imprez „Złota 50tka”. Po pólmaratonie w Żywcu, biegu u Dudka, biegu na Górę Żar i Pilsko nadszedł czas do zmierzenia się z ostatnim górskim szczytem jakim jest szczyt Rynianki (1322 m n.p.m.). Niby niewiele, zaledwie 6 km przy przewyższeniu +600m, a tyle emocji i ciężkiej pracy dla nóżek i płucek, że o „podrobach” nie wspomnę :).
Piękna pogoda, słońce i wręcz upalna niedziela sprawia, że zacienione górskie szlaki są niczym oaza dla wielbłąda. Pierwsze 2 kilometry trasa prowadzi drogą asfaltową po czym odbija ostro w prawo i poprzez drewniany mostek wbiegamy wprost na kamienisty i stromy podbieg. Tutaj zaczynają się pierwsze podejścia (dla tych co dają radę – podbiegi) gdyż to najlepszy sposób walki z nachyleniem terenu i błotno-kamienistym podłożem szlaku. Kończą się w tym miejscu wszelkie rozmowy, a o goniącym zawodniku informuje nas tylko ciężkie sapanie niczym „kowalskie miechy”. Jeszcze tylko 500m (pamiętam z odprawy) i będzie wodopój, całe szczęście bo język mi wysechł i przybrał teksturę grubego kartonu. Aby jednak nie było tak różowo zaraz za punktem z wodą trasę przegradzają wielkie ścięte pnie drzew, których pokonanie wraz z kubkiem wody w ręce powinno być oddzielnie klasyfikowane. Zaraz zresztą zaczyna się największa stromizna do pokonania, która wiodąc w górę po lekkim trawersie zdaje się nie mieć końca. Krótki zbieg wcale nie przynosi ulgi gdyż wąska i pełna korzeni ścieżka sprawia, że trzeba skupić się nie tyle na prędkości co na szybkim podejmowaniu decyzji o miejscu, w którym należy postawić stopę aby nie wyciąć orła lub innego strusia. Do mety też pod górkę i ostatnia walka na ostatnich metrach sprawia, że nagle tuż za nią nabieram niepohamowanej ochoty na bliskie spotkanie I stopnia z zieloną murawą w pobliżu napojów. Leżałbym tak zapewne do dzisiaj bo i pogoda i przepiękne widoki skłaniały do tego, a wizja szybkiego powrotu tym razem z górki nie była zbyt motywująca. Niestety przybiegli i moi koledzy, którzy chcąc już wracać posłużyli się niskiego lotu fortelem, zmuszając mnie tym samym nie tylko do zejścia ale nawet do zbiegnięcia z góry. Aż wstyd się teraz przyznać, że wystarczyło rzucić hasło „Kiełbasa tylko dla pierwszych dwudziestu zawodników”. W jednym momencie widoki, trawka, słońce i ptaszki zeszły na plan drugi, a ich miejsce zastąpił widok wielkiego pęta kiełbasy skwierczącego nad ogniskiem… He, He, pozdrawiam w tym miejscu Jarząba, którego nie udało się nam wyprzedzić w drodze powrotnej… W pensjonacie Alaska czekały na nas i na pozostałych zawodników całe zastępy kiełbas i zapewne nikomu nie zabrakło ani strawy ani napitku. Korzystając z wygospodarowanego czasu nawiązuję bliższą znajomość z pasącą się w pobliżu kozą, której na tyle przypadłem do gustu, że przyprowadziła nawet koleżankę. Z powodu, że nie zostaliśmy sobie przedstawienie nazwałem je Ryś i Anka (od Rysianki), a po tym jak zeżarły mi 2 skóry z banana przeszliśmy na TY ;)… Ma się jeszcze branie, a co?
Zakończenie bardzo sympatyczne pod przewodnictwem Mirka Dziergasa. Każdy z uczestników Złotej 50-tki otrzymał pamiątkową statuetkę oraz koszulkę z logo cyklu. Były również nagrody dla najlepszych w klasyfikacji generalnej oraz mistrzostw powiatu żywieckiego w biegach górskich. Istnie rodzinna atmosfera w gronie znajomych, przy ognisku, pieczeniu kiełbasek i przyśpiewek kapeli góralskiej to dla mnie najlepsze zakończenie zarówno GRAND PRIX BESKIDÓW jak i mijających wakacji (że o nowych znajomościach nie wspomnę)…
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu helwardwkb (2008-09-02,11:10): Z tego co widzę, to ta jedna koza jest gotowa do... . Szkoda, że mnie tam nie było to bym se podoił. KRIS (2008-09-02,11:21): Mariusz... to jest on... :)
|