2016-05-01
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Bieg Śladem Księgi Henrykowskiej (czytano: 1357 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: https://runforlifetom.wordpress.com/
Oj działo się i przed i po „Biegu Śladem Księgi Henrykowskiej”. Zacznijmy więc od początku.
W Polsce, każdy kto poczuje chęć i siłę na zmierzenie się z dystansem od kilku do kilkudziesięciu kilometrów ma ku temu coraz więcej możliwości. Biegów w każdym zakątku Polski ci u nas dostatek. Organizatorzy starają się coraz bardziej, bo i o biegacza trzeba coraz bardziej zabiegać. Biegacz bowiem nie rozmnoży się, wybierze te zawody, które go zaciekawią jeśli nie profilem trasy, odległością od domu, czy prestiżem, to pomysłem. I tak po raz pierwszy w Henrykowie zorganizowano „Bieg Śladem Księgi Henrykowskiej”. Czy ten bieg ma szansę stać się jednym z ciekawszych i popularnych biegów z cyklu MUST RUN?
Cóż, opactwo w Henrykowie, to na pewno kawał historii, którą warto poznać. Księga henrykowska, kronika założenia i uposażenia opactwa Cystersów w Henrykowie, spisana została po łacinie po 1268. A słynna jest chyba przede wszystkim ze względu na zapisane w niej zdanie w języku staropolskim Day, ut ia pobrusa, a ti poziwai. Księgę w 2015 roku wpisano na listę „Pamięć Świata” UNESCO. Bieg nawiązuje więc do ciekawego miejsca, z ciekawą historią. Czy wykorzystuje w pełni jego potencjał?
PRZED BIEGIEM:
Na bieg zapisała nas żona, sam w ostatnim czasie nie czułem się na siłach, by brać udział w zawodach. Przez dłuższą część zimy i wiosny miałem problem z plecami, kontuzja uniemożliwiała mi normalny trening. Dwa tygodnie temu poczułem się na tyle komfortowo, że jeden, dwa treningi w tygodniu zamieniłem na bieganie co drugi dzień, zwiększając kilometrarz do 10 km, wybierając też trasy z dużą różnicą wzniesień. Wiem, bez rewelacji : ) Plan był jednak taki, żeby powoli rozruszać organizm i przyzwyczaić go do obciążeń. Ten pierwszy tydzień mocniejszego treningu upewnił mnie, że plecy mają się coraz lepiej, ale przy okazji zdałem sobie sprawę, że okres lenistwa przypłaciłem dodatkowymi 5 kilogramami. Po tygodniu zaś owego treningu, miałem wrażenie, że moje mięśnie zamieniły się w kamień, a ja sam biegam na zaciągniętym hamulcu ręcznym. Nic przyjemnego.
Tydzień później żona poinformowała mnie o opłaconym pakiecie startowym w Henrykowie… Wiedziałem, że formy nie zbuduję w siedem dni, więc żeby złapać jakąkolwiek świeżość, ostatni tydzień co prawda biegałem także co dwa dni, ale krótsze dystanse i nieco szybsze. Na dwa dni przed startem przebiegłem 5 kilometrów decydując się na stu, dwustumetrowe przyspieszenia, żeby przyzwyczaić mięśnie do ewentualnego szybszego biegania w sobotę. W czwartek czułem się jeszcze mięśniowo słabo, ale miałem nadzieję, że te bodźce jakoś mi pomogą : )
DZIEŃ BIEGU
Piękna pogoda. W sobotę szykowała się lampa. Słoneczko, piękne niebieskie niebo, za czym akurat większość biegaczy nie przepada. Mi akurat w tym dniu to nie przeszkadzało. Odczuwalny był jeszcze chłód poranka i delikatny ożywczy wietrzyk, więc byłem dobrej myśli. Obejrzałem na stronie organizatora profil trasy. Widziałem mocne podbiegi, zdawałem sobie więc sprawę, że trasa należy do trudnych. Nastawiłem się na spokojny bieg. Chciałem utrzymać średnie tempo 5:00.
W Henrykowie można było pobiec 10 KM i półmaraton. Nawet w dniu zawodów można dowolnie zmienić dystans. Jeśli ktoś poczuł, że zapisał się na półmaraton, a nie czuje się na siłach, by go przebiec, może bezproblemowo zmienić dystans na 10 kM. To jeden z pierwszy plusów dla organizatora.
Biuro zawodów umieszczono w części ogrodowej tuż przy opactwie. Jabłonie zaczynają dopiero kwitnąć, ale pamiętam z poprzednich odwiedzin tego miejsca, że sad wygląda przepięknie. W samym biurze odbiór numerów startowych i bardzo ładnych, technicznych koszulek, na których znajdziemy przedrukowany fragment księgi henrykowskiej, odbywa się bez najmniejszych problemów.
START
Start i meta znajdują się tuż przy opactwie. Trasa 10 KM to jedna pętla, dla półmaratonu to dwie pętle i dodatkowy kawałek.
W tym dniu wystrzał startera nie zadziałał, ale to chyba jedyna rzecz, która organizatorom nie zagrała ; ) Rozpoczęło się odliczanie i niemal 300 zawodników rozpoczęło swój bieg w Henrykowie. Wraz z żoną mierzyliśmy się z dystansem 10 KM.
1-3 KM
Pierwsze kilkadziesiąt metrów. Cóż, próbowałem „złapać” tempo. Musiałem patrzeć na mój zegarek z GPS. Straciłem ostatnio wyczucie i trudno mi było określić czy zacząłem za szybko czy zbyt wolno. Wolałem nie sugerować się współubiegaczami. Część zaczęła wolniej ze względu na to, że wybrała półmaraton, część bardzo szybko. Nie mogłem poddać się owczemu pędowi, tym bardziej, że byłem świadom iż bardzo szybko zaczną się podbiegi.
Pierwsze kilometry przebiegłem w tempie troszeczkę powyżej 5 minut. Bez rewelacji, być może nawet czułem się na siłach, żeby przyspieszyć, ale postanowiłem podejść do biegu z chłodną głową. Nie przyjechałem się ścigać, a potraktować bieg jako część cyklu treningowego, który właśnie zaczynałem. (Przynajmniej tak sobie powtarzałem). Okoliczności przyrody były niesamowite: pola rzepaku, staw, pagórki, fajna atmosfera i jakiś taki majowy luz.
Pierwszy mocniejszy podbieg był już za mną. Czułem się całkiem dobrze. Hamulec ręczny puścił, może to czwartkowy trening mi pomógł? Poczułem się mocny ; )
4-7 KM
Ta część biegu okazała się najtrudniejsza. Na szczęście dwa punkty z wodą zostały ustawione w odpowiednich miejscach, przed największym podbiegiem i zaraz po nim. Kubki z płynem wylądowały na mojej głowie. Uratowały mi życie : )
Pierwsza część trasy to asfalt, w pewnym momencie jednak przemienia się w kostkę brukową, a potem w polną drogę pełną granitowego tłucznia. Tu biegnie się ciężej, zwłaszcza, gdy planuje się wyprzedzać, albo dać możliwość komuś innemu, żeby wyprzedził ciebie. Trzeba uważać, żeby nie skręcić kostki. Stromy podbieg, chwila odpoczynku i przed biegaczem wznosi się pagórek, na którym dostrzega, wspinające się coraz wyżej pochylone sylwetki biegaczy. Wiem, to nie był Everest. Jednak coś stało się z perspektywą i pagórek przemienił się dla mnie w niebotyczną górę. Czułem się jak na pielgrzymce, obserwując tych, którzy wspinali się na szczyt. Widok był niesamowity, zwłaszcza gdy uświadomiłem sobie, że ja także będę musiał zaraz zmierzyć się z tym wzniesieniem. W tym miejscu nie było już czuć chłodnego wiatru. Zrobiło się gorąco, utrzymanie tempa stało się sporym problemem. Właśnie tutaj znaleźli się biegacze, którzy słabli, a których wymijałem, ale także ci którzy zapierniczali pod tę górkę, jak małe samochodziki. Koniec wbiegania, skręt w prawo i zbieg, a wcześniej woda na łeb.
8-9 KM
W dół. Ta część trasy daje wytchnienie, można nadrobić, to co straciło się na podbiegach. Czułem się całkiem dobrze, utrzymałem zakładane tempo, miałem siłę, by przyspieszyć. Wymijałem kolejnych biegaczy, także tych, którzy wcześniej wyminęli mnie na najtrudniejszym wzniesieniu. Było całkiem fajnie. Już wtedy uznałem, że to będzie jeden z moich ulubionych biegów, bez względu na wynik, który osiągnę. O dziwo, miałem duży zapas sił…
10 KM
Ostatni kilometr przycisnąłem. Miałbym do siebie pretensje, gdybym wbiegł na metę i czuł, że nie wykorzystałem wszystkiego co mogłem. Po części motywacją dla mnie do szybszego biegu była dziewczyna, która na 8 kilometrze postanowiła mnie wyminąć. Trzymałem się jej dosyć blisko. Wbiegłem tuż za nią w bramę prowadzącą na most do opactwa, a przed kolejnym skrętem przy opactwie ją wyminąłem. Osłabła. Zachęcałem ją, żeby się nie poddawała, ale chyba byłem już za bardzo rozpędzony i mnie nie usłyszała.
META
Medal jest naprawdę fajny. Kształt księgi henrykowskiej. Woda w dłoń, czekam na żonę. Wrobiła mnie w bieg, domyślałem się, dlaczego. Czekałem na nią, by utwierdzić się w swoich podejrzeniach. Bach. Jest! Zrobiła życiówkę i to na tak trudnej trasie. Zajęła w swojej kategorii wiekowej 6 miejsce wśród kobiet. Czułem w kościach, że chciała się sprawdzić. Moje miejsce? 39 w generalce, 6 w kategorii wiekowej. Nie tyle wynik się liczył, co to uczucie po wbiegnięciu na metę. Może dzięki temu odnajdę motywację do biegania?
PODSUMOWUJĄC
Organizacja na piątkę. Koszulka, medal, jabłka po biegu i posiłek regeneracyjny. Nastrój pikniku i rodzinnej zabawy. Do tego możliwość spróbowania piwa warzonego przez opatów. Piękna sceneria, ładna, wymagająca trasa i dobre towarzystwo. Czegóż chcieć więcej? Polecam! Powinniście pobiec „Śladem Księgi Henrykowskiej”. „Daj, ać ja pobruszę, a ty poczywaj” warto zmienić na: „Daj, ać ja poburszę, a ty pobiegaj” ;)
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |