2016-05-01
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| MARATON ORLEN WARSOW (czytano: 925 razy)
Dobra :D Spróbuję Wam opisać jak to na tym Maratonie było,oczywiście z mojego punktu widzenia .
Wyjazd zaplanowaliśmy busem (łącznie 8 osób + kierowca ) .Mieliśmy jechać pociągiem ale pociąg powrotny było ok.godz. 15-ej więc w sumie to tak bardziej dla mnie wszyscy zgodzili się na tego busa bo tylko ja potrzebowałam tak dużo czasu na przebiegnięcie 42km ,że moglibyśmy się nie wyrobić na czas . Wyjechać chcieliśmy między 9:00 a 9:30 ale ja jak to ja byłam na miejscu już koło 8:40 . I tu od razu niespodzianka ...czekał na mnie już Mirek i Pani z SuperPortala .
Pierwsze pytanie : -dlaczego tam właśnie jedziecie ? - yyy noo booo …. i Mirek uratował sytuację zanim ja doszłam do siebie . Na pytanie ,którędy biegnie trasa odpowiedziałam ,że nie za bardzo się orientuję ale wiem tyko tyle ,że cały czas ma być z górki :) Zaczęli się wszyscy schodzić ,pani zrobiła fotkę no i start .
Po drodze zaliczaliśmy ,żeby nie było CPN-y Orleny ;) to żeby się „odwodnić „ no i żeby się nawodnić -wiadomo czym ; ) Po kilku godzinach ,gdzieś już na kaszubach , kierowca musiał zrobić 45-o min przerwę ,więc zatrzymaliśmy się przy jakimś barze . W międzyczasie dowiedzieliśmy się ,że gdzieś tu w okolicach został poczęty Krzysiu ;) No i apropos baru .. postanowiliśmy cos zjeść . Każdy miał zapasy w torbach ale co tu robić tyle czasu . Chłopaki zamówili flaczki a ja i Aga zamówiliśmy frytki. Pani barmanka ,lat ok.60 ze skwaszoną miną przyjęła zamówienie , ale dowiedziałam się ,że kaszubki tak mają – wiecznie wkurzone ;) przegięliśmy ,kiedy Krzysiu upomniała się o ketchup -Pani machnęła prawie nim w nas . Heniu powiedział : -ona nie podała Wam tego ketchupu ,ona Wam go pizgła :D
Wesoły bus w końcu dotarł na miejsce czyli na Stadion gdzie poszliśmy odebrać pakiety i rozstaliśmy się kolegami Kwoczami . Około 18-ej byliśmy na Mecie ,żeby nie powiedzieć brzydko Melinie hehe … straszne niebieskie drzwi niczym do opuszczonego magazynu :) Żebyście widzieli przerażenie w oczach wszystkich ,kiedy zobaczyli ,gdzie im nocleg załatwiłam...kilku gostków we wskazanym stanie siedziało przed wejściem i nikt nie miał odwagi wejść pierwszy . Korytarz równie straszny ...bryy już i ja zaczęłam powiątpiewać . Ale na szczęście pokój okazał się przytulny ,chociaż niektórzy mieli problem z ubraniem pościeli … Trzeba było się zmusic do spania , Mariusz jeszcze puścił z telefonu jakiś kabaret i przy zgaszonym świetle ,leżeliśmy i brechtaliśmy się z tekstów i tak do około godz 23-ej . Zrobiła się cisz i wszyscy udawali,że spią ..i tak udawali przez całą noc :) Na nieszczęscie trafiliśmy na jakiś koncert za oknem i balanga była chyba do rana póki deszcz ich nie przegonił . Wrzask o 3-ej w nocy : Ankaaaaa !!!! Pokaż cycki !!! obudził wszystkich ,ale każdy myślał ,że reszta śpi to też udawał ,że śpi :) o 5:30 Mirek zaczął buszować po torbach ,po ciemku to nie wiem po czyich … no i trzeba było się zacząć podnosić ,żeby wcisnąć jakiś pokarm .
Na stadionie byliśmy ok.7:30 więc Agnieszka znalazła miejscówkę na leżakach ,która okazała się trafna ,bo część naszych zawodników,którzy dotarli w inny sposób , nas tam znalazła . Kilka fotek ,rzeczy do depozytu i czas na ustawianie się na starcie . 10 st. lekki wiatr -dla mnie wymarzona pogoda na bieganie .Cieszyliśmy się ,że mimo zapowiedzi nie pada .
Tylko ja byłam zapisana do jednej z ostatnich stref , a że nie chciałam startować sama ,chociaż takie było założenie ,że wystartuję z balonikiem 4:30 , Krzysiu zasłonił mnie swoim ciałem i przemycił do swojej strefy . Dostałam jeszcze smsa od kolegi Pajączka ,że mam nie gadać po drodze :)
NADEJSZŁA WIEKOPOMNA CHWIŁA … hehe wielkie oczy Krzysia ,który przyzanałsię ,że jest przerażony i wzruszony okropnie ...balony poszły w górę ,więc startujemy :) tzn. Ci na początku wystartowali a my se sobie stoimy . No ale nie ma tego złego… bo mogliśmy wyszukać swoich znajomych wśród biegaczy ,którzy wystartowali na dystans 10-u km i biegli w przeciwną stronę . Machając do nas minął na nas Maciek W. a za trochę dłuzszy czas pokazał się i Heniu . Reszta gdzies nam umknęła .
No i biegniemy :) Marek załatwił sobie eskortę na rowerach ( kolega Norbert ,były Maratończyk no i syn Bartek ,nasz nadworny fotograf ,który zaopatrywał Marka i Krzysia w żele na trasie .
...mieliśmy nie gadać ,ale jak tu nie gadać ? ;) Na 3-im km dogoniliśmy bosonogiego pana z flagą .Podbiegłam ,żeby się przywitać .Ktoś krzyknął ,że ma w plecaku drugie buty ale pan podziękował ,bo jak powiedział nam w Poznaniu na maratonie (gdzie byłam jako kibic) ,że nawet ADIDAS mu proponował darmowe buty ,ale on chyba w butach nie umie biegać .
Na piątym km zrobiło nam się ciepło więc oddaliśmy Norbertowi odzienie wierzchnie ,które ja miałam po drodze gdzieś wyrzucić . Tempo ok. 6:08 . Biegniemy a Marek opowiada...tu jest jedyny siedzący Kopernik ,tu Ambasada Amerykańska … no i oczywiście co chwila otrzymywaliśmy info od Norberta ,żeby szykowac się do fotki bo za parę metrów Bartek się ustawia ,bo będziemy mijać kolejny zabytek . Z niecierpliwością czekam na te zdjęcia.
Na 6-ym km słyszymy wołanie po imieniu a to gryficzanie ,którzy przyjechali kibicować synowi Grzegorzowi W.
Co 2 km jakiś dudniący zespół ..więc podbiegaliśmy i w rytm muzyki machając rękoma biegliśmy dalej . Zespołów miało być 21 ,więc Krzysiu zaproponował ,żeby liczyć zespoły to czas szybciej zleci i będziemy wiedzieli czy daleko jeszcze.
Staraliśmy się utrzymywać tempo ,ale chwilami gdy np.: mijaliśmy zespół nogi same przyspieszały i ktoś z nas musiał hamować resztę .
Upsss….. nie dobrze ze mną ….chyba mam omamy i to już na 8-ym km ,bo wśród kibiców widzę Jarka , męża Agnieszki :) macha ..chyba do nas i krzyczy ,Krzysiu mu dziękuję a ja się nie odzywał , brryyy może jakiś sobowtór i zna Krzysia ??? Za jakiś czas mijalismy go znowu i zaczęłam się bać o swoją psychikę :) Doskoczył do nas koleś z Ostrołęki ,który szukał chyba z kim może pogadać i zaczął swoje wywody ,jak to on biegł poprzednie maratony .Na szczęście na punkcie z wodą gdzieś go zgubiliśmy .
Biegniemy rozmawiając o tym ,że mieliśmy nie gadać … i tak zbliżamy się do 20-go km. Tu postanowiłam chłopaków opuścić i zwolnić .
Zaczęłam czuć głód ,więc łyknęłam żel bo dekstrozę wcinałam całą trasę , a po 25-ym km pokochałam banany … biegłam już od punktu do punktu ,po następnego banana . Wcześniej biegliśmy na punktach z wodą a teraz już przechodziłam do marszu ,żeby się tymi bananami nie udławić .
-Proszę ,ostatni banan w całości specjalnie dla Ciebie -usłyszałam i usmiechnęłam się do gościa za którego plecami stały kartony pełne bananów :)
-Brawo
-Gratulacje
-Super
powtarzały dzieci ,na punktach podając i informując co mają w rękach ,czy wodę czy izotonik.
Dogonił mnie balonik na 4:30 . Słuchając jak sobie opowiadają historie maratońskie ,wpatrywałam się w nogi jednego ,bo tak fajnie płynnie biegł i niosło mnie za nimi . Droga powrotna w jakimś polu i po wąskiej ścieżce chyba rowerowej . Goście przy drzewach wymiotowali ,ąle po chwili biegli dalej .
Jest telebim ...i widzę jak właśnie pierwszy wbiega na metę ...muza daje na cały głos i wrzawa ,bo maraton wygrywa Polak !!!!!! Łzy mi się cisną do oczu ,ale nie mogę się rozpłakać ,bo jak zacznę to do mety nie skończę a to jeszcze dość daleko :/ Jest 30-y km !!! i o dziwo zupełnie nic mnie nie boli jak to straszyli wcześniej .Pomyślałam tylko,że Pajączek wypatruje mnie na aplikacji i chyba długo będzie czekał na sygnał na 35-ym km . Wyświetlił się czas na zegarze 3:34 ...no tak Agnieszka i Piotrek już zapewne na mecie a mi jeszcze 12 km zostało , ale spoko ...biegło mi się ciągle super . 32 km i czekam na ta „ścianę” a tu tylko plakat wśród kibiców : .”ściany nie ma ,trasa sprawdzona „ :D hehe myślę sobie ,może dopadnie mnie na 35-ym km ...przeskakuję dosłownie matę na 35-ym ….jeszcze tylko 7 km -phiiii spoko ..dam radę :) Mijam gości ,którzy idą i to chyba dodaje mi jeszcze sił . Jakiś przebrany pan w kostiumie idzie ze spuszczoną głową i się kiwa ...zajrzałam czy się trzyma ,ale okej ..tylko szedł . MASAKRA !!!! Ktoś leży na poboczu zawinięty w folię jak po wypadku samochodowym … słyszę wycie karetki i ciarki przebiegły mi po plecach … ale podbiegłam i widzę ,że pan podnosi głowę … Przez drogę między barierkami przepycha się na siłę gość i wkurzony krzyczy :...zajęlibyście się czymś pożytecznym a nie … Powiedziałam tylko do koleżanki jakiejś obok ..kretyn a ona obróciła się i pokazała mu jakieś palce hehe ;)
Jest 38 km i radość ,że to już tylko właściwie dystans z Lubina na ścieżkę to pryszcz . Trochę bolą mnie cycki :) ale z nogami i wydolnością jest okej :) Z zegara wyliczyłam ,że powinnam być na mecie gdzieś w okolicach 4:45 ..no i super :) Pan z zespołu przy drodze śpiewa i krzyczy do mnie -Brawo -Szacun . Jacyś kibice a zaczęło ich się robić coraz więcej ,krzyczeli ,że są z nas dumni . Kocham ich za to !!!!! Jeszcze banan i jest 40-y km . Kurczę już tylko dwa a ja dalej biegnę :) Ktoś krzyczy -Ada dajesz … zerknęłam a to kolega Andrzej z Goleniowa :) jaki świat jest mały hehe …
- za zakrętem 200 metrów do mety -słyszę . I rzeczywiści podnoszę głowe a tu widać metę i jeszcze Arek R,. biegnący , już w folii ,podbiegł ucałował mnie i krzyknął -dajesz !!!!!!! Kręci mnie w oczach ze wzruszenia , nie mogę płakać ,bo się osmarkam czy cuś i jak będę wyglądać na fotce z mety :) ….JEST METAAAA!!! a ja mogłabym jeszcze biec dalej . Krzyki kibiców i brawa od prowadzącego i już jakieś losowanie nagrody dla debiutantów . Niestety nie załapałam się :) Wiedziałam ,że moich nie ma już dawno na mecie i chyba tylko dlatego podbiegając po medal nie rozkleiłam się ,bo łzy same pchały się do oczu . Ktoś mi założył folię termiczną na plecy ,ktoś wcisnął w rękę butelkę z wodą i butelke z piwem hehe bezalkoholowym takim ,chyba specjalnie dla mnie ;)
NO to trzeba było iść się ogarnąć . Trochę mi się szkoda zrobiło ,że już po wszystkim ,no ale w końcu po 21 miesiącach biegania mogę powiedzieć : JESTEM MARATOŃCZYKIEM!!!!!!!!!Czas 4:43:08 . Pełnia szczęścia .
Przebrałam się ,o dziwo bez większego problemu i znalazłam część naszych ...Ufff ..ulżyło mi,bo rzeczywiście to był Jarek .. był gdzieś w okolicy i przyjechał nam pokibicować:) Aga i Mariiusz już wykąpani i nie widać po nich było,że właśnie przebiegli 42 km z hakiem .Fotki z medalami ,uśmiechem i oczywiście info na fejsa musiały być . Szkoda tylko ,że już nie spotkaliśmy się wszyscy po biegu ,bo Marek udał się an masaż .Mirek jak się później przyznał wpadł na metę z obłędem w oczach i od razu udał się do naszego busa :)
Wszyscy zadowoleni bo debiuty udane i życiówki u każdego . Jeszcze jakas kibacha ,w końcu nam się należało….. i trzeba chyba wracać.
W drodze powrotnej ekipa nam się trochę wymieniła ,bo Krzysiu i Heniu zostali pozwiedzać jeszcze Warszawę a zabrał się za to z nami Arek R. z Kamienia Pom.
Z tych emocji nie wiem,o której wyjechaliśmy ,ale droga powrotna była długa ...bo z radości wszyscy się mocno nawadniali i trzeba było często się zatrzymywać na siku .Żeby tradycji stało się zadość po drodze zaliczyliśmy McDonaldsa . Wszyscy z nogami w górze ,bo busa mieliśmy dużego , porozkładali się i pozasypiali . Ok.1-ej w nocy dojechaliśmy do Gryfic a u szyby trzeba skrobać w autach !!! No i do domu ...i to by było chyba na tyle ..ale ,żeby wiedzieć dokładnie jak to naprawdę jest ,to trzeba to przeżyć na własnej skórze . Nie wiem ,kiedy opadną emocje bo dziś już wtorek a ja na samą myśl mam łzy w oczach. Jeśli ktoś to przeczytał to dziękuję za wytrwałość :) Pa :)
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |