Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA   GALERIA   PRZYJAC. [10]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
Dusza
Pamiętnik internetowy
WSPOMNIENIA BIEGAJĄCEGO INACZEJ

Duszyński Tomasz
Urodzony: 1976-01-04
Miejsce zamieszkania: Strzelin
82 / 86


2016-11-15

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Ateny Maraton - relacja (czytano: 3444 razy)

PATRZ TAKŻE LINK: https://runforlifetom.wordpress.com/2016/11/15/autentic-athens-marathon-relacja/

 

Przyznaję, poniosło mnie :) Jeśli chcecie przeczytać tylko o niedzielnym maratonie w Atenach, przewińcie do części START :)

Dzień przed maratonem, rozmawialiśmy z pewną Greczynką. Gdy dowiedziała się, że wraz z żoną weźmiemy udział w biegu, dała nam do zrozumienia, że wcześniej, nawet jeśli pokonywaliśmy w różnych miastach dystans 42 km 195, to był to zwykły bieg i dopiero teraz, po raz pierwszy w Atenach, przebiegniemy prawdziwy maraton.

Oczywiście tę anegdotkę należy potraktować z przymrużeniem oka. Maraton na pewno jest dla Greków powodem do dumy. Nazwali go zresztą wymownie - Autenthic Athens Maraton. Większość z nas zna romantyczną historię Filippidesa, którego zadaniem było przekazanie radosnych wieści o zwycięstwie Hellenów pod Maratonem i jednocześnie ostrzeżenie ateńczyków przed zmierzającą w stronę Aten perską flotą. Bieg swój zakończył dosyć marnie, po przekazaniu wieści zmarł z wycieńczenia. Jednak tamten wysiłek stał się przyczynkiem do włączenia biegu na dystansie Maraton - Ateny do pierwszych nowożytnych igrzysk olimpijskich rozgrywanych w Atenach. Miało to miejsce równo 120 lat temu, a bieg odpowiadał długości nie 37 kilometrów (dystans Maraton - Ateny) lecz 40 km. Po jakimś czasie dystans znów zwiększono. Na igrzyskach w Londynie dodano 2195 metrów. Ta zmiana miała związek z królem brytyjskim Edwardem VII i miejscem, które zajmował na trybunach. Musiał mieć wszystko bliżej, może nie nosił okularów…

A jak z tym moim ateńskim maratonem? Czy po przebiegnięciu całego dystansu poczułem się maratończykiem? A może czułem się nim wcześniej? Cóż, wszystko po kolei.

PAKIET STARTOWY:
Chcecie pobiec w Atenach i przeżyć przygodę życia? To nie reklama, a zwykłe pytanie. Sprawa jest prosta. Wystarczy wykupić pakiet startowy. Grecy pozostawili biegaczom trzy opcje:
a) Najtańsza - koszt 30 euro daje możliwość startu w maratonie. (w tym medal, dojazd na start)
b) 45 euro - to także koszulka adidasa. Bardzo fajna. Pamiątka, z której będziecie korzystać chociażby podczas treningów.
c) 100 euro - to powyższe opcje + kilkudniowa karta na środki komunikacji miejskiej (metro - tramwaje - autobusy). Do tego torba sportowa, a także obniżka na bilety do muzeów (o tym niżej!) i zniżka na rejs statkiem.

Wybór pakietu zależy od Was. Jeśli mogę Wam coś w tej materii doradzić… Opcja numer 2, to opcja najrozsądniejsza. Torba sportowa z pakietu najdroższego nie zachwyca. Metrem pojedziecie maksimum dwa razy, tramwajem także. Koszt biletów? Metro z lotniska do centrum to wydatek 10 euro w jedną stronę. Tramwaj to kilka euro. Natomiast jeśli dobrze się zakręcicie załapiecie się na zniżkę biletów na Akropol bez względu na rodzaj wykupionego pakietu.

PRZYLOT - HOTEL
Wykupiliśmy z żoną bilety Ryanair - lot z Modlina. Nie wiązało się to z wysokimi kosztami. Po przylocie, jeszcze na lotnisku, trafiliśmy na stoisko organizatora biegu. Udzielono nam wszelkich informacji, których potrzebowaliśmy. Dostaliśmy także karty na komunikację miejską, czyli te z pakietu c). U Greków można wszystko załatwić, choć nie ręczę, że wszystkim się to uda : )

Przy lotnisku znajdziecie stację metra. Niebieska linia zabierze Was do centrum. Podróż trwa około 45 minut. My musieliśmy zrobić jedną przesiadkę na stacji Sytnagma, by linią numer dwa dojechać na stację Acropolis. Stamtąd mieliśmy kilkaset metrów do naszego hotelu.

Wybraliśmy Acropolis Hotel View. Opcja ze śniadaniem i widokiem z balkonu na Akropol. Hotel posiada też taras na dachu, z którego rozciąga się wspaniały widok na Partenon i Ateny. Pokoje nieduże z łazienką. Hotel dwugwiazdkowy, standard zaskakująco dobry. Na booking.com można trafić na dobrą promocję tego hotelu. Położnie zaledwie kilkaset metrów od Akropolu i centrum czyni go bardzo atrakcyjnym.

EXPO
Pakiet odbierzecie w Faliro Indoor Hall & Exhibition Centre. Należy tam dojechać tramwajem numer 4 (pomarańczowa linia). Wysiądźcie na stacji Agia Skepi, a wtedy znajdziecie się tuż pod halą. Nie liczcie na wielkie banery informujące, że oto dotarliście na miejsce. Przez chwilę możecie się poczuć mocno zagubieni : ) W końcu jednak, gdy obejdziecie budynek traficie przed główne wejście. Głośna muzyka i reklamy, których tutaj już nie zabraknie, pozwolą Wam stwierdzić, że oto jesteście na EXPO.

Wydawanie pakietów startowych odbywa się szybko i sprawnie. Koszulki odbiera się jednak w innym miejscu hali. Będziecie musieli przejść na wyższe piętro i obejść większość stoisk. Jest to już chyba zwyczaj większości organizatorów i ukłon w stronę sponsorów.

Expo jest spore, znajdziecie wiele firm wystawiających swoje kolekcje sportowe. Będziecie także mieli możliwość spróbowania różnych napoi energetycznych, żeli czy batonów. Gadżety mniej i bardziej przydatne także się znajdą.
Gdy będziecie wracać tramwajem do centrum zatrzymajcie się choć na chwilę na stacji Batis. Mieliśmy akurat fajną pogodę. Plażing and smażing - tego nigdy za wiele ; )

ATENY ZWIEDZANIE I JEDZENIE
Souvlaki z pitą. Opcja najtańsza - około 2,50 euro za formę zawijanego placka z mięsem i warzywami. Niektóre souvlaki wzbogacone są frytkami, inne przewidują wersje dla wegan. Gdy znudzi Wam się souvlaki, na pewno znajdziecie wiele knajpek, tawern, które zaproponują dobre jedzenie w dobrej cenie. Przed maratonem zjedliśmy greckie pasticcio (zapiekanka makaronowa) - makaron z serem i mięsem w sosie beszamelowym. Cena około 7-8 euro w zależności od knajpki. Podsumowując, do kwoty 10 euro można zjeść tutaj porządny posiłek. Znajdziecie także wiele restauracji z makaronami, trafią się też pizzerie. To coś dla zwolenników ładowania węgli. Ceny bardziej przystępne niż w innych europejskich stolicach.

Ateny nie są miastem wielu zabytków. Na pewno warto odwiedzić Akropol, zobaczyć Partenon i panoramę Aten. Uważajcie jednak, na Akropolu jest bardzo ślisko. Kamienie zostały wyślizgane butami milionów turystów. Tuż przy nas jedna z turystek wywinęła hołubca. (zbierało ją z ziemi kilkunastu facetów, nie wiem czy dlatego, że była ładna, czy dlatego, że wszyscy tu tacy uprzejmi).

Bilet wstępu na Akropol - to wydatek 20 euro. Jednak opcja c) w pakietach startowych wykupywanych przez Was, daje Wam możliwość skorzystania z opcji 10 euro za wejście na Akropol dla Was i osoby towarzyszącej. W rzeczywistości wystarczy pokazać torbę z maratonu, numer startowy, cokolwiek co poświadczy, że będziecie biec maraton i załapiecie się na zniżkę.

Jeśli macie czas na zwiedzanie, warto odwiedzić dzielnicę - Monastiraki - tutaj znajdziecie klimatyczne ulice z mnóstwem sklepików z pamiątkami, pchlich targów, knajpek i restauracji.

Plaka - restauracje i sklepy,

Anafiotika - nie przegapcie tego! Musicie dotrzeć niemal pod mury Akropolu, by znaleźć się w najstarszej części Aten. Znajdziecie tu domy z pobielonymi ścianami, oprócz tego mnóstwo kotów i roślinności. Warto pobłądzić wśród tych uliczek!

Z metra skorzystaliśmy tylko dwa razy. By dostać się z lotniska do centrum i z powrotem. Z tramwaju - podczas wyjazdu na Expo. Od Was zależy, czy opcja c) z darmowymi przejazdami będzie się opłacała.

PRZED ZAWODAMI
Przygotowania moje i żony do startu w Atenach przebiegały całkiem dobrze. Niestety tydzień przed zawodami żona złapała anginę. Antybiotyki skończyła brać dzień przed startem. Oczywiście mnie, naczelnego hipochondryka, też zaczęło boleć gardło. Obyło się bez buzi-buzi przez tydzień, ale w końcu z żoną śpimy w tym samym łóżku i bakcyle nie próżnują. Niestety, nawet, gdy w nocy żona „przypadkiem” niemal spadła z łóżka nie przyszło jej do głowy, że bezpieczniej jest zmienić miejsce leżakowania. Cóż, tak to jest z tymi żonami. Na szczęście przetrwałem ten jakże niebezpieczny okres… żona zresztą też : ) Oboje jednak, z różnych przyczyn, nie odbyliśmy żadnego treningu biegowego na ponad tydzień przed maratonem.

DO MARATONU - NA START
Na biegaczy planujących dostać się do Maratonu czekają w kilku miejscach Aten darmowe autobusy. Jednym z miejsc z największą liczą środków transportu jest Syntagma. Tuż przed gmachem parlamentu, przy którym już wcześnie rano można być świadkami zmiany warty przy Grobie Nieznanego Żołnierza. Wartę pełnią fajni panowie w kapciach z pomponami, uzbrojeni, choć nie wyglądający na niebezpiecznych. Wróćmy jednak do autobusów vel środków transportu. Te, zgodnie z informacją od organizatora, czekają na maratończyków pomiędzy 5:30 a 6:15 rano.

Podróż do Maratonu trwa blisko godzinę. Po dotarciu na miejsce trzeba przejść jeszcze kilkaset metrów w stronę stadionu. Przywita tu Was pomnik Nike, nie czujcie się jeszcze jednak zwycięzcami. Już rano około godziny 7:00 termometry wskazywały kilkanaście stopni Celsjusza. Nie czuć było jednak tej temperatury ze względu na silny zimny wiatr, który tego dnia miał nam towarzyszyć także podczas biegu.

Wczesny przyjazd do Maratonu oznacza niestety dwugodzinne koczowanie. Można w tym czasie zrobić sobie zdjęcie ze zniczem olimpijskim, można pogadać ze znajomymi. Weźcie ze sobą bierki, stół do ping ponga… cokolwiek, żeby zająć się czymś przed biegiem ; ) Do godziny 8:00 należy oddać swój bagaż do oznaczonych odpowiednimi numerami startowymi samochodów DHL (choć większość maratończyków zwlekała z tym do ostatniej chwili). Bagaże będą na Was czekały na mecie. Jeśli boicie się wychłodzenia przed startem, zabierzcie ze sobą stare ciuchy, które potem wyrzucicie. Organizatorzy rozdają także worki, które można założyć na siebie, by ochronić się przed rześkim porankiem.

Na swoim numerze startowym znajdziecie oznaczenie sektorów. Numer sektora przypisany jest indywidualnie do osiąganych i planowanych czasów.

Mi przypadł sektor 4. Każdy z sektorów startuje w odstępach czasowych. Nasz sektor wystartował kilka minut po godzinie 9:00.

Jeszcze przed startem, zdawałem sobie sprawę, że biegnie w tym roku wielu moich rodaków. W moim sektorze wydawało mi się, że jest ich przeważająca ilość. Bardzo fajne uczucie. Obok mnie stał Tomek z Zabrza, bardzo miły chłopak, z którym podzieliliśmy się kilkoma przedstartowymi opowieściami z biegowej krypty. Tomek od początku ostrzegał, że nie jest to trasa na życiówki. Odpowiedziałem zgodnie z prawdą, że zgadzam się z tą opinią w 100 procentach. Nie przybyłem tu dla życiówek tylko po to, by spokojnie pobiec maraton, poczuć klimat miejsca… oczywiście po pierwszych kilometrach wszystko zweryfikuję, tego jednak się trzymam. Tomek uśmiechnął się tylko słysząc moje zapewnienia i w końcu wystartowaliśmy…

1-10 KM
To już. Ateny, Maraton, tutaj się wszystko zaczęło, jak powtarzał do znudzenia spiker zawodów. Kilkanaście tysięcy biegaczy z całego świata, nie brakuje polskich koszulek, flag. Luz, nie czuć tego spięcia, które zazwyczaj towarzyszy przed zawodami. Niebo w połowie bezchmurne. Słońce przedziera się przez pokrytą delikatnymi chmurami drugą część nieboskłonu. Ruszamy trasą szybkiego ruchu. Początkowo wolno, jakby zawstydzeni, że mierzymy się z tym wysiłkiem, na który zdobył się antyczny, ateński bohater. Po chwili śmielej, z dziwną lekkością, jakby do butów przyczepiono nam skrzydełka, które przy sandałach miał posłaniec bogów, Hermes.

Jest pięknie. Oddycham pełną piersią. Czuć wciąż chłód poranka. To się zmieni, ale jeszcze w tej chwili wypełnia mnie moc. Zupełnie, jakby na odwiedzanym dzień wcześniej Wzgórzu Muz boginie sztuki i nauki, muzy olimpijskie, natchnęły mnie do dzisiejszego biegania.

Pierwsze kilometry szybko mijają. Biegnę zbyt dobrym tempem, zmuszam się, żeby nieco zwolnić. Wiem co czeka mnie na przestrzeni najbliższych 32 kilometrów. Jeśli przesadzę, poniosą mnie emocje, mój bieg można będzie porównać do antycznej komedii, a kto wie, czy z duchem antyku nie skończy się tragedią…

Na piątym kilometrze trasa układa się w pętelkę w kształcie oliwkowego drzewka, mijam Pawła, bosonogiego maratończyka z Polski, którego widzieliście na niejednych zawodach. Biegnie z polską flagą. Przybijamy sobie piątkę. Poczułem jakieś uniesienie, wzruszenie, oddycham pełną piersią. Dla takich chwil biegam maratony.

Delikatne wzniesienia pokonuję niczym uskrzydlony, „mam tę moc”. Zbliżam się do 10 kilometra, tu coś boli, tam coś strzyka, ale o dziwo nie przeszkadzają mi drobne dolegliwości. Biegnę do Aten, by ostrzec rodaków przed zbliżającymi się do brzegów Persami…

10-20 KM
Tomek, naprawdę masz coś z głową. Grecka bogini mądrości Atena postukałaby się w czoło.

Zaczynają się coraz cięższe podbiegi. Słońce, które dotąd łaskawie, być może dzięki Heliosowi, skrywało się po zachmurzonej stronie nieboskłonu zaczęło śmielej wyglądać na naszą stronę. Pewnie ciekawe, jak poradzą sobie współcześni herosi z trasą maratonu. Wciąż mam w pamięci fakt, że to jubileuszowy bieg, 120 lat mija od pierwszych nowożytnych igrzysk olimpijskich rozgrywanych zresztą tu, w Atenach.

Mijamy małe miejscowości, dzieci z gałązkami oliwnych drzew dopingują kilkunastotysięczny, nieprzerwany łańcuch biegaczy. Te symboliczne gałązki oliwne wręczane są takim jak ja. Mają przynieść szczęście, zapewnić pomyślność. Są symbolem także zwycięstwa, wręczane już teraz dają odczuć, że biorąc udział w tym biegu możemy czuć się zwycięzcami. Zabieram jedną ze sobą, tę którą podaje mi uśmiechnięta dziewczynka. Wiem, że szczęście niedługo się przyda.
Przy stacjach benzynowych, aptekach widać elektroniczne wyświetlacze pokazujące temperaturę. Jeszcze przed chwilą były 24 stopnie w słońcu, teraz jest już 26 stopni. Pot zalewa mi oczy, jestem ciepłolubny, ale przy biegu źle znoszę temperaturę. Poznałem na tyle swój organizm, by wiedzieć, że niedługo odczuję to dosyć mocno.

Poranny wiatr wciąż nie odpuszcza. Wieje często wprost w twarz, przez co ciężej się biegnie, ale jest chłodny, dzięki czemu mogę się łudzić, że przydrożne urządzenia mierzące temperaturę chwilowo sfiksowały.. Zefir? Euros? Nie wiem, który z greckich bogów, odpowiadał za te porywy wiatru. Na szczęście bardziej mi pomagały, niż przeszkadzały.

Wciąż utrzymuję tempo. Błękit nieba urzeka, coraz mniej oliwnych gajów, po lewej stronie za to wyłaniają się nagie wzgórza. Oddzielają nas od Aten, musimy je pokonać, przetrwać ponad dziesięć kilometrów wspinaczki. Nie ścigam się, nie mam większych założeń na ten bieg, nie tym razem.
Widzę coraz liczniejsze grupy dopingujących przy trasie. Kilkunastu Greków; kobiety i mężczyźni tańczą Zorbę. To chwila, gdy głośniej gra muzyka, pojawiają się ciarki na plecach. Takiego klimatu potrzebuję, chłonę go i zapamiętuję.

20-32 KM
Tu wiele się zmienia. W moich relacjach najczęściej przyjmuję podział opowieści dzieląc je na odcinki 10 kilometrowe. Taki podział brazylijskiego tasiemca wydaje się całkiem naturalny… Tym razem jednak będzie inaczej.

Wiedziałem o podbiegach, zdawałem sobie sprawę, że do 32 kilometra czekają mnie wzniesienia, pagórki, wzgórza. Oglądałem mapki, wykresy… Trasa weryfikuje wszystko. Na 25 kilometrze nagle zdałem sobie sprawę, że ten bieg rozegra się nie przy jego końcu, nie na ostatnich kilometrach prowadzących do mety, ale właśnie tu, na siedmiu kilometrach przed najwyższym wzniesieniem tego maratonu. Taktyka w pokonaniu tych ostatnich wzgórz jest najważniejsza.

Podbieg, delikatny zbieg, podbieg jeszcze cięższy, wspinamy się coraz wyżej, w coraz mocniejszym słońcu. Asfalt miejscami oddaje temperaturę przez co wydaje się, że biegnę w jakiejś gęstej zawiesinie. Wielu biegaczy zwalnia, przechodzą do chodu, zatrzymują się pokonani przez wzgórza, nie patrząc przed siebie, ale pod nogi, jakby zaklinali rzeczywistość i próbowali zmienić perspektywę, sprawić, by trasa znów stała się płaska. Wielu z nich łapią kurcze, opadają z sił. Są tacy, którzy tutaj zakończą swoją przygodę i zejdą z trasy. Wiem, że nie mogę się zatrzymać, choć kusi, by dać odpocząć coraz cięższym nogom.

Stacje z wodą i izotonikami organizatorzy ustawiają co 2,5 kilometra. Biegacze otrzymują od wolontariuszy pełne półlitrowe butelki z wodą. Większość z maratończyków po kilku łykach wyrzuca butelki, co można uznać za marnotrawstwo, ale mi półlitrowe plastikowe butle ratują życie. Po dwudziestym kilometrze wypijam kilka łyków, a resztę wylewam na głowę. Nie przejmuję się tym, że wyglądam jak miss mokrego podkoszulka. Zaledwie kilkaset metrów dalej cała woda odparowuje, a ja na następnej stacji powtarzam proces ratowania własnej skóry.

Doping coraz mocniejszy, Grecy odczytują imiona z numerów startowych i krzyczą ile sił w płucach: Mark, Kathy… Toma… Policja musi upominać szpaler dopingujących, który zszedł z chodników, zacieśnił się tworząc wąskie gardło, przez które przeciskaliśmy się pod coraz większe wzniesienia. Jakby tym, że są blisko chcieli dodać sił i wesprzeć biegnących, walczących z własną słabością maratończyków. Wszyscy niemal poklepują nas po plecach, pchają do przodu. Dzieci wyciągają dłonie. Kilka razy przybijam piątkę, coraz częściej jednak moje ręce odmawiają posłuszeństwa. Wykonują te same ruchy, nie stać ich na nic więcej… rytm. Skupiam się na sobie, na trasie. Staram się unikać patrzenia przed siebie, bo gdy tylko uniosę głowę widzę pnącego się w górę kolorowego węża. Jeszcze kilometr, pięćset metrów i podbiegi się skończą, będzie w dół, do mety…

Mijam polskich biegaczy, gadam jakieś pierdoły. Oni walczą ze sobą, ja też walczę. Zaraz szczyt wzniesienia…

32-40 KM
Tak jakbym dobiegł do mety. Dziwne uczucie. Wciąż przed sobą miałem ponad 10 km biegu, ale poczułem się tak, jakby dokonał rzezy niemożliwej. Wbiegłem na te wzgórza. Widziałem przed sobą Ateny.

Nie, nie. Nie poczułem się jak grecki bohater Filippides. Nie ukrywajmy, gdybym to ja miał dziś ogłaszać radosną nowinę o zwycięstwie i ostrzegać ateńczyków przed najazdem wrogów, Persowie przegoniliby mnie piętnaście razy, a Ateny spłonęłyby zanim pojawiłbym się na horyzoncie… Zapanowałem nad swoją słabością. Przetrwałem moment, w którym wydawało mi się, że ostatnie wzniesienia mnie pokonają. Nie zatrzymałem się, choć czułem, że mięśnie nóg zamieniły się w marmurową skałę tworząc posągowe kolumny, które mogły w każdej chwili skruszeć niczym filary Partenonu.

Trasa prowadziła teraz w dół, ale ja wcale nie przyspieszyłem. Wręcz przeciwnie, czułem się gorzej niż podczas biegu w górę. Zaczęły pracować inne mięśnie, czwórki dostały tak w kość, że pojawiać zaczęły się kurcze. Łydki? Pośladki? Mógłbym jak Jagna rozłupywać nimi orzechy. I wtedy… zgadnijcie co? No tak, po raz pierwszy podczas biegu zabolało mnie ścięgno Achillesa. Rechot historii. Nic tylko wbić sobie samemu strzałę w piętę. Miałem problem z postawieniem stopy w sposób, który umożliwiłby w miarę komfortowy bieg. Na szczęście ta dolegliwość nie trwała długo, być może była związana z przejściem od wbiegania do zbiegania?

Wciąż jednak stawiałem nogi niczym sztywne, oporne szczudła. Nie potrafiłem rozwinąć większej prędkości. Myślałem, już raczej o tym, by nie powtórzyć romantycznej historii Filippidesa i nie wyzionąć ducha po przekroczeniu mety. Byłoby to wtórne i zupełnie niepotrzebne. Pod czachą gotowało mi się coraz bardziej, postanowiłem z fasonem zakończyć swój 13 maraton, z tarczą, nie pod nią, ani tym bardziej na niej.

Przyznaję, nie pamiętam wiele do czterdziestego kilometra. Wciąż wylewałem na siebie wodę, walczyłem, by się nie zatrzymać. Zjadłem jakiegoś banana, napiłem się coca-coli, którą w kilku miejscach rozlewano do kubeczków. Na 38 kilometrze zbuntował mi się żołądek. Przed oddaniem światu porannego śniadania uratowała mnie pewna pani. Na 40 kilometrze rozdawała cukierki i ja ten cukierek wpakowałem do ust i zacząłem ssać, jakby to miał być mój ostatni posiłek. Dzięki niemu poczułem się na tyle dobrze, że moją obawą nie było już czy dobiegnę do mety, ale czy się czasem tym cukierkiem nie zadławię.

40-META
Ostatnie tysiąc dwieście metrów. Dostałem skrzydeł. Przynajmniej tak mi się wydawało ; ) Biegłem tempem z początku maratonu. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że przecież jestem w Atenach, lada moment wbiegnę na wspaniały antyczny stadion. Znów zaczęły docierać do mnie okrzyki kibiców, wymijałem tych biegaczy, którzy tracili siły.

I nagle jest! Widzę białe kamienne ławy piętrzące się w górę. Stadion w kształcie litery U, wbiegam do jego brzucha. Fotoreporterzy robią zdjęcia. Krzywię się do aparatu, co nie będzie wyglądać najlepiej na pamiątkowych fotkach. To skrzywienie z trudem imituje uśmiech radości. A przecież ja naprawdę czuję radość, choć chyba do wewnątrz…

Antyczne schody przykryte są metalowymi nakładkami, trzeba zdobyć się na jeszcze jeden wysiłek, unieść wysoko nogi, nie przewrócić się. Ale już zmęczenia nie czuć. Podnoszę ręce w górę. Siedzący na kameralnym stadionie ludzie wciąż dopingują kolejnych wbiegających. Mam wrażenie, że wszystkie emocje, i tych wbiegających i tych czekających na maratończyków zostały skondensowane na tej małej przestrzeni. Poczułem się w centrum uwagi, poczułem się… maratończykiem.

Medal, pakiet regeneracyjny z wodą, izotonikiem i batonem. Siadam w miejscu z widokiem na stadion, przy jakimś śmietniku. Towarzyszą mi w tym siedzeniu inni biegacze. Rozmawiam z dziewczyną z Filipin. Przybiegła jako pierwsza z grupki siedmiu jej przyjaciół. Dały im w kość podbiegi. Siadają obok mnie dwaj biegacze z Warszawy - "oryginalnie z Zamościa". Rozmawiamy o biegu, o tym jak było ciężko, ale jak jest pięknie. Czekam na żonę. Zastanawiam się czy antybiotyki i podbiegi jej nie wykończyły. Trochę by jej było szkoda.

Po jakimś czasie pojawia się i ona - Monika. Uciekała cały czas polskim Spartanom, nie wyprzedzili jej. Trzeba jednak przyznać, że nasi rodacy zrobili niesamowitą robotę. Porwali tłumy na całej trasie.

A Monika? Też zrobiła dobrą robotę. Jak to ona… dobiegła, porobiła na trasie zdjęcia, które zamieszczam w tej relacji i powiedziała, ze przesadzam z tymi podbiegami.

Cóż, drodzy maratończycy. Zachęcam Was, żebyście na własnej skórze przekonali się jak to jest z tą trasą maratonu. Być może się ze mną zgodzicie, że bycie maratończykiem, to chyba bardziej stan ducha niż efekt przebiegnięcia mierzalnej ilości kilometrów. A Ateny odwiedzić i pobiec tu… naprawdę warto!

Jeśli chcielibyście zobaczyć fotorelację z tego maratonu zapraszam tutaj: https://runforlifetom.wordpress.com/2016/11/15/autentic-athens-marathon-relacja/


Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


paulo (2016-11-16,09:23): fajnie to napisałeś, że bycie maratończykiem to raczej stan ducha :) Też tak to czuję. A w Atenach już wystarczy być, by poczuć Filippidesa i innych :), a pobiec... No cóż, może jeszcze kiedyś :)
andbo (2016-11-16,09:58): Piękna, bardzo "klimatyczna" relacja. Gratulacje dla Ciebie i Małżonki; może i ja kiedyś spróbuję zostać Maratończykiem...
Kamus (2016-11-16,11:17): Biegliśmy razem tylko...że ja daleko z tyłu :) dwie noce walczyłem w temp. osłabieniem, zatruciem ? diabli wiedzą z czym. Także biegliśmy rodzinnie. Córka z mężem (ich 2 maraton) , mój 139. Brawo! Brawo ! kibiców dodawało sił.Na pewno wymagający, na pewno nudny widokowo na pewno inny i ważniejszy niż: Londyny, Berliny czy Nowe Jorki! Na pewno jeden taki prawdziwy, jak toruński piernik.Gratuluję Państwu biegu i opisu. Pozdrawiam P.S. Punkty odżywcze po trasie "to miodzio".
Dusza (2016-11-16,11:44): Paulo, Andbo, Kamus dziękuję :) Każdy bieg czym się różni, ale ten będę bardzo dobrze wspominał z różnych względów :)
M@rlon (2016-11-17,22:42): Bardzo fajny, przydatny opis. Zamierzam wystartować w Atenach 2017 roku, więc z pewnością wrócę nie raz do tego tekstu
Andrea (2016-11-18,23:22): Chyba widzieliśmy się na mecie tego maratonu!!! Miałem flagę biało-czerwoną
chiotto monaco (2016-11-21,20:26): Tomku, jak to miło przeczytać o sobie w relacji innej osoby. Jakbym wiedział, że tak ładnie mnie przedstawisz to biegłbym z Tobą cały dystans :) Pozdrawiam. Tomek z Zabrza :)
jann (2016-11-25,10:27): Świetna relacja nic dodać nic ująć, na mnie ten bieg również zrobił wielkie wrażenie, podbiegi ciężkie, upał nieznośny, ale było warto. Gratuluję i pozdrawiam.







 Ostatnio zalogowani
Arti
01:19
orfeusz1
01:04
stanlej
00:55
Lektor443
00:49
cierpliwy
00:41
fit_ania
00:03
gpnowak
00:00
szyper
23:51
GriszaW70
23:43
mariachi25
22:48
Zedwa
22:41
LukaszL79
22:24
Wojciech
22:18
edgar24
21:46
uro69
21:44
GRZEŚ9
21:44
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |