2018-09-04
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Połamana Połówka Praska (czytano: 880 razy)
Jadąc do Warszawy na Półmaraton Praski nie miałem zamiaru łamać swojej połówkowej życiówki. Zbyt mało biegałem a kłopoty wiosenne nie pozwoliły mi się odpowiednio do tego przygotować. Jechałem do Warszawy z zamiarem złamania okropnej niepewności odnośnie aktualnej formy biegowej. O tym , że przyjdzie mi złamać coś jeszcze nie śniło mi się w nawet najbardziej nierealnych wizjach tego wydarzenia...
Półówka Praska już na stałe wpisała się w moją coroczną listę startową. Z kilku powodów. Przede wszystkim za fajną organizację, kapitalną , sprzyjającą życiówkom trasę oraz fakt, że organizowana jest zwykle około miesiąca przed Maratonem Warszawskim. Daje to niesamowitą okazję sprawdzenia formy przed startem na królewskim dystansie. Przeniesienie startu "praskiej połówki" na godziny wieczorne sprawiło, że ten bieg stał się moim numero uno wśród półmartonów.
Na starcie spotykam wielu Vege Runnerów. Krótka rozgrzewka, fota przedstartowa i z Julem oraz Pawłem ciśniemy do naszej strefy. Paweł ma plan złamania 1:30. Julo podobnie jak ja nie wie czego się spodziewać zatem postanawiamy trzymać się Pawła. Poszło. Pierwsze kilometry biegniemy w ustalonym tempie. Staram się trzymać chłopaków i balonika ale mimowolnie ciągle przyspieszam. Kiedy gubię chłopaków postanawiam jednak cisnąć sam. Pogoda wyśmienita, noga podaje, nawet nie wiem kiedy pęka 10 kilometrów. Na 12stym kilometrze przed zawrotką widzę Łukasza, który aktualnie jest w oklicach 14stego kilometra. Gość pluje ogniem. Życiówka poniżej 1:20 mówi sama za siebie...
W okolicach 17go kilometrach dogania mnie Julo i od tej chwili to ja zaczynam go gonić. Fajnie to działa. Przyznam, że na tym etapie półmaratonu zwykle dopada mnie jakiś lekki kryzys. Fakt, że przed sobą mam Julka działa motywująco i ciśniemy przyzwoitym tempem ostatnie kilometry. Po minięciu 20stego kilometra postanawiam przypuścić końcowy atak. Julo biegnie dosłownie kilkanaście metrów przede mną. Mijam dzielącego nas zawodnika i.... nagle wszystko zaczyna wirować a ja czuję, że moja twarz bardzo szybko zbliża się do asfaltu. Instynktownie wyciągam ręcę przed siebie. Tempo jakim aktualnie ciśniemy sprawia, że całym impetem wale o ziemię. Dociera do mnie w jednej chwili, że zawodnik, którego wyprzedzałem podciął mnie i stąd ta wywrotka. Ból całego ciała powoduje, że bluzgam na czym świat stoi... aż mi głupio. Gość pomaga mi wstać , zbieram się i biegniemy chwilę razem. Julek znika mi za zakrętem ale adrenalina robi swoje i tuż przed samą metą mam go na wyciągnięcie ręki. Wbiegam kilka sekund po nim...
Bieg był wspaniały. Na pewno się nie nudziłem ;-) . Mimo, że czas ukończenia jest daleki od mojej życiówki jestem bardzo zadowolony. Następnego dnia po wizycie na SORze okazało się, że mam najprawdopodobniej połamany nadgarstek. No cóż... mogło być gorzej. ;-) .
Dziękuje wszystkim VRunnersom za możliwość przeżycia znów fajnych chwil podczas wspólnego biegania. Szczególne podziękowania ślę Łukaszowi ( jeszcze raz graty za mega czas na mecie) oraz mojej nieocenionej żonce za pomoc w ogarnięciu SORów i opiekę nad kaleką ;-). Całej warszawskiej ekipie bardzo dziękuję za gościnę. Już na stałe klub Vege Runners wpisał się w czołówkę tego biegu. Tym razem zaszczytne 4 miejsce w drużynówce!!! Gratulacje dla wszystkich biegaczy spod znaku marchewy ;)
P.S. Julo, jeszcze 50 metrów i bym Cię ścisnął ;) . Co się odwlecze to nie uciecze ;) .
P.S. Nie wiem czy to dotrze do zawodnika, z którym spotkał mnie ten incydent ale chciałem przprosić za te blzugi i podziękować za pomoc przy ogarnięciu sytuacji. Do zobaczenia na trasach biegowych!
Konrad (Peepuck) Frantz
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |