2023-02-27
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| GORCE ULTRA-TRAIL WINTER Zimny Wdżar (czytano: 624 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: https://smakibiegania1.blogspot.com/2023/02/gorce-ultra-trail-winter-zimny-wdzar.html
GORCE ULTRA-TRAIL WINTER Zimny Wdżar
Po ubiegłotygodniowym "Dzikim Ultra" na asfalcie, nastał czas, aby wybrać się polatać trochę w górach. Wybór padł na Gorce, gdzie z uroczej miejscowości Ochotnica Górna wystartowały cztery biegi : ZaDyszka (10 km), Którędy na Lubań (24 km), Zimny Wdżar (34 km) oraz Śnieżne Wyzwanie (42 km).
Tym razem wybrałem się z synem Piotrem i wspólnie zdecydowaliśmy się sprawdzić czy ten Wdżar jest rzeczywiście taki zimny ? 😉
Jako, że bieg startował już o siódmej rano, do biura zawodów zawitaliśmy w piątek wieczorem, aby dopełnić wszelkich formalności. GUT Winter to zawody kameralne, gdzie na poszczególne dystanse mogło się zapisać po stu uczestników. A takie zawody lubię najbardziej 👍. Urzekła nas atmosfera tego miejsca. W Wiejskim Ośrodku Kultury było wszystko co potrzebne : stoisko obsługujące zawody, sklepik z akcesoriami biegowymi, możliwość zakupienia gadżetów związanych z GUT. Były także przemiłe panie częstujące nas biegaczy, przybywającymi z odległych niekiedy miejsc, słodkościami, konkretami i ciepłą herbatą. Zaintrygowało mnie stoisko z napisem „trudne sprawy” 😉😂, ale nie zdołałem rozwikłać co tam się załatwia, bo po kilkugodzinnej podróży zwyciężyła chęć położenia się jak najszybciej spać.
Z naszego zakwaterowania do miejsca startu mieliśmy kilometr. Całą noc mocno padało i jakoś rankiem wcale padać nie przestawało. Stąd po drodze do miejsca startu zahaczyliśmy ponownie o Ośrodek Kultury, aby trochę przeczekać deszcz. Do mnie i Piotrka dołączyła moja dobra znajoma Kasia Koplin, która zapisała się na najdłuższy dystans. Było wspólne zdjęcie na ściance i skromna sugestia Kaśki, że skoro nie potrafię dogadać się z moim Garminem i wiecznie się gubię, to może wypożyczę od Organizatorów papierową wersję trasy 😂. Ale dość żartów. Nastała najwyższa pora, aby udać się na miejsce startu.
Zaraz po przybyciu, pierwsze co rzuciło się w oczy, to prawie pusty plac. Niby zawody kameralne, ale dwa najdłuższe dystanse miały około dwustu uczestników, a widać było może z pięćdziesiąt osób. I gdy już nadzieja na miejsce w pierwszej dziesiątce zaczęła tlić mi się w głowie 😉, Kasia szybko sprowadziła mnie na ziemię wskazując namiot i przeszło sto osób, które się tam stłoczyły, aby chociaż na chwilę uchronić się od deszczu 😃.
Nie sposób było nie zauważyć, że w roli spikera dwoił się i troił członek duetu Polnych Pizgaczy, robił kapitalną robotę i ładował ogromne dawki energii w nasze serca 👍👏, a mimo to nasz opór przed opuszczeniem namiotu był spory. Przełamało go dopiero postraszenie nas … nadmuchiwanym krokodylem, którego miał ze sobą 😱😂.
Ogromnym zaskoczeniem było spotkanie na tych zawodach najlepszej ultramaratonki świata Patrycji Berenzowskiej, która wystartowała na najdłuższym dystansie i - uprzedzając fakty – w nim zwyciężyła 👏. A ja niezmiennie jestem pod wrażeniem skromności i serdeczności naszej mistrzyni, która nigdy nie odmawia wspólnej fotografii z przedstawicielem szarego tłumu biegaczy ... czyli ze mną 😃.
Deszcz powoli zamieniał się w śnieg i jednocześnie nadchodził moment startu. Dwa najdłuższe dystanse miały wspólnie biec prawie 25 kilometrów i dopiero potem następował podział tras.
Bieg wystartował i od razu czekało nas kilkukilometrowe podejście. Krótki odcinek asfaltu i zaraz potem wbiegliśmy w góry. Pierwszym zaskoczeniem było napotkanie stosunkowo szybko sporej ilości śniegu. Niby na nizinach pierwsze oznaki wiosny, ale w górach zima mocno się trzyma. Biegałem ostatnimi czasy na różnych odmianach śniegu. Tutaj mieliśmy do czynienia z ciężką i mokrą mazią. Biegało się po wąziutkiej, w miarę ubitej, ale przez to śliskiej i nierównej ścieżce, gdzie każde nawet najmniejsze zejście z trasy skutkowało zapadnięciem się delikwenta od kostek po kolana w śniegu 😱.
W zasadzie wyprzedzanie odbywało się na własne ryzyko, bo wymagało wbiegnięcia poza wąski, przedeptany korytarzyk.
Jednego nie mogłem pojąć. Jak można biegać i jak w ogóle można zmieścić się na tak wąskiej ścieżce. Moje kajaki w rozmiarze 47 😉😱 raz po raz okopywały się wzajemnie po kostkach, gdy próbowałem troszkę zwiększyć tempo. Oczywiście biegaczkom to w ogóle nie przeszkadzało i z gracją radziły sobie - i z nierównościami i z wąską trasą.
Muszę podkreślić wzajemny szacunek i postawę fair play zawodników względem siebie 👏👏👏. Rywalizacja rywalizacją, ale podczas różnych drobnych upadków zawsze padało pytanie – czy nie trzeba w czymś pomóc ? Często także biegacze ostrzegali się wzajemnie, gdy gałęzie lub drobne drzewka naprężone były niczym łuk w kierunku biegu.
Śmialiśmy się, że podczas tych zawodów mieliśmy istne cztery pory roku – deszcz, śnieg, zadymka śnieżna, było też i sporo słońca, a wtedy napotkane przez nas miejsca zamieniały się w bajkowe krainy, a widok na sąsiednie Tatry zapierał dech w piersiach. Zawsze truchtam w połowie stawki, wśród podobnych do mnie koneserów biegania 😅, a tacy ludzie zawsze znajdą chwilkę, aby nacieszyć się takimi widokami i je uwiecznić.
Ja się chyba nacieszyłem zbyt mocno, bo podobnie jak sporo innych biegaczy nie trafiłem w ścieżkę, ale w miejsce obok i moja noga przebijając warstwę śniegu, zanurzyła się po kolano w wodzie 😱. Nie uwierzycie, ale będąc na jakieś biegowej adrenalinie , nie zauważyłem że w tej wodnej zapadlinie pozostał mój but, a ja pobiegłem dalej … w samej nieprzemakalnej skarpetce 😂. Dopiero okrzyk innej biegaczki trochę mnie ostudził. Zacząłem szukać mojego buta, z tą małą trudnością, że w bliskim sąsiedztwie były ... trzy takie zapadliska 😱. Zanurzając rękę po łokieć udało mi się wydobyć ten niezbędny ekwipunek każdego zawodnika i pobiec dalej 😅.
Postanowiłem sobie być bardziej uważnym i nie dawać się rozpraszać, bo a nuż nie zauważę jedynego wypasionego bufetu w Kluczkowcach, na około dwudziestym kilometrze trasy. To był ten moment, że z wyżyn wbiegliśmy na niziny, na krótki asfaltowy odcinek, a tam słoneczko i prawie wiosna.
Talerz pysznej zupy smakował wybornie 😋, parę słów z innymi biegaczami, upewnienie się u Organizatorów o właściwy kierunek biegu i samotne wybiegnięcie na trasę. Piszę samotne, bo ostatni szeroki asfaltowy odcinek oraz pyszności serwowane w bufecie spowodowały, że kameralna stawka zawodników mocno się rozciągnęła.
Czekało mnie kilkukilometrowe, solidne podejście na szczyt Lubania w błocie i wodzie. Dla Reclika to nic nowego, a znajomi wręcz mówią, że to moja ulubiona nawierzchnia 😉.
Minąłem po drodze trzech zawodników, podejście robiło się coraz bardziej strome i śliskie i widać było, szczególnie przy szczycie, że łatwo nie będzie. Ale wreszcie jest – szczyt Lubania z charakterystyczną wieżą widokową. Chwila na zrobienie paru zdjęć, złapanie oddechu i powiedzenie sobie, że teraz to już będzie jedynie z górki.
Oj powiedziałem to sobie w złej godzinie. Bo gdy tylko ostatni raz obejrzałem się w kierunku wieży widokowej, zaczął się stromy, ostry i śliski zbieg. Słowem istna jazda bez trzymanki 😱😅.
Nie mam częstego doświadczenia z taką zdradliwą nawierzchnią, myślałem że wspomogę się kijkami, ale wszystko to zaczęło przypominać w moim wykonaniu jakiś chocholi taniec na zboczu 😂😱. W końcu stwierdziłem, że wszystko mi jedno i polecę sobie w bardziej lub mniej kontrolowany sposób w dół. Nie przewidziałem tylko jednego, że w przeciwnym kierunku poruszać się będą w drodze na Lubań zawodnicy z krótszych dystansów, którzy wystartowali później. Napiszę krótko, nie doszło do żadnych czołowych zderzeń, ale to tylko dzięki zasadzie wzajemnego szacunku, fair play i sporej dawce humoru mijanych osób.
Dopiero łagodniejsze zbiegowe odcinki pozwoliły na chwilę złapać oddech, nacieszyć się mijanymi wzniesieniami, podziwiać sąsiedztwo otaczających nas gór. To był czas na krótką wymianę zdań z towarzyszącymi mi przez ostatnie fragmenty trasy innymi biegaczami.
Ale cały czas trzeba było być czujnym, bo nawierzchnia kryła wiele niespodzianek. Ostatnie półtorej kilometra to już był hardcore w czystej postaci 😱. Błoto, woda i ostry zbieg. Ja stwierdziłem tylko jedno – moje buty już bardziej mokre nie będą, więc leciałem praktycznie środkiem trasy, pilnując tylko aby nie zaliczyć solidnej gleby 😅. I to się udało.
Zanim przejdę do zakończenia biegu, krótko o czymś w czym jestem niekwestionowanym ekspertem 😂😉. Oznaczenie trasy. Było doskonałe pod każdym względem 👏. Organizatorzy zadali sobie sporo trudu, aby nie doszło do jakichkolwiek pomyłek. Były wstążki, strzałki, tabliczki. Była również … wąska trasa, która uniemożliwiała jakiekolwiek wariacje czy alternatywne rozwiązania, no chyba że ktoś chciał zapaść się po kolana lub … zgubić but 😂.
Ale jeszcze bardziej cenię sobie minięcie linii mety 👍. A tam już czekał na mnie medal, gorąca zupa i Polny Plizgacz, z którym zrobiłem sobie pożegnalne zdjęcie 😂.
Opuszczałem Ochotnicę zadowolony z możliwości zrobienia paru kilometrów w górach, zawarcia nowych znajomości. Dla konesera Smaków Biegania miejsca czy czasy mają drugorzędne znaczenie, ale … wstydu nie przyniosłem 😅. Piotrek był tradycyjnie lepszy ode mnie 👏. Kasia Koplin też dala z siebie wszystko na najdłuższym dystansie i uśmiechnięta i w jednym kawałku dobiegła do mety 👏. Duże brawa.
Duże brawa dla Organizatorów, którzy zorganizowali po raz kolejny fajny biegowy festiwal 👏👏👏. Rozsądne wpisowe, spokojne limity czasowe, możliwość wyboru różnych dystansów – wszystko to w połączeniu z Waszą ogromną sympatią do nas zawodników, sprawia że warto wybrać się do Ochotnicy i „zakosztować” przygotowanych tam dla nas biegowych tras.
Autor zdjęcia : Bartosz Konopka Zwiedzanieprzezbieganie
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |