2018-07-04
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Maasdijk Marathon 2018 (czytano: 1803 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: jacekbedkowski.pl/maasdijk-marathon
Maasdijk Marathon
Jak ten czas szybko leci. W 2012 roku pierwszy raz miałem okazję pobiec w Maasdijk marathon w Holandii. Po 6 latach wracam na ten sam bieg. Troszkę przez przypadek, a troszkę z chęci rewanżu zdecydowałem się wystartować w tym maratonie. W 2012 roku byłem 4 open i ustanowiłem na ten czas mój rekord życiowy. Tym razem wracałem w innych okolicznościach. Cel był jeden, wygrać ten maraton w jak najlepszym czasie.
Zapisałem się dosłownie na kilka dni przed zawodami. Troszkę było z tym zamieszania, bo nie było możliwości zapisać się online, jeśli nie masz konta w banku w Holandii. Na szczęście organizator okazał się bardzo pomocny i wystarczyło zrobić przelew, przekazać kilka danych i już, pojawiłem się na liście startowej. Nie była to długa lista, liczyło raptem 30 osób.
Na miejscu pojawiłem się z rodziną i moją koleżanką Mariolą, z którą znam się od kilku lat. To byli moi kibice tego dnia, duchowe wsparcie. Tego dnia pogoda nie była zbyt dobra, w cieniu było dość dobrze, ale w słońcu nie dało się wytrzymać, pociłem się od samego stania. Ponieważ trasa prowadziła w większości po wałach kanału, dlatego zapowiadało się bieganie w słońcu. Jak się później okazało, pogoda troszkę się zmieniła, było ciepło i wiał mocny wiatr. Nie mniej wszyscy mieliśmy te same warunki do biegania dlatego nie mogłem kręcić nosem.
Przed startem ustawiłem się w pierwszej linii i czekałem na odliczanie. Jeszcze parę minut przed startem miałem okazję porozmawiać z jednym z biegaczy (ostatecznie był 3 na mecie). Pytał mnie, jaki mam wynik i jak powiedziałem mu że w 2017 zrobiłem 2:41h to zakomunikował mi, że wygraną mam w kieszeni. Dyplomatycznie odpowiedziałem, że wszystko w nogach biegaczy. Przyszedł czas na koncentrację i mogłem ruszać na trasę. Od samego początku wyszedłem na prowadzenie. Tempo nie było zbyt mocne, ale te 4 min/km zrobiły swoje i nikt nie chciał się zabrać ze mną. Pozostał mi samotny bieg. Wiedziałem, że mogę liczyć tylko na siebie i będę walczył ze swoimi słabościami. Te pojawiły się już w okolicach 17 km. Z minuty na minutę moja przewaga rosła. Już po 5 km nie widziałem nikogo za plecami, ale trasa była na tyle kręta, do tego z licznymi podbiegami, dlatego nie miałem świadomości gdzie jest reszta stawki. Jak wspomniałem mały kryzys przyszedł w okolicach 17 km. Po prostu nie miałem ochoty już biec, a tak na dobrą sprawę trzymać mocnego tempa. Troszkę zwolniłem, żeby złapać oddech i odliczałem kilometry do połówki.
Na półmetku pojawiłem się w 1:27:36 co oznaczało, tylko tyle, że mogę liczyć na wynik troszkę lepszy od ostatniego maratonu o ile uda mi się utrzymać tempo biegu. To zdecydowanie nie był mój dzień na bieganie. Od samego początku miałem problemy z żołądkiem, ale nie miałem za dużego wyboru, trzeba było biec dalej. Kilometry uciekały, ale nie aż tak szybko, jak czas. Starałem się zerkać co dzieje się za plecami, ale nie widziałem nikogo. Co jakiś czas towarzyszący mi motocykl organizatora zostawał na trasie żeby coś sprawdzić. Zastanawiałem się, czy może sprawdzają, jaką mam przewagę, ale nie miałem od nich żadnych informacji. Robiłem swoje i biegłem za zegarem umieszczonym na dachu prowadzącego samochodu. To było nowe doświadczenie dla mnie. Jeszcze nie miałem okazji biec za zegarem jako lider maratonu. Fajne uczucie !!!
Kiedy zostało mi już mniej niż 7 km na horyzoncie pojawili się zawodnicy, którzy startowali w na innych dystansach i ku mojemu zaskoczeniu rolkarze. Myślałem, że jak ma się roki na nogach to do mety maratonu można dojechać szybciej niż biegnąc, tym bardziej że rolkarze wystartowali 15 minut przed maratonem. Nie mniej udało mi się wyprzedzić kilku z nich i co najważniejsze dla mnie całą masę biegaczy. Było to chyba półmaraton. Taki obrót sytuacji mocno mnie zmotywował do mocnego finiszu. Wiedziałem, że raczej nikt mnie nie dogoni, ale chciałem powalczyć o te kilka sekund. Na metę wbiegłem w dość dobrym tempie. Drugą część pokonałem 40 sekund wolniej, ale patrząc na ilość zakrętów, podbiegów na wały przy kanale, itd. ... to można powiedzieć, że biegłem bardzo równo. Kiedy udało mi się sprawdzić ostateczne wyniki zobaczyłem jaką miałem przewagę. Drugi zawodnik przybiegł 28 min, a trzeci 32 minuty za mną. Mój końcowy wynik to 2:55:53.
Po maratonie szybko się przebrałem i czekałem na wręczenie pucharów. Tutaj małe zaskoczenie, nie doczekałem się dekoracji bo musieliśmy czekać, aż dobiegną panie, dlatego postanowiłem nie czekać, odebrałem sam puchar i pojechaliśmy odpoczywać. To był super weekend w Holandii.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |