Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA   GALERIA   PRZYJAC. [6]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
insetto
Pamiętnik internetowy
Biegiem po zdrowie ;)

Marek
Urodzony: 1987-07-04
Miejsce zamieszkania: Świebodzin
45 / 48


2021-04-18

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Przygody nocnego orientalisty (czytano: 1357 razy)



Poniższa relacja nie bazuje na żadnych faktycznych zawodach ani żadnej konkretnej mapie, jest zatem całkowitą fikcją literacką mającą pokazać, jakie przygody i myśli czasem zdarzają się na zawodach na orientację.


16:23 – wyruszasz na swój pierwszy maraton na orientację. Dużo o nich słyszałeś, a że ostatnio maratonów ulicznych i tak nie organizują, to postanowiłeś spróbować czegoś nowego i zapisałeś się na nocną trasę 50km. Od zawsze wolisz bieganie po zmroku. Chcąc pokazać, na co cię stać, spakowałeś swoje najdroższe buty do przełajów i nowy plecak biegowy z kilkunastoma kieszeniami w szelkach. Pełen optymizmu ruszasz w godzinną podróż na pojezierze.
17:42 – po krótkim spacerze po mieście odbierasz pakiet startowy. Niespecjalnie bogaty w porównaniu do pakietów z maratonów: numer startowy, jakaś kartka z numerkami, parę ulotek.
17:50 – od jakiegoś wyglądającego na zawodowca uczestnika dowiedziałeś się, o co chodzi z kartką z numerkami. Takie rzeczy powinieneś był doczytać w domu... Ktoś powiedział ci też, że w pobliżu jest sporo jezior i rzeczek, więc na trasie może być mokro. Mają też być niemałe górki. Cóż, nie takie rzeczy się zdarzały na biegach przełajowych.
18:10 – spacerujesz po szkole, obserwujesz innych startujących. Niektórzy samotnie skupiają się, inni dyskutują. Gdzieś ktoś smarował stopy masłem, w innym miejscu widziałeś, jak ktoś wkłada w buty podpaski. Zastanawiasz się, o co chodzi, ale akurat o to głupio pytać.
18:28 – dobry moment na toaletę. W przeciwieństwie do biegów ulicznych, tu nie ma kolejek i musisz czekać tylko dwie minuty – dziwnie jakoś.
18:40 – organizatorzy wzywają na odprawę, zbieracie się w sali gimnastycznej. Dowiadujesz się, że punkty to kartki A4 na drzewie lub trójwymiarowe lampiony, w barwach biało-pomarańczowych, wyposażone w odblaski. Przy każdym punkcie ma być perforator do potwierdzania obecności na karcie startowej (tej z numerkami). Wszystko wydaje się proste. Dostawszy mapę oceniasz ją swym amatorskim okiem: 16 punktów kontrolnych, ulokowanie dość łatwe: brzeg rzeki, róg lasu, cypel, drzewo na cmentarzu, płot...
18:56 – po uważnej analizie mapy opracowujesz wreszcie kolejność zaliczania punktów. Sprawdzasz ostatni raz, czy wszystko masz, włączasz kontrolnie czołówkę, bierzesz ostatni łyk wody, rzucasz okiem na kompas. Organizatorzy przypominają, że meta zostanie zamknięta o dziewiątej rano. Masz 14 godzin na zaliczenie trasy. Zdecydowanie za dużo – spodziewasz się ukończenia w 6, no, może 8 godzin. W końcu czemu bieganie na orientację miałoby być trudniejsze niż bieganie po wyznaczonej trasie?
19:00 – start! Ruszasz w drugiego rzędu, z werwą wybiegając z terenu szkoły i kierując się na wschód, gdzie na skraju byłby widoczny las, gdyby nie fakt, że jest grudzień i na horyzoncie nic nie widać. W zasadzie to nawet horyzontu nie widać...
19:04 – po opuszczeniu miasta włączasz czołówkę. Przed sobą masz kilkanaście osób. Obracasz się, za sobą widzisz rządek światełek. Każde światełko oznacza jednego biegacza, każdy biegacz to osobny plan biegu, ba, nawet osobny świat, a każdy świat to ... Nachodzą cię dziwne filozoficzne myśli.
19:14 – dobiegasz do rogu lasu, dostrzegasz lampion. Dziurkujesz perforatorem kartę startową w odpowiednim miejscu i ruszasz do drugiego punktu, ma być na brzegu jeziorka. Na oko dzielą cię od niego trzy kilometry. Biegnąc drogą zastanawiasz się, co byś zrobił, gdybyś spotkał dzika. Albo całe stado dzików.
19:28 – docierasz do rzeczki, wg mapy idąc jej brzegiem w lewo powinieneś dotrzeć do jeziorka, na którego brzegu jest lampion. Ruszasz.
19:30 – w gęstwinie porastającej brzeg rzeczki nie da się biec. Iść też się nie da. Przedzierasz się powoli, żałując, że nie wziąłeś ze sobą maczety. Albo chociaż sekatora...
19:34 – wyczerpany docierasz do otwartej przestrzeni i z radością dostrzegasz taflę wody. Po chwili wchodzisz niemal prosto punkt. Podbijasz się i zaroślami wracasz do drogi.
19:45 – stwierdzasz, że drogami biegnie się fajnie, ale czujesz się nieswojo w totalnej ciszy. Nawet zwierząt nie słyszysz. Nic. Masz wrażenie, że biegasz ociężale jak słoń, słyszysz każdy swój krok i każdy oddech.
19:55 – trafiasz na stary cmentarz ewangelicki. Gdzieś przy drzewie powinien być kolejny punkt. Tyle że, jak to na cmentarzach, drzew jest mnóstwo... Jak znaleźć to jedyne?
19:58 – wreszcie znajdujesz kartkę z punktem. Była od strony południowej, a ty wszedłeś na cmentarz od północy, dlatego jej nie widziałeś. Po podbiciu się robisz dłuższą przerwę, by przemyśleć, którędy dotrzeć do kolejnego punktu. To jakieś cztery kilometry. W końcu ruszasz, na razie drogą. By się nie pogubić, liczysz mijane skrzyżowania.
20:15 – zdecydowanie się pogubiłeś, możliwe, że jakichś skrzyżowań nie policzyłeś. Zauważasz, że to pewnie przez to, że biegłeś szybko. No i przez ciemność.
20:18 – po długich trzech minutach zwątpienia uznajesz, że powoli pójdziesz dalej drogą, aż zauważysz rzeczkę. Powinna być nieopodal.
20:26 – jest i rzeczka! Najwidoczniej biegłeś wolniej, niż ci się wydawało.
20:30 ¬– na skrzyżowaniu spotykasz jakiegoś biegacza, to pierwszy napotkany człowiek od ponad godziny. Razem skręcacie na północ.
20:34 – ścieżka zaczyna mocno piąć się w górę, na szczęście u szczytu kawałek od ścieżki dostrzegasz lampion, to ci dodaje sił. Po podbiciu się twój tymczasowy towarzysz mknie na wschód przez las. Gdy wracając do drogi próbujesz nieco ściąć na szagę, potykasz się o jakaś gałąź, ześlizgujesz się i turlasz się w dół. Nieco obolały wstajesz i po otrzepaniu się biegniesz dalej, postanawiając takie górki zaliczać zdecydowanie uważniej i raczej po ścieżkach.
20:45 – droga zaczyna biec wysokim brzegiem jeziora, podziwiasz je po swojej lewej stronie. Nad horyzontem widać mnóstwo gwiazd, tyle ich jeszcze nigdy nie widziałeś. Jesteś pod wrażeniem i aż zwalniasz, by móc się delektować tym widokiem.
20:51 – w zaroślach przy plaży odkrywasz płot, a na jego końcu dostrzegasz ukrytą kartkę z perforatorem. Podbijasz się i ruszasz dalej.
21:07 – znów mylisz się w liczeniu skrzyżowań. Czujesz się jak cząstka elementarna, bo im szybciej biegniesz, tym mniej pewny jesteś swego położenia.
21:12 – po chwili marszu lokalizujesz się na mapie. Na kolejnym skrzyżowaniu skręcasz na północ. Kolejny punkt ma być gdzieś w dołku.
21:18 – schodzisz z drogi na odpowiednią działkę w lesie i zaczynasz rozglądać się za dołkiem.
21:34 – wciąż szukasz, ale zaczynają dopadać cię wątpliwości, czy jesteś w dobrym miejscu. W żadnym dołku nie ma ani śladu lampionu. Zresztą, szukanie dołku nocą w środku lasu wydaje ci się z góry skazane na niepowodzenie.
21:37 – wracasz na drogę i upewniasz się co do swojej pozycji. Upewniasz się o tyle, że wiesz, że jesteś tam, gdzie myślałeś. Ale gdzie ten dołek? Idziesz szukać jeszcze raz.
21:44 – nieopodal miga ci światełko, kierujesz się w tamtym kierunku i ku swojej radości dostrzegasz kartkę na drzewie. Po półgodzinnych poszukiwaniach podbijasz się i chcąc nadrobić stracony czas, ruszasz dalej skrótem – na przełaj.
22:07 – natykasz się na strumień. Niby nic takiego, ale wydaje się dość szeroki i nieco jakby głęboki, bo dna nie widzisz nawet przy maksymalnej sile czołówki. Rozglądasz się za mostkiem.
22:12 – przedzieranie się w górę i w dół rzeki nie dało efektu, nie ma nawet zwalonego drzewa. Decydujesz się zaryzykować i przejść w bród.
22:14 – mimo lodowatej wody sięgającej do pasa dajesz radę i dostajesz się na drugi brzeg. Jesteś przemarznięty, nie czujesz stóp. Po chwili odpoczynku orientujesz się, że mapa została na drugim brzegu. Nie wierzysz w swe roztargnienie, ale teraz już i tak jesteś mokry, więc ponowne, podwójne przejście przez strumień nie robi ci różnicy.
22:29 – dość bezproblemowo znajdujesz lampion na szczycie górki, nawet mimo gęstych zarośli. Mógłbyś być z siebie dumny, ale jesteś zbyt zmarznięty, by odczuwać cokolwiek.
22:35 – kolejny długi przebieg, ale w większości przez otwarty teren. Gwiazdy znikają nad południowym horyzontem, za to na wschodzie pojawił się księżyc. Przypuszczasz, że pełnia musiała być dwa-trzy dni temu. O ile chmury nie zakryją całego nieba, może będzie łatwiej, gdy księżyc będzie oświetlał teren. Przyda się, bo zasięg światła czołówki jest ograniczony, doświadczasz tego zwłaszcza biegnąc po polach, tak jak teraz. Nie wszędzie da się odróżnić drogę od pola.
23:02 – docierasz do kolejnego punktu, w małym rowie w lesie. To już ósmy punkt na tej trasie. Postanawiasz zrobić sobie przerwę i przegryźć coś większego. Już niemal nie odczuwasz chłodu w stopy. Coraz bardziej za to dokucza ci samotność, połączona z ciszą. Masz wrażenie, że nigdy jeszcze nie byłeś aż tak długo sam na sam ze swoimi myślami. Jesteś zaskoczony ich liczebnością, niekiedy też treścią.
23:18 – kwadrans mija niepostrzeżenie, otrzeźwił cię nagły dźwięk wycia wilka. Ciarki przebiegły ci po plecach, tylko tego brakowało... Stwierdzasz, że bieg na orientację ma się do zwykłego biegu jak dom do domu publicznego – niby podobnie się nazywają, a jednak są zupełnie różne.
23:52 – ciągnący się w nieskończoność, bardzo długi przebieg, do punktu mającego być na cyplu jeziora. Gwiazd na niebie coraz mniej. Biegania też.
0:03 – zjawiasz się na cyplu. Lampion ma być na brzegu, tyle że brzeg jest porośnięty trzciną. Przedzierasz się przez nie, czując wilgotne podłoże, a czasem zapadając się w błoto. Nie masz pojęcia, czego i gdzie dokładnie szukać.
0:12 – nagle usłyszałeś szelesty i trzaski, a z trzcin w kierunku lasu wybiegł dzik. Minął cię o kilka metrów. Tętno 200.
0:14 – wreszcie znajdujesz kartkę, jest na pomoście wędkarskim. Podpis ‘pomost’ byłby dużo bardziej pomocny...
0:34 – wbiegasz w teren, który wg mapy może być podmokły, więc starasz się trzymać ścieżki. Niestety jest bardzo zarośnięta i słabo widoczna, w paru miejscach nie jesteś pewny, czy dobrze idziesz, a kilka razy noga zapada ci się w wodę.
0:40 – za krzakami przebiega stado jakichś zwierzaków, musiałeś je przepłoszyć. Zastanawiasz się, jak im się żyje na mokradłach. Zaraz potem zastanawiasz się, jakie duże zwierzęta żyją na mokradłach. Łosie? Cieszysz się, że pobiegły precz, zamiast próbować cię stratować.
0:42 – starasz się przejść nad rzeczką po zwalonym pniu, niestety tracisz równowagę i wpadasz po kolana w wodę. Przeklinasz rzeczkę, organizatorów, bieg, noc, rodzinę (bo ci pozwolili jechać) i pandemię (bo przez nią nie ma biegów ulicznych).
0:47 – dobiegasz do skrzyżowania, przy którym powinna być ambona z punktem. Nic takiego tu nie widzisz, popadasz w lekkie zwątpienie. Obchodzisz na kilkaset metrów drogi w każdym kierunku, ale nie widzisz ambony. Nieśmiało wnioskujesz, że się zgubiłeś. Przystajesz i uważnie analizujesz mapę, próbując jakoś wykombinować, gdzie jesteś.
0:58 – postanawiasz ruszyć na północ, dotrzeć do torów kolejowych i tam się namierzyć. Miałeś biec około kilometra, ale na tory natykasz się już po trzystu metrach. A to ci dopiero... Musiałeś mocno zgubić ścieżkę na mokradłach.
1:08 – dobiegasz do skrzyżowania, przy którym znajdujesz ambonę z lampionem. Jeszcze sześć punktów, a ty już powoli masz dosyć. Za tobą niemal 40 kilometrów.
1:31 – biegnąc na zachód mijasz jakąś miejscowość. Cicho, spokojnie. Pięć domów na krzyż, dwie lampy uliczne. Wszyscy śpią, jak przystało na porządnych ludzi. Gdy przebiegasz koło jednej z bram, rozlega się wściekłe szczekanie i nagle jakieś wielkie psisko się na nią rzuca. Znów masz tętno bliskie maksymalnego.
1:38 – dobiegłeś do skraju lasu, odbijasz na północ, gdzie w rogu młodnika powinien być punkt. Po paru chwilach się podbijasz.
2:07 – docierasz na mocno pofałdowany teren, na którym będą kolejne trzy punkty. Chociaż coraz większym zakłamaniem jest nazywanie twojego sposobu poruszania się biegiem, zwłaszcza na tych pagórkach. Już od dwóch godzin masz sporo epizodów marszowych.
2:16 – dość łatwo znajdujesz lampion na szczycie górki. Masz nadzieję, że kolejne będą równie łatwe.
2:29 – odbijasz z drogi na działkę, na której ma być kolejny punkt. Chodzi o jakąś polankę, tyle że okazuje się, że działka jest porośnięta niskim, gęstym lasem, i bardzo ciężko tu się chodzi. Wątpisz w to, że pójdzie tu szybko.
2:42 – znajdujesz już piątą polankę, ale nie ma na niej śladu lampionu. Zaczynasz wątpić w istnienie tego punktu.
2:53 – po kolejnych nieudanych próbach wracasz na drogę i ponownie się lokalizujesz. Wchodzisz w gąszcz jeszcze raz. Zaczynasz wątpić w sens kończenia tych zawodów. I zaczynania jakichkolwiek innych z kompasem.
3:06 – w zaroślach mignęło ci światełko, kierujesz się w jego kierunku. Okazuje się, że to inny zawodnik szukający punktu. Czeszecie zarośla razem. Zaczynasz wątpić w siebie.
3:14 – tymczasowy towarzysz krzyczy, że znalazł punkt. Gdy do niego dołączasz, jesteś przekonany, że już tu byłeś. Kartka jest przyczepiona do drzewa tak, że, nawet jeśli tu byłeś, mogłeś ją przeoczyć. No cóż, niemal godzina straty.
3:21 – wleczesz się ku kolejnemu punktowi spacerowym tempem. Przeszukiwanie lasu trochę cię zmęczyło i wychłodziło. No i na zmianę masz podbieg i zbieg, czy raczej – podejście i zejście.
3:52 – wdrapujesz się na dość stromą górkę i od razu dostrzegasz punkt. Wyliczasz, że zostały ci już tylko dwa, ale po drodze jeden długi przebieg. Znowu masz dość i zastanawiasz się, po co tu przyjechałeś.
4:11 – trochę podbiegasz, trochę maszerujesz. Zaczyna padać coś pomiędzy deszczem a śniegiem, tylko tego brakowało. Zimno, mokro, woda w butach. Zaraz minie 50 kilometrów.
5:02 – docierasz do mostu. Na brzegu rzeki ma być punkt. Odbijasz na południe i znów się przebijasz przez gęste zarośla.
5:11 – dostrzegasz lampion. Niestety, po drugiej stronie rzeki. Ze zmęczenia zapewne przeoczyłeś w opisie informację, że punkt jest na jej zachodnim brzegu. Rozglądasz się za jakimś zwalonym drzewem. Nic nie dostrzegłszy, wracasz do drogi. Ta rzeka jest zdecydowanie zbyt szeroka, by ją przejść na dziko.
5:27 – naokoło docierasz do punktu, podbijasz się. Wzdłuż rzeki zmierzasz na południe, do kolejnej drogi.
5:37 – wchodzisz na drogę i ruszasz na południowy zachód. Już nawet nie próbujesz biec, wszystko cię boli ze zmęczenia. Zresztą, droga lekko się wznosi.
6:03 – docierasz do jakiegoś opuszczonego budynku przy polanie w lesie. Gdzieś w jego pobliżu ma być ostatni punkt, niby przy dużej jabłoni. Zapewne jabłoni jest tu niewiele, ale w nocy nie umiesz ich odróżnić od innych drzew, sprawdzasz więc wszystkie po kolei.
6:04 – wreszcie znajdujesz ostatni lampion. Ogarnia cię euforia związana ze znalezieniem wszystkich punktów. Po chwili duchowego świętowania sprawdzasz mapę i kierujesz się prosto w kierunku bazy, zostały ci dwa kilometry.
6:13 – wychodzisz z lasu, masz przed sobą otwartą przestrzeń. Chmury już w większości przeszły, widzisz rozgwieżdżone niebo. Dość daleko dostrzegasz światła miejscowości, nieco rozmazane przez mgłę, która ogranicza też skuteczność czołówki. Przez chwilę delektujesz się tym widokiem i zapominasz o zmęczeniu.
6:19 – idziesz na przełaj przez pole, skacząc po zmarzniętych grudach i kamieniach. Jest trochę ślisko, ale jakoś dajesz radę. Nadzieja na ukończenie zawodów poniżej 12h daje ci siły.
6:22 – ku swojemu zdziwieniu docierasz do rzeki, tej z przedostatniego punktu. Nie masz pojęcia, jak mogłeś o niej zapomnieć. Szybko sprawdzasz mapę, wygląda na to, że najbliższy most jest jakiś kilometr dalej. A niech to... Ruszasz wzdłuż brzegu na północny wschód. Przy okazji mądrze uświadamiasz sobie, że to stąd wzięła się ta mgła nad polami.
6:35 – dotarłeś do drogi i przekraczasz most. Została ci prosty dobieg do miejscowości, niecałe dwa kilometry. Próbujesz biec, ale jest ciężko.
6:47 – wbiegasz do miejscowości. Wyłączasz czołówkę i starasz się kierować ku szkole. Mapa w skali 1:50000 nie pomaga w zorientowaniu się wśród zabudowań, ale w miarę kojarzysz układ ulic z wczorajszego popołudnia.
6:51 – wbiegasz na teren szkoły, niemal sprintem, a dalej wchodzisz do sali gimnastycznej i oddajesz sędziom kartę startową. Stopujesz zegarek: 11h52m, 62km. Cieszysz się jak dziecko.
6:55 – siadasz pod ścianą, przyjmujesz formę flaków bez życia i leniwie obserwujesz salę. Sporo ludzi już wróciło, ale co jakiś czas docierają kolejni zawodnicy. Wielu wygląda na wycieńczonych, albo nawet gorzej, ale pewnie o tobie tak samo można powiedzieć. Powoli zaczyna odzywać się głód.
7:11 – jesz najlepszy makaron na świecie, popijasz najznakomitszą herbatą, i rozmawiasz z kimś o trasie, porównujecie przebiegi. Stwierdzasz, że kilka razy namieszałeś srodze, obierając bardzo dziwne warianty. Za to całkiem nieźle ci poszło na początkowych punktach.
7:41 – odbierasz od sędziów dyplom ukończenia i piwo. Okazuje się, że byłeś 27., bo sporo osób nie zaliczyło wszystkich punktów. Uznajesz debiut za udany.
7:53 – wsiadasz w samochód i wracasz do domu. Po drodze rozpamiętujesz zawody i zastanawiasz się nad błędami. Z uśmiechem witasz świt, mimo słońca skrytego za chmurami. Choć na trasie zaklinałeś się na wszystko, co ci drogie, że nigdy więcej nie pobiegniesz z mapą, zaczynasz obmyślać ewentualne kolejne zawody.

Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu







 Ostatnio zalogowani
biegacz54
04:48
Arti
01:19
orfeusz1
01:04
stanlej
00:55
Lektor443
00:49
cierpliwy
00:41
fit_ania
00:03
gpnowak
00:00
szyper
23:51
GriszaW70
23:43
mariachi25
22:48
Zedwa
22:41
LukaszL79
22:24
Wojciech
22:18
edgar24
21:46
uro69
21:44
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |