Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA   GALERIA   PRZYJAC. [10]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
wroblewm
Pamiętnik internetowy
Maratończyk Wróbel

Michał Wróblewski
Urodzony: 1980-06-12
Miejsce zamieszkania: Gryfice
4 / 11


2016-04-03

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
36th Berlin Half Marathon, 3 kwietnia 2016 (czytano: 774 razy)

 

Mój pierwszy oficjalny start w półmaratonie i jednocześnie pierwsze zagraniczne zawody! W imprezie zarejestrowało się ponad 31tys. biegaczy z całego świata. Bieg ukończyło prawie 24tys. osób. Jak na debiut na dystansie "połówki" nie mogłem sobie wyobrazić lepszego miejsca! Ale po kolei...

Na pomysł wystartowania w zawodach wpadłem jeszcze w październiku, gdy rejestrowałem się na maraton w Berlinie. Pomyślałem, że będzie to dobry rekonesans przed startem na koronnym dystansie. Na maraton do Berlina w tym roku jednak nie pojadę ale to inna historia. Opłaty za pakiet startowy są uzależnione od czasu zgłoszenia się. Ja załapałem się już na najdroższą opcję 50 Euro za sam udział (najtańszy wariant to 35 Euro). Do tego dochodzi 6 Euro za wypożyczenie chipa (jak ktoś ma swój to nie ponosi kosztów). Dla chętnych jest jeszcze 9 Euro za grawerowanie medalu i 30 Euro za techniczną koszulkę okolicznościową adidasa. Niestety popełniłem małą wpadkę podczas rejestracji, na formularzu trzeba było podać swoje najlepsze wyniki na dystansach maratonu - miałem niezły czas z Poznania - i półmaratonu, tu nie miałem oficjalnego wyniku więc nie podałem czasu. W efekcie zostałem przypisany do najwolniejszej strefy czasowej - F, czasy bodajże powyżej 2h14m, czyli grubo wolniej niż planowałem pobiec. Dzięki radom Doktora, wiedziałem co z tym fantem zrobię :-)

Do Berlina jedziemy z Pauliną autem dzień wcześniej. Nikt z lokalnych biegaczy nie wybierał się na imprezę więc będę jedynym reprezentantem RunGryfu i jednocześnie Drużyny Szpiku, którą od niedawna mam przyjemność reprezentować. Zatem nasz team składa się z jednego biegacza i jednego specjalisty od przygotowania mentalnego i tragarza sprzętu w jednym. Teoretycznie, pakiet startowy można odebrać w dniu zawodów (regulamin mówi o wyjątkowych sytuacjach) ale nawet o tym nie myślę, bo musielibyśmy wyjechać z Gryfic najpóźniej o 4-ej rano żeby wszystko ogarnąć, szaleństwo. Zatrzymujemy się więc w hotelu, mniej więcej połowie drogi między Alexanderplatz (okolica startu / mety) a Station Berlin (punkt odbioru pakietów).

Odbiór pakietów to przykład wzorowej niemieckiej organizacji. Odbywa się w tym roku na targach Berlin Vital, zlokalizowanych w Station Berlin. Aby odebrać pakiet trzeba wcześniej wydrukować kartę startową, która upoważnia m.in. do bezpłatnego udziału w targach dla biegacza i dwóch osób towarzyszących. Dla biegaczy zorganizowano oddzielne wejście do ogromnej hali, w której wężykiem idzie się do "okienka". Stanąłem w kolejce mniej więcej między tabliczkami 10i 15 minut. Świetny pomysł, żeby uświadomić ludziom jak długo jeszcze będą czekać. Z ciekawości spojrzałem na zegarek - pakiet odebrałem dokładnie po 12min :-) W pakiecie znajduje się: numer startowy, chip, próbka żelu pod prysznic (przydaje się po biegu), trochę ulotek reklamowych i płyn do prania wodoodpornych ubrań (sic). Do tego dostaję jeszcze plastikowy worek, żeby nie targać wszystkiego w rękach i koszulkę. Koszulkę można też kupić na terenie targów więc jeśli się nie zamówi w pakiecie to nic straconego. Same targi masa sprzętu do biegania - nowe produkty i końcówki serii - dosłownie wszystko, buty, ubrania, bieżnie, sprzęt różnoraki, akcesoria. Do tego punkty gdzie można się zmierzyć, zbadać, poznać oferty ciekawych maratonów. Dwie wielkie hale. Fajnym pomysłem jest darmowy punkt z wodą nalewaną nieustannie do kubeczków przez hostessy. Taki mały detal a ułatwia życie spragnionym. Najsłabsze na targach jest jedzenie, zniechęceni opiniami konsumentów różnych nacji wciągamy tylko po hot dogu i wracamy do hotelu.

Dzięki dobrej lokalizacji wracamy metrem. Mieliśmy co prawda mały problemik z zakupem biletów w automacie (co ciekawe, można wybrać język polski podczas obsługi) bo karty nie rozpoznawał a papierków nie wciągał. Ustawiła się spora kolejka niezwykle cierpliwych i wyrozumiałych tubylców :D Meldujemy się z Pauliną w hotelu i już lekko zmęczeni jedziemy autem w okolice startu / metu, żeby rozeznać się jak może wszystko wyglądać nazajutrz. Ulice są już częściowo pozamykane i zdajemy sobie sprawę, że nasz hotel zostanie następnego dnia odcięty od świata wyznaczoną trasą biegu. Zostawiamy więc samochód "na zewnątrz" trasy co okazuje się później strzałem w dziesiątkę i znacząco ułatwia powrót do domu. Na koniec dnia jeszcze małe zakupy, powrót metrem do hotelu, piwko na zrelaksowanie i dobranoc wszystkim ;-)

W dniu zawodów niespodziewanie budzę się o 3.30 i nie mogę spać praktycznie do 6-ej. Zasypiam na krótko bo o 7-ej pobudka. Prysznic, śniadanie, metro, krótki spacer do auta i ok. 8.30 jesteśmy przy aucie. Start biegu jest o 10-ej więc mam jeszcze chwilę, żeby niezbyt spiesznie się przebrać, po czym idę się rozgrzać. Truchtam wzdłuż strefy startu, ogrodzonej i dostępnej dla biegaczy. Początkowo jest luźno ale wraz z upływem czasu pojawia się coraz więc ludzi. W strefie jest wszystko, wchodząc od końca - jakiś kilometr od linii startu - są przebieralnie i kontenery na dopozyty. Wszystko perfekcyjnie oznaczone. Dalej strefy startowe, od najwolniejszej F do najszybszej A, no i jeszcze kilka metrów przestrzeni dla elity ;-) Po wejściu do strefy dla biegaczy rozstaję się już z Pauliną i zobaczymy się dopiero na mecie. Rozgrzewam się jeszcze lekko na trawniku razem z innymi. Jest dość chłodno więc pomimo tego, iż jestem w plastikowym worku, które są rozdawane co krok to i tak stanie w miejscu powoduje, że organizm momentalnie się wyziębia. Z tradycyjnych obrazków można jeszcze zauważyć kolejki do toalet, na tyle nie-krótkie, że na pięć minut przed biegiem wszyscy siusiają pod drzewkami ;-)

Ustawiam się w strefie B (zamiast F) do której prowadzi wąska furtka lub... skok przez barierkę. Za radą doświadczonego kolegi korzystam z tej drugiej opcji. Elita, strefy A i B startują w tzw. pierwszej fali. Wydawało mi się, że jestem bardzo blisko startu a i tak szedłem do niego prawie 3 minuty. Prawie cała trasa jest płaska i na początku, bardzo szeroka. Mimo wszystko od samego startu jest ciasno. Wiedziałem, że pierwszy zakręt będzie po kilkuset metach w lewo biegnę trzymając się blisko właśnie lewej strony, powoduje to jednak, że zostaję prawie wypchnięty przez tłum poza trasę. No nic trzymam tempo i biegnę dalej. Zgodnie z planem chcę utrzymać tempo ok. 4min/km przez pierwsze 10-15km, potem mogę nieco zwolnić. Bieg ma przynajmniej teorycznie ułatwiać linia optymalnej trasy narysowana przez organizatorów. Gwarantuje, że biegnąc po niej przebiegniemy dokładnie dystans półmaratonu. Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Jest ciasno. Przez pierwsze 6km cały czas kogoś wyprzedzam i nie nawet ma mowy o delikatnym mijaniu zawodników, za to co chwilę idę z kimś "na łokcie". Żadnej złośliwości, po prostu jest tyle biegnących, że nie sposób mijać się bezkolizyjnie. Na 3km jakiś ścigacz zaczepia za mój numer startowy gdy przeciskamy się przez Bramę Brandenburską... i odrywa dwie górnej agrafki. Szczęśliwie udaje mi się złapać jedną agrafkę i przypinam z powrotem numer do piersi. Taki mały peszek. Nic to, zapominam o sprawie i gonię dalej. Wzdłuż trasy masa kibiców i różnorakich zespołów taneczno - wokalno - akrobatycznych. Największego kopa dają jednak bębny, które słychać z daleka :D

Pierwsza rzecz, która mnie mocno zaskoczyła to zachowanie biegaczy na punktach odżywczych. Punkty były rozmieszczone mniej więcej na 6, 10, 16 kilometrze trasy. Na każdym "przystanku" znajdowała się woda i herbata (ice tea). No właśnie - "przystanku" - niektórzy w takich miejscach przechodzili dosłownie z szybkiego biegu do spokojnego marszu albo wręcz się zatrzymywali. Niestety jednemu takiemu delikwentowi wytrąciłem na pierwszym punkcie kubek z wodę bo zatrzymał się dosłownie dwa kroki przede mną. Sorry Winetou ale nie znajduję tu swojej winy. Później jednak uważałem już nieco bardziej.

Biegnę sobie dalej i pomijając piękne widoki to zaczynam się powoli nudzić, przez 8km jest prawie cały czas prosto. Nie mogę się już doczekać kiedy trasa zakręci i zacznie zawracać w stronę mety. Jest już na tyle szeroko i luźno, że można biec w miarę swobodnie. Po chwili jednak wszystko się zmienia a ja zaczynam żałować wcześniejszych myśli. Trasa zakręca i zwęża się, znowu jest ciasno. Co gorsza, ludzie już nie współpracują tak chętnie i nie chcą mnie przepuszczać. Z jednym Niemcem nie możemy ustalić hierarchii na trasie i przepychamy się przez prawie 2 kilometry. W końcu zostawiam go w tyle i dalej biegnę już w miarę swobodnie. Co prawda wytrącił mnie mocno z rytmu, mimo wszystko staram się o tym nie myśleć i robić swoje. Czyli wrócić do przyzwoitej kadencji i trzymać równe tempo.

Mniej więcej od 13-go kilometra zaczynam lekko czuć uda - zachciało mi się squasha kilka dni wcześniej :-( Gdy widzę punkt z żelami energetycznymi nawet przez moment się nie waham i wciągam jeden cały. Lekki zastrzyk energii po kilku minutach daje się odczuć. Poprawiam jeszcze dekstrozą po ostatnim wodopoju i zostaje ok. 5km kilometrów do momentu. Od 17-ego kilometra pojawia się kilka krótki podbiegów i nieco więcej zakrętów. Trasa prowadzi przez charakterystyczne punkty na trasach turystycznych więc jest już naprawdę dużo kibiców, którzy dopingują wszystkich bez wyjątku. Atmosfera jest wspaniała.

Dziewiętnasty kilometr i mam już trochę dość. Zrobiło się już trochę cieplej, a ja nie mam tyle sił co na początku. Nagle ze szpaleru kibiców pojawiają się wystrzały konfetti. Cała masa, lecących zewsząd kolorowych drobinek. W słońcu wygląda to kapitalnie, moc na chwilę wraca. Ostatni kilometr i dosłownie czuć już metę. Ścigam się jeszcze z dwoma czarnoskórymi nie-kenijczykami, co któryś z fotografów fajnie uwiecznia na fotce. Nie wiem czy ich wyprzedzam na mecie bo na 100m przed metą słyszę Paulinę. Dopchała się do barierki i dopinguje z całych sił na ostatniej prostej. Dla takich chwil warto dawać z siebie wszystko. Meta! Zatrzymuję zegarek, 1h27"31! Czuję, że długo nie poprawię tego wyniku :-) Chwilę potem mam klasyczny bezdech, coś podobnego czułem do tej pory tylko raz, po pierwszym maratonie. Niesamowite uczucie łączące zmęczenie z radością i wzruszeniem.

Medal zakłada mi na szyi mała dziewczynka, na oko z 6 lat. I mocno przytula :-) O rany, jaki świetny pomysł na oryginalne wręczenie medalu! Zapamiętam to pewnie do końca życia. Idę dalej przez strefę finishera, dostaję "kocyk" ciepłochronny, banany i izotonika, które wciągam niezwłocznie. Odpoczywam chwilę rozciągając mocno przykurczone mięśnie i idę dalej. A dalej też jest przyjemnie, kilkudziesięciometrowy stół, z dystrybutorami erdingera. Zimny i orzeźwiający, ach. Robię jeszcze pamiątkową fotkę na ściance i wychodzę ze strefy gdzie czeka już na mnie Paulina dzielnie dźwigając cywilne ubrania.

Idziemy razem w stronę prysznicy. Po drodze zaliczamy namiot, w którym grawerowane są medale - cała akcja trwa może z 2min. Dalej stanowisko z certyfikatami, panie już z daleka wypatrują numerów startowych więc podchodząc otrzymuję wydruk od razu ręki. Po drodze mijamy jeszcze kontenery z depozytami. No i na końcu prysznice. To jest hicior :D Namioty rozstawione na ulicy przed którymi panowie rozbierają się do rosołu (podobnie w swojej strefie robią panie - tak pomyliłem wejścia). Same prysznice przypominają trochę system nawadniania roślin w szklarniach. Z rurki biegnącej pod sufitem kapie (sic) woda nie do końca ułatwiając opłukanie się. W naturalny sposób ustala się nieformalna zasada - pierwszeństwo ma "namydlony". Czyli wchodzę pod kapiącą rurkę, lekko się opłukuję, wpuszczam namydlonego, sam biorę żel i myję się, po czym ktoś inny wpuszcza mnie pod prysznic. Proste? I jakie praktyczne :D

Przebieram się w ubrania cywilne i powoli ewakuujemy się z Pauliną. Zjadamy jeszcze obiad w pobliskim centrum handlowym, pakujemy do auta i odjeżdżamy, Jest godzina mniej więcej 13.30, czyli trzy i pół godziny od startu półmaratonu a do mety wciąż dobiegają kolejni ludzie. Podobno ostatni zawodnicy ze strefy F przebiegali przez linię startu dopiero po 45min od pierwszego wystrzału. Dobrze, że wybrałem skok przez barierkę.

Myślę, że wrócę tu za rok i obowiązkowo z najlepszą z żon :-) Paulina bardzo dziękuję Ci za wsparcie i Twój doping na mecie!

Mój czas netto: 1h27"31
Miejsce Open: 754 / 23950
Miejsce kat. M-35: 126 / 2075
Miejsce spośród zarejestrowanych Polaków: 23 / 536


Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu







 Ostatnio zalogowani
Arti
01:19
orfeusz1
01:04
stanlej
00:55
Lektor443
00:49
cierpliwy
00:41
fit_ania
00:03
gpnowak
00:00
szyper
23:51
GriszaW70
23:43
mariachi25
22:48
Zedwa
22:41
LukaszL79
22:24
Wojciech
22:18
edgar24
21:46
uro69
21:44
GRZEŚ9
21:44
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |