2009-10-11
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Po maratonie... (czytano: 859 razy)
Debiut mam już za sobą... nie zaliczę go do udanych, nie mogę nawet zaliczyć dzisiejszego maratonu do przebiegniętych... a zaledwie do ukończonych.
Ale od początku - obudziłem się zestresowany jak nigdy, miałem problemy ze zjedzeniem śniadania i sporo czasu musiałem spędzić w WC... Wyszedłem na start ok. godziny 9-tej, rozgrzewka (była dobra, bo na początku biegło się całkiem dobrze) - później miałem przekazać ciuchy Martynie jednak jej nie znalazłem i z nieba spadł mi Wasyl, który zabrał wszystko - wielkie dzięki. Przed startem pogadałem z kilkoma znajomymi głównie z teamu, czułem się mocny i byłem dobrej myśli.
Po strzale startera ruszyliśmy z Dybolem, od początku odpuszczając grupę na 03:00 - która najpierw została z tyłu, a później narzuciła zdecydowanie za mocne tempo - ok. 7km - łapałem idealne międzyczasy - a mieliśmy do grupy kilkaset metrów straty... Kilka kilometrów później rozdzieliliśmy się z Dybolem, a ja nadal jak profesor łapałem idealne czasy na kilometrach... Schody zaczęły się mniej więcej po 18km... zaczął się kryzys i nie zamierzał puścić... Na połówce miałem jeszcze czas ok. 01:30:40... To był jednak początek mojego końca... Tempo utrzymałem tylko do 23km, tam minął mnie Dybol - a chwile później wiedziałem już że planu nie zrealizuje i pierwszy raz przeszedłem do marszu... Na 24km Bartas próbował mnie jeszcze zmotywować do dalszej walki ale ja już wiedziałem, że nic z tego nie będzie... Cel był jeden : 02:59:59 - i kiedy wiedziałem, że go nie zrealizuje zupełnie odpuściłem, mogłem się wkońcu napić i najeść do syta, pobawić się przy co lepszych kapelach - których na trasie było bardzo dużo. Po drodze chodziła mi po głowie myśl, żeby zejść z trasy - ale nie mogłem, bo nie wybaczyłbym sobie gdybym zszedł a maraton ukończyło 3999 osób :) A taka możliwość była...
Ok. 32km spotkałem Zulusa i z nim dotarłem do ok. 40km - cały czas na zmianę idąc i biegnąć, bo cały czas łapały mnie skurcze łydek... Od 40km - zabrałem się ze Smolnym, narzuciliśmy sobie trochę szybsze tempo i tak dobiegliśmy do mety z czasem 03:49:17... nie powiem, że jestem zadowolony, ale cieszę się, że się nie poddałem i ukończyłem...
Pozdrawiam wszystkich, którzy próbowali mnie zmotywować do dalszej walki na trasie, a było ich bardzo dużo...
No i wielkie dzięki do Dybola, bo dzięki plastrom, które mi nakleił kolana były jedyną częścią ciała która mnie nie bolała :)
Cel odkładam na przyszły rok... i mam chyba duże szanse w kategorii największych progresów :]
"Imposible is nothing!"
02:59:59
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora Pawel M (2009-10-11,22:06): Gratulacje , 2:59:59 było dość wysoko postawioną poprzeczką, zwłaszcza jak na pierwszy maraton :) . Super że jesteś zadowolony adamus (2009-10-11,22:09): Z przykrością zauważam, że wygrałem nasz niepisany tegoroczny zakład dotyczący naszych wyników maratońskich..... Ale nic to, za rok na pewno mi pokażesz gdzie raki zimują:)) . . .
P.S. z Dybolem też wygrałem................ suchy (2009-10-12,08:38): Gratulacje, zostałeś maratończykiem :) Następnym razem będzie lepiej!!! Trzymaj się! michu77 (2009-10-12,11:10): Nie udało się tym razem, uda się następnym.
|