|
Ostatnio zalogowany
|
| Przeczytano: 634/369442 razy (od 2022-07-30)
ARTYKUŁ | | | | |
|
Tel Aviv Marathon 2012 cz.2 | Autor: Marcin Żuk | Data : 2012-04-05 | Na starcie tegorocznego Gilette Tel Aviv Marthon stanęło 1800 biegaczy z 46 państw. Pośród nich pojawiłem się i ja. Niniejszym przedstawiam ciąg dalszy opisu swojej izraelskiej wyprawy.
Kilka dni temu na portalu pojawiła się pierwsza część mojej relacji z Tel Avivu, którą zakończyłem na 20 km biegu. Zanim będę kontynuował opowieść o moich biegowych zmaganiach cofnę się jednak do początku roku.
Do Tel Avivu przyjechałem kompletnie bez formy, co spowodowane było sporymi komplikacjami zdrowotnymi. Najpierw na pierwszym treningu w 2012 roku (5 stycznia) uszkodziłem lewe oko (biegając upadłem i trafiłem twarzą w stertę chrustu uszkadzając rogówkę), a tydzień później uczestniczyłem w wypadku samochodowym w którym mocno się poobijałem i uszkodziłem torebkę stawową prawej nogi. Powyższe spowodowało, iż do końca lutego miałem biegową przerwę i tak naprawdę gdyby nie fakt poniesienia już (niemożliwych do odzyskania) wydatków pewnie nie pojechałbym do Izraela. Ale pojechałem, więc wracamy na trasę...
Tel Aviv to prawdziwa śródziemnomorska metropolia, imponująca swymi widokami w dzień,Pisząc w ostatnich zdaniach pierwszej części artykułu "moja grupa uciekła mi na jakieś 200 metrów" miałem na myśli grupę prowadzoną przez pacemakera na 4:00. Ulegając nastrojowi chwili ustawiłem się ambitnie (uprzedzając fakty dodam, że raczej niezbyt rozsądnie) z nimi, choć moja życiówka wynosiła dotychczas 4:29:40 (Dębno 2010)
Na półmetku znalazłem się już samotnie kilka minut przed godziną 9:00 z czasem 2:02:15. Słońce grzało już wtedy dość mocno. Ciągle widziałem przed sobą jakieś 200, max 300 m uciekającą grupę, co oznaczało iż chcąc zmieścić się w zakładanym czasie muszą sporo przyśpieszyć (chyba pacer popełnił błąd). Kolejne 5 km pokonałem w nudnej okolicy, a jedynym fajnym momentem była radośnie dopingująca grupa dzieciaków ze szkółki piłkarskiej Maccabi Tel Aviv.
jak i w nocy.Na 27 km w sporym już upale, który potęgowała absolutnie bezwietrzna pogoda, dotarłem do zielonego terenu rekreacyjnego posrośniętego z rzadka drzewami a składającego się jedynie z trawników i krzaków. Tu rozpoczęła się runda zakrętów, zakręcików i zakrętasów prowadzących wokół umiejscowionego w centrum tego terenu wesołego miasteczka. Moje tempo wynosiło już wtedy 6:15-6:20/km. Na 28 km doszła mnie grupa z pacerem na 4:15, co raczej potwierdza moją tezę o błędzie pacera z 4:00. Udało mi się utrzymać z nimi ok. 2 km, ale wtedy po raz pierwszy jak biegam maratony zaistniała potrzeba odwiedzenia zamkniętego pomieszczenia sanitarnego, co oznaczało nieco dłuższy postój...
Z powodu tej przerwy grupa 4:15 oczywiście oddaliła się dość znacznie, więc postanowiłem spokojnie kontynuować bieg, aby może niezbyt spektakularnie, ale jednak poprawić życiówkę. Od 32 km całe szczęście trasa przebiegała już przez miasto i to w większości zacienionymi jego alejami. Miałem już wtedy dość śródziemnomorskiego słońca i zacząłem nawet tęsknić za grudniową polską aurą.
Nad miastem góruje dzielnica JaffaGeneralnie w czasie biegu nie pocę się zbyt mocno, ale tym razem mokry byłem cały i pot niemal zalewał mi oczy. Nigdy w życiu (nawet grając intensywnie w koszykówkę) tak się nie spociłem jak przez ostatnią godzinę. Chyba w ten sposób organizm bronił się przed przegrzaniem po półrocznym zimowym rozbratem z takimi temperaturami. Od 38 km cień się skończył, ale czas wciąż wskazywał na realną możliwość osiągnięcia rezultatu 4:26-4:27. Dodatkowo trasa zaczęła prowadzić lekko z górki w stronę morza, więc nawet zaczęło zawiewać. Uwierzyłem wtedy, że dam radę...
Na najbardziej stromym zbiegu na całej trasie maratonu z widoczną u jego podstawy tabliczką z napisem 40 km poczułem zawroty głowy. Zwolniłem wtedy znacznie, ale ponieważ nic się nie poprawiło przeszedłem do marszu. Próbowałem potem jeszcze ruszyć, ale sytuacja powtórzyła się. Pomyślałem wtedy o żonie która kazała mi wracać bez żadnej kontuzji i o firmie ubezpieczeniowej w której wykupiłem polisę kosztów leczenia za granicą (na marginesie dodam, że ceny opieki i medykamentów są w Izraelu horrendalne, więc brak ubezpieczenia jest finansowym szaleństwem – oczywiście wykupiłem klauzulę rozszerzającą ryzyka o sportowe kwestie, co wszystkim niniejszym rekomenduję)
posiadająca własny port rybacki,Uświadomiłem sobie także, iż jak do tej pory nigdzie na trasie nie widziałem punktów medycznych. Wydaje mi się do dziś to trochę dziwne.
Idąc i będąc mijany przez kolejnych biegaczy dotarłem do 41 km, gdzie znajdował się ostatni punkt odżywczy (to bardzo dobry pomysł, bo u nas spotkałem się z takowymi na 38, 39 max na 40 km) gdzie na głowę wylałem całą butelkę wody i ruszyłem w dalszą trasę. Oczywiście pisząc "ruszyłem" mam na myśli dalszy marsz, bo nie byłem w stanie biec, gdyż jak to się mówi "głowa nie pozwalała mi ruszać nogami".
Po ok. 500 m usłyszałem za sobą motywacyjne okrzyki. To była pacer na 4:30. Postanowiłem wtedy jeszcze raz zebrać się w sobie, aby jednak złamać te 4 i pół godziny. Walka skończyła się po około minutowym żenująco z pewnością wyglądającym truchcie taką ścianą jakiej jeszcze w życiu nie doświadczyłem. To już nie chodziło o to, że nie mogę biec i nawet nie o to, że nie mogę iść. Ja nie mogłem nawet stać i wiedziałem, że jak nie usiądę to za chwilę się przewrócę. To było okropne uczucie. Brrrrr.
gdzie w rybnych restauracjachUsiadłem zatem na drogowym słupku i widząc napis "finisz 500m" wpatrywałem się
w uciekające na stoperze sekundy. Kolejni mijający mnie biegacze krzyczeli zachęcające "kolakavo" (dasz radę), ale ja dalej siedziałem. Kiedy na stoperze pojawiło się 4:32 wstałem i powoli, powoli powłócząc nogami ruszyłem w kierunku widocznej już mety.
Do tabliczki z napisem 42 km dotarłem z czasem 4:35 (niektórzy w 3 minuty biegną kilometr - ja pokonałem około 300 m) i znów się zatrzymałem. Popatrzyłem wtedy na błękitne morze, złoty piasek, bezchmurne niebo i... rozpłakałem się. Tak, rozpłakałem się! I wcale się tego nie wstydzę. Popłakałem się przede wszystkim ze zmęczenia, ale także z ulgi, że to się zaraz skończy, z radości, że może nie tak jak chciałem, ale się jednak udało, ze szczęścia, że mogłem kilka tygodni wcześniej zostać na tej cholernej latarni, a jednak jestem tu i teraz oraz z satysfakcji, że uczyniłem pierwszy krok do osiągnięcia swojego celu.
serwowane są owoce morza.Te łzy chyba mi pomogły, bo ze spuszczoną głową, ale jednak w truchcie finiszowałem w czasie 4:37:54 pocieszając się nieco, iż to jest przynajmniej mój nowy rekord Galloway’em (Dębno 2010 przebiegłem w całości w czasie 4:29:40, zaś 4:38:30 z Radomia 2011 odbyło się z kilkoma przerwami na marsz, choć w znacznie lepszym stanie zdrowia). Trzeba się było przecież jakoś pocieszyć.
Po przekroczeniu linii mety oblałem się kolejną butelką wody, zawartość drugiej wypiłem i na pierwszym możliwym skrawku wolnego trawnika zwaliłem się jak worek ziemniaków. Leżałem tak i patrzyłem w niebo jakieś 10-12 minut, po czym wstałem, oparłem się o słupek zrobiłem jakieś pseudorozciaganie i pijąc ten niedobry wcześniej, a teraz smakujący super wyśmienicie izraelski izotonik, noga za nogą powlokłem się do hotelu.
Morze bywa wzburzone,W połowie drogi uświadomiłem sobie, że na szyi nie mam medalu. Nie mam bo w ogóle go nie dostałem! Po prostu zmęczenie było tak wielkie, że za metą dostrzegłem jedynie stertę butelek wody i trawnik, a medale umknęły mi jako nieistotny szczegół.
Oczywiście wróciłem się i odebrałem co moje. Może tak się musiało stać, bowiem właśnie wtedy zagadnął mnie miejscowy biegacz o imieniu Oren. Chciałem polskości to ją dostałem. Otóż matka Orena, Polska Żydówka Jadwiga przyjechała do Izraela wygnana z Polski w 1968. Dopadły mnie zatem demony naszej niechlubnej przeszłości...
Wprowadziło mnie to w dość refleksyjny nastrój, z którego postanowiłem się wyrwać okazując życzliwość wciąż biegnącym zawodnikom (limit maratonu to 6:00). Każdemu krzyczałem kolakavo i przybijałem piątki. Będąc słaby postanowiłem pomóc jeszcze słabszym. Niektórzy nie wyglądali najlepiej, ale uśmiechy na ich twarzach - bezcenne!
co tylko zachęca, aby surferzy korzystali z niego.Moją uwagę tuż przed skrętem w hotelową ulicę zwróciła grupka jednakowo ubranych biegaczy, która po dotarciu do mnie okazała się 8 osobową (2 panie i 6 panów) uśmiechniętych anglojęzycznych emerytów, mających wypisaną na twarzy radość życia, a na koszulkach zdanie: I run not so fast as you do, but I"m still happy
Jaka szkoda, że nie miałem aparatu! Kiedy odwróciłem się żeby jeszcze na nich popatrzeć spostrzegłem na plecach prowadzącego napis pacer 6:00, a to już mnie kompletnie rozwaliło. Po prostu hit!
I wtedy już wiedziałem dlaczego tyle czasu biegłem i dlaczego ten kończący się właśnie kwartał był dla mnie tak trudny. Przypomniałem sobie pewien cytat. Brzmi on tak: Czasem Bóg tak potrząsa drzewem Twego życia, że lecą z niego liście, ale robi to tylko po to żebyś lepiej zobaczył błękit nieba nad Twoją głową.
Przepraszam za ten nieco patetyczny ton, ale w końcu byłem przecież w Ziemi Świętej.
Oto ten który zamierza to zaraz zrobić.Po dotarciu do hotelu zjadłem banana i czekoladowy batonik, wypiłem butelkę Isostara, wykąpałem się i zaległem na łóżku. Pamiętam tylko, że zacząłem analizować swój bieg, ale trwało to może 10 sekund, bo usnąłem i obudziłem się po ok. 2 godzinach. Ubrałem się i zszedłem (tyłem po schodach oczywiście!) do pobliskiej restauracji gdzie zjadłem znakomity humus z orzeszkami pinii oraz jagnięciną i wypiłem herbatę z liśćmi mięty – znakomite jedzenie! Nasyciwszy się, zacząłem zastanawiać się dlaczego stało się tak jak się stało. Doszedłem do następujących wniosków:
1. TRENING – za mało treningów (przede wszystkim długiego wybiegania). Mam jednak przynajmniej zdrowotne wytłumaczenie. Dobre chęci to połowa sukcesu, ale tylko połowa.
2. TEMPERATURA – 26 st C to nie są co prawda saharyjskie upały, ale 6 miesięcy jesieni i zimy oznaczają jednak inne funkcjonowanie organizmu. Z pewnością 2-3 dni aklimatyzacji mogłyby poprawić sytuację.
3. SEN – noc przed maratonem z uwagi na głośną imprezę i emocje spałem źle, ale ważniejsza przecież poprzednia noc była jeszcze gorsza, bo spędzona w samolocie w zasadzie bez snu.
4. ZMĘCZENIE – w czwartek zrobiłem piechotą ok. 20 km, a rowerem co najmniej drugie tyle. Nie żałuję tego jednak, bo Tel Aviv to piękne miasto do którego na pewno wrócę. Co się jednak zmęczyłem to moje.
Wyjazd uważam za bardzo udany, choć sportowo nie ma się absolutnie czym chwalić. Cieszę się, że uczyniłem pierwszy krok w kierunku Korony Maratonów Ziemi. Kolejny chciałbym uczynić 11 listopada br, kiedy to już z żoną w charakterze kibica udam się na 30 Athens Maraton. Uważam bowiem honorowo, że polskiego maratonu nie można zaliczyć jako Europy w Koronie, bo to zbyt proste. Mam nadzieję, że swoją relacją oddałem atmosferę miejsca i biegu. Na koniec obiecana garść informacji praktycznych i cenowych:
- Maraton 2013 odbędzie się 15 marca. Kolejne daty to 27.03.2014 i 08.04.2015
- Warto szukać promocji lotniczych (nie tylko do Izraela oczywiście) bo łatwo da się ograniczyć koszty. Mój bilet kosztował 1185zł. Wylot z Warszawy o 23.55, przylot o 3.45 do Tel Avivu. Z powrotem wylot o 6.00 (trzeba być na lotnisku 3h wcześniej) i przylot o 9.10 (już w zmienionym czasie)
- Angielski jest używany powszechnie i nie ma żadnych kłopotów z dogadaniem się wszędzie. Poza tym poziom akceptacji i poparcia dla biegaczy jest bardzo wysoki
- Warto korzystać z hosteli, bo hotele są bardzo drogie. Mój hostel kosztował 80 Euro za 2 noce w pojedynczym pokoju. Noclegi w 4 osobowym pokoju to koszt zaledwie 15 Euro/os.
- Wpisowe do maratonu kosztowało 200 szekli (szekl to prawie złotówka)
- Taxi na lotnisko kosztuje 150 szekli (ale zamawiając w hotelu płaci się 120. W tym miejscu dodam, że warto rozmawiać z ludźmi w hostelu bo obniża się koszty (w ogóle warto rozmawiać z ludźmi, bo się można wiele dowiedzieć). Ja na lotnisko jechałem z Niemcami, więc zapłaciłem jedynie 50 i zostało na super wino w Duty Free (a strefa na telavivskim lotnisku jest absolutnie fantastycznie zaopatrzona i cenowo rozsądna). Co do win to polecam winiarnię Yarden,
- Rozmowy komórkowe są dość drogie (8 zł/min) a SMS też kosztują niemało (1,50zł)
- Jedzenie jest znakomite, ale jest drogie. Posiłek dla 1 osoby to koszt od 40 do 100 szekli (wspomniany humus z pieczywem i herbatą kosztował 40 właśnie, ale już makaron dzień wcześniej z colą i deserem aż 90)
- Nie ma żadnych problemów z zaopatrzeniem, a większość sklepów spożywczych jest otwartych non stop (w godzinach 23.00 – 6.00 zakaz sprzedaży alkoholu)
- Polisa ubezpieczeniowa z opcją sportową kosztowała w Polsce 68 zł
- Na cały wyjazd wydałem w sumie po przeliczeniu wszystkiego na złotówki 2095 zł
- Osoby, które obawiają się Bliskiego Wschodu informuję, że ani przez moment nie czułem się zagrożony, nikt nie patrzył na mnie krzywo, wszyscy byli serdeczni, atmosfera bardzo miła, a nad głową błękitne niebo.
Morze jest także wykorzystywane jako natchnienie twórców (na zdjęciu widoczny jest Asaf Haspel – jeden z bardziej znanych izrealeskich piosenkarzy, którego zagadnąłem usłyszawszy przypadkowo jak śpiewa zwrócony w stronę morza ; można go znaleźć na youtube i facebooku) To chyba by było na tyle. W razie pytań proszę o kontakt mailowy (adres podany w mojej wizytówce) lub wpis na forum – na pewno odpiszę. Zachęcam jeszcze do obejrzenia zdjęć oddających choć w części koloryt miejsca, w którym miałem przywilej spędzić fantastyczne 2 doby:
Po zmroku miasto zachowując swój charakter metropolii ma jednak niesamowity orientalny klimat,
z otwartymi całą noc piekarniami (ta na przykład jak widać założona w 1879 r.!),
czy cukierniami (sympatyczny szef Josif).
Ponieważ jesteśmy na Bliskim Wschodzie, to religie wzajemnie się przenikają (na zdjęciu widoczny minaret meczetu w Jaffie),
a Muzułmanie są częścią tego kraju,
zaś meczety wpisują się niejako w krajobraz miasta (meczet na tle hotelu).
W Tel Avivie można znaleźć takie urokliwe miejsca,
takie ciekawe oznaczenia budynków,
a także takie niesamowite kompozycje roślinne jak to wiszące drzewo.
Miasto ma swoje codzienne radości,
ale także problemy.
Zaskakuje co krok (zdjęcie wykonane we włoskiej restauracji prowadzonej przez Włoszkę
i Urugwajczyka!)
i prawie bez przerwy się uśmiecha.
Bardzo ładnie i orientalnie jak widać się uśmiecha (panna młoda miała na imię Yasmin)
zapraszając do siebie za rok.
Było super!!!
Szanowni Państwo, mówi kapitan Wojciech Kapitan (naprawdę pilot miał na nazwisko Kapitan!), dziękuję Państwu za wspólny lot. Za kilka minut rozpoczniemy zniżanie do lądowania na lotnisku Fryderyka Chopina. Temperatura w Warszawie to 2 st C, zachmurzone niebo i opady śniegu z deszczem. Patrzę za okno i widzę szaroburą aurę. Sen się skończył...
Korzystajac z okazji zycze wszystkim czytelnikom portalu Zdrowych, Pogodnych i Rodzinnych Swiat Wielkanocnych. Do zobaczenia na biegowych trasach!
|
| | Autor: RobArsen, 2012-04-06, 23:21 napisał/-a: Biegałem promenadą Tel Avivu aż do Jaffy. (Miałem szczęście moja mama "pracowała" tam od 10 lat). Maraton biegłem w Tiberias. To jest piękny maraton, polecam. Choć choruję na maraton w Jerozolimie, to nie jest normalny maraton, zobaczcie na topografie terenu biegu i będziece w szoku. Góra-dół, góra-dół i tak 42 km, pomijając temperaturę. To jest wyzwanie, może kiedyś zaliczę i wam to życzę. | | | Autor: gup-szy, 2012-04-08, 23:48 napisał/-a: Świetny artykuł, a dla mnie dodatkowo przypomnienie ubiegłorocznych wakacji. Tel Aviv to "inna liga" w porównaniu z innymi miastami w Izraelu, nowoczesne i otwarte miasto, za ten fakt niech świadczą chociażby siedziby wielkich międzynarodowych koncernów.
RobArsen wspomniał o topografi Jerozolimy, fakt biegać tam maraton to trzeba mieć to robić ;) Bedąc w tym mieście nie mogłem sobie odmówić przyjemności biegania w tak wyjątkowym miejscu (gdziekolwiek jestem to biegam, zwiedzając przy okazji) i muszę przyznać, że zwykłe lekkie bieganie po tym mieście potrafiło zmęczyć, więc maraton trudno mi sobie wyobrazić.
Autor podał cztery powody przez które ten maraton wyszedł tak a nie inaczej, ale jak dla mnie brakuje jeszcze jednego, kto wie czy nie najważniejszego. Założenie sobie celu 4:00 godzin, czyli de facto zrobienie życiówki o pół godziny !! Pół godziny w maratonie to kosmos, rok temu poprawiłem swoją mniej więcej o tyle. Wiem ile kosztowało mnie to wysiłku na treningu, natomiast sam maraton to już była istna przyjemność. Biorąc pod uwagę wszelkie problemy przed maratonem w Polsce, jak i w samym już Izraelu, założenie tak ambitne było dużym błędem i maraton niestety sobie to odebrał. Niemniej bardzo gratuluję ukończenia w tak osobliwym i ciekawym kraju królewskiego dystansu, a także świetnie czytającego się artykułu | | | Autor: mzuk, 2012-04-09, 09:15 napisał/-a: LINK: http://www.youtube.com/watch?v=TNldCxv3D
Witam,
Dziękuję wszystkim za dotychczasowe komentarze i zachęcam do kolejnych.
Trochę dręczył mnie fakt, że nie miałem zdjęć z samego maratonu, no to usiadłem i zacząłem drążyć temat w internecie. Znalazło się tego całkiem sporo. W linku prezentuję filmik na którym widać start i słychać wyraźnie że witają nas po angielsku. Uważam, że to powinno stać się standardem na dużych maratonach w Polsce. Nie wyobrażam sobie aby w Warszawie czy Poznaniu tak się nie stało.
Podaję także inne linki - należy skopiować i wrzucić do wyszukiwarki, bo z forum chyba link nie jest aktywny
FAJNY FILMIK Z MUZYKĄ EMINEMA
http://www.youtube.com/watch?v=o0Lhc2A2G4Q
2 CZĘŚCI DUŻEJ ILOŚCI ZDJĘĆ (kapitalna sprawa zdjęcia robił człowiek poruszający się wraz z kolegą debiutantem na rowerze - dzięki temu jest cała trasa; a debiutant zaliczył wynik 5:10:41). Warto obejrzeć całość. Super!
http://www.youtube.com/watch?v=psnjWWzDYeQ
http://www.youtube.com/watch?v=u3tDTx0S6PU
INNY MATERIAŁ DEBIUTANTA (4:09:55) - krótki ale tez super
http://www.youtube.com/watch?v=sJ0ZMEUWP8U
CAŁA MASA RÓŻNYCH ZDJĘĆ
http://www.youtube.com/watch?v=XRNa-RbOBgg
I NA KONIEC MARATON ROLKARZY!
http://www.youtube.com/watch?v=6Uf4OQFaelk
Swoją drogą chciałbym kiedyś przeczytać jakąś relację z maratonu na rolkach właśnie, bo mi ten pomysł chodzi po głowie :)
Pozdrawiam
Marcin
| | | Autor: Gulunek, 2012-04-09, 09:40 napisał/-a: Świetny opis, oddaje wrażenia z pobytu i maratonu. Łączenia pasji podróży i biegania to piękna sprawa :) Pozdrawiam, Marek. | | | Autor: redbestja, 2012-04-09, 10:19 napisał/-a: super, nawet załapałeś się w kadrze pierwszy film 1:38 1:53. Masz fotki i to bez opisu"fotomataton.xx" pozazdrościć. | | | Autor: emka64, 2012-04-09, 15:34 napisał/-a: Bardzo lubię takie relacje.
Bardzo mi się podoba i zachęca do wizyty w Jerozolimie. | | | Autor: Krzysiek_biega, 2012-04-10, 07:56 napisał/-a: Relacja tv przybliża nam jak wartościowym wyjazdem może być udział w tym m maratonie. Warto zaobaczyć wszystkie relacje z podanych linków | | | Autor: panorama, 2012-04-12, 20:50 napisał/-a: Rewelacyjnie. Jestem pod ogromnym wrażeniem :) | | | Autor: mzuk, 2012-04-16, 13:07 napisał/-a: LINK: http://wendelinlauxen.com/en/index.html
Okazuje się, że w Tel Avivie gdzieś tam obok biegł sobie Niemiec Wendelin Lauxen, który był trakcie ustanowienia rekordu Guinnessa w przebiegnięciu w najkrótszym czasie maratonów na wszystkich kontynentach. Miał to zaplanowane na 23 dni, a Tel Aviv był etapem nr 5. Można śledzić jego drogę na stronie podanej w powyższym linku. Pozdrawiam | | | Autor: giza, 2012-04-21, 17:35 napisał/-a: świetna relacja Marcin! | |
| |
|
|