Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [8]  PRZYJAC. [28]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
piotrbp
Pamiętnik internetowy
Pokonując siebie

Piotr Piasecki
Urodzony: 1979-09-23
Miejsce zamieszkania: Piotrków Trybunalski
18 / 23


2015-06-10

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
… a na koniec rozbieganie. (czytano: 1806 razy)

PATRZ TAKŻE LINK: https://www.youtube.com/watch?v=2fngvQS_PmQ

 

Koniec. Meta. Ukończenie. Chwila na którą czekam cały rok przeminęła tak szybko.
Zakończył się po raz kolejny Weekend Biegowy z Sokołem w Zakopanem.

No i jak minął ten wspaniały cykl biegów górskich? No właśnie. To zaczynamy opowieść.

Znaki na niebie i ziemi zapowiadały ciekawy Rok Pański 2015. Zaczął się bardzo ospale, jak niedźwiedź budzący się wiosną. Ale jak niedźwiedź, głodny wiosną tak i rycerz głodny biegów zaczął ostre przygotowania do turniejów. Od zera km w tygodniu do 60-70 przeszedł wręcz z marszu. Początki były jak chleb na drugi dzień. Twardy, chrzęścił w zębach, ale zjeść trzeba. Później jak to zwykle bywa, coraz lepiej. Przywykłem do tego. Do tego standardowe zbijanie wagi. Pierwszy start Półmaraton w Sobótce. Nieźle, choć rozpoczęty za szybko. Ale za to we wspaniałym towarzystwie Marcina z Fundacji BIEGAMY Z SERCEM. Wynik gorszy niż przed rokiem. Spodziewałem się tego. Następnie przygotowania do Cracovia Maraton. Tym razem jako zając. Bieg wspaniały. Wspaniała organizacja, atmosfera. Ogólnie wszystko super. Będę tutaj wracał. Jako biegacz, jako zając. Sam bieg rozegrany przeze mnie bardzo dobrze pod względem żywieniowym.

No to zostają przygotowania Rycerzu do Turnieju w Górach. I co tam mamy. Ano wydłużone dwa biegi: Bieg Sokoła z 15,6km do 17,4km; zamiast kończyć na Kalatówkach, zbiegamy do Kuźnic. Za to Bieg im. dh. Franciszka Marduły, no tutaj chyba komuś się omskło pióro na pergaminie. Dołożono 7km; ale nie nie, nie po płaskim, ani z górki, z Kalatówek gdzie rok temu nazad była meta, dołożono drogę przez Regle do Doliny Białego i koniec w Parku Niepodległości w Zakopanem. Efektownie i z przytupem. Po góralsku.

Rycerz przybył do Zakopanego na 4 dni wcześniej. W końcu urlop. Ostatni tydzień gdzieś zniknął w natłoku pracy i obowiązków. Pierwsze dni miały być na aklimatyzację, treningi i odpoczynek. Tak też było. Dwa treningi górskie, jeden po szosie drugi pomiędzy dolinami, Kościeliską i Chochołowską (przez Przełęcz Iwaniacką), z córką na barana. Raz z jedną raz z drugą. Mocno. Od dh Michała dostaję nową koszulkę z Sokołem. Jest przepiękna.

Piątek, Bieg Sokoła. Dzień zapowiadał się przepięknie. Od kilu dni aura słoneczna. Oczywiście z lekką przerwą na Boże Ciało. Zachmurzone niebo postraszyło, ale nie padało. Bieg zaczynał się w Kuźnicach, potem Kalatówki, Ścieszka nad Reglami, Dolina Białego, Ścieżka pod Reglami, Dolina Strążyska, Ścieżka nad Reglami, Kalatówki Kuźnice. 17,4km +1013/-1013m. Trasa znana, już trzeci raz będę mierzy się z nią; oczywiście oprócz zbiegu. Ale na luzie bo najważniejsze starcie to dopiero jutro. Tak więc spokojne rozpoczęcie. Na pierwszym zbiegu do Doliny Białego widzę rycerza podtrzymywanego przez Anioła Stróża (Ratownika Medycznego). Skręcona kostka. Aniołów Stróżów na trasie trochę było. I dzięki im za to. W Dolinie Białego punkt kontrolny obstawiony przez Marcina Świerca. Super przybić piątkę z mistrzem. Następnie wspinamy się na przez dolinę Strążyską na Regle i Kalatówki. Tutaj ciężko. Nie wziąłem żadnego żelu. Odcina mi prąd powoli na szczycie. Jeszcze zbieg. Na zakręcie z Kalatówek w stronę Kuźnic dostaję taki doping jak zwycięzca. To dodaje skrzydeł. Po tych kamulcach z Kalatówek czuje się jak na rodeo. Krzyczę co jakiś czas do turystów o puszczenie lewą stroną. Mogę się nie zatrzymać w miejscu. Kolana dostają swoje. Ostatnie metry na pełnym biegu. Córki krzyczą TATA. Meta. Wynik 2:17:33. Nieźle zważywszy, że trasa troszkę wydłużona. Kolega Kamil z Fudu&Co. skończył 7min wcześniej. Odpoczynek, rozciąganie, BCAA polecone przez dh Leszka. No to do biura zawodów na dalsze rozdawanie numerów.

Sobota, Bieg im. dh Franciszka Marduły, Mistrzostwa Polski w Skyrunningu. Pogoda gorąca. Zaczynamy rankiem skoro świt. Zaczynamy z pod kina Sokół błogosławieństwem, następnie bieg honorowy do Krupówek. Na wysokości restauracji Morskie Oko zaczynamy, następnie Nosal, zbieg do Kuźnic, Doliną Jaworzynki na Murowaniec, Czarny Staw Gąsiennicowy, Karb, Zielony Staw, spod Kasprowego do przełęczy Liliowe, przez Ciemniak do Kasprowego Wierchu, w dół do Kuźnic, Kalatówki, Regle, Dolina Białego, Zakopane – Park Niepodległości. 32km +2218/-2218m. Start, okazuje się że na start przyszedł mój tato, który dzień wcześniej z mamą zrobił nam niespodziankę i przyjechał na parę dni do Zakopanego. To niezwykłe uczucie ujrzeć Swojego w trakcie startu. Do Nosala spokojnie. Tuż przed wyprzedza mnie dh Leszek i wywiązuje się rozmowa:

- Oj myślałem, że pan Panie Leszku już dalej.
- Po wczorajszym to raczej spokojnie.
- To znaczy, że ja za szybko.
- No trochę.

I już wiem że BARDZO za szybko. No to zwalniam. W górę idziemy sznureczkiem. Po minięciu szczytu zbiegamy już w znacznych odstępach. Zaczynam dziesiątkę różańca. Tuż przed Kuźnicami „łapię zająca”. I to w takim miejscu że złamana noga to było by szczęście. A tutaj pękła mi skóra na kolanie i lekkie zwichnięcie stopy. Nic więcej. Po prostu szczęście. W Kuźnicach przemywam kolano i lecę dalej. Dolina Jaworzynki spokojnie, ale sukcesywnie do przodu. Murowaniec zdobywam późno 1:45 od rozpoczęcia. Już wiem że będzie bardzo ciężko. Lecę na Gąsiennicowy. Potem Karb. Wspinaczka choć już wiem, że trzeba iść i iść, nie przestawać. Ciepłe powietrze idzie z nami w górę, brak orzeźwienia. W dół, koło Zielonego i znowu w górę, odbicie w lewo na liliowe. Na przełęczy doganiam Kamila, któremu sekunduje Tomek vel Rafał. Piotr z Sokoła motywuje mnie do dalszej walki choć już zostało niewiele czasu. Na moim zegarku już jest po czasie. Przez Ciemniak do Kasprowego. Na Kasprowym uzupełniam wodę i na punkt. I tutaj niestety tak jak myślałem jestem po czasie. W kilka osób stoimy i czekamy nie wiem na co. Pytam się w końcu czy możemy kontynuować. Tak możemy. No to co, lecim bo stygniem. Nie ma to tamto, trzeba ukończyć. Próbuję poderwać resztę, ale coś bez efektów. Niestety informacja o przekroczeniu limitu robi swoje. Ja też czuje w głowie że nie jest już to, ale trzeba dokończyć co się zaczęło.

...See the flames inside my eyes...

Zaczynam sam zbiegać na dół. Za moment dołącza do1 mnie para. Zbiegamy razem. W połowie wyprzedzają mnie. Kilkukrotnie zwichnięta kostka daje o sobie znać. W Kuźnicach mijam następnych biegaczy, którzy schodzą z trasy. Zdejmują numery. Ja idę jak w amoku. Jak to, muszę ukończyć. Pod Kalatówki szybki marsz. Dopinguję parę w której jeden to biegacz, drugi to suport. I ten kolega wspomagający biegacza pomaga mi także do samego końca. Podaje wodę z potoku. Nie mamy już punktów, a mi woda już się skończyła. Czuję odwodnienie. Przez cały czas temperatura oscylowała w okolicach 25-30 stopni. Stąpam ostrożnie bo wiem jeszcze jeden uraz w kostkę i skręcę definitywnie. Na jednym z ostatnich zbiegów do Doliny Białego widzę Panią Małgosię z Sokoła:

- No w końcu Piotrek, czekałam tu na ciebie.
- Dziękuję Pani Małgosiu, że Pani czekała.

Chciałbym uściskać, ale raczej nie wypada. Dolina Białego. Jeszcze trochę. Jeszcze trochę. Zaczyna się Zakopane. Wiem już że niedaleko. Wracający Zwycięski Rycerz mówi: „Toć Waćpan już widać Zamek, skręć Mospanie tutaj ścieżyną i trzymaj się prawej” – „Dzięki Ci Panie Bracie”.
Ostatnia prosta. Czas ponad 6h. Widzę park. Widzę także mamę, która wskazuje, którą ścieżką mam biec. Podobno stoi tam już kilkanaście minut i wskazuje kierunek innym biegaczom, bo jesteśmy już po limicie i obstawa trasy już się składa. Obracam się za siebie i widzę rywala. To nie rywal to wręcz nieprzyjaciel, który na końcu chce zabrać co moje. Słyszę tylko: - Dawaj, dawaj bo cię wyprzedzę. Wpadam w park, widzę metę. Wpadam, klękam, czuje medal, czuję dotyk moich córek, żony, zaczynam płakać. Ból puszcza. Cała trasa zajęła mi 6h 23min i kilka sekund. Masakra. Pomału dochodzę do siebie. Idę coś zjeść. Podchodzi Tomek i mówi że Kamil wciąż jest na trasie i czy dostanie medal. Odpowiadam, że tak, dostanie. Już wiem, że Prezes Sokoła podjął decyzję, że wszyscy co ukończą bieg, dostaną medal. No to super. Faktycznie Kamil wpada na metę coś około 7h.

W domu, po zdjęciu skarpet okazuje się że mam dwie kostki. Jedna pod drugą. I wielkiego siniaka na tej dolnej. Nieźle załatwiłem ścięgna. Smarowanie i resztę dnia spędzam w łóżku, słońce dało w kość. Jak to będzie jutro?

7:30 Polanica Białczańska. Start Biegu im. Władysława Hr Zamoyskiego na Morskie Oko. 100 lat po zakończeniu sporu o Morskie Oko. 10km +430/-0m. Wcześniej rozbieganie. Spokojnie zaczynam, choć wiem, że zmieszczenie się w godzinie graniczy z cudem. Mijam Wodogrzmoty Mickiewicza i już wiem że jest to niemożliwe. Po 6km mam 36min. Wpadam na polanę, gdzie kończą wjeżdżać bryczki i już wiem. Parafrazując jeden film: „Piasecki minął Wołosań i jest w domu, swoim domu”. Jeszcze tylko 1700m próbuje przyspieszyć, ale nie ma z czego. 1,5km przed metą dostaję doping od mojej rodzinki, która mnie wspiera na każdym kroku czy to przygotowań czy walki. 500m do mety wyprzedza mnie gość, który widzę że biegnie tylko ten bieg. To po prostu widać, ci co biegną cały turniej zawsze „chwalą” się elementem dołączonym do pakietu (czapeczką, koszulką…). Próbuję się poderwać na siłę. Udaj mi się. Przeciwnik zauważa mnie. Sam zaczyna przyspieszać. Na 200m przed metą zrównujemy się i rzuca mi: „- No to kto silniejszy?”

I w tym miejscu wszyscy moi przodkowie do 10 pokolenia wstecz krzyknęli z oburzenia.

Takiego sprintu to ja nie pamiętam. W ferworze doganiam i wyprzedzam jeszcze jednego biegacza i doganiam następnego. Meta w najpiękniejszym miejscu Polski. Niebo niebieskie, żadnej chmurki, a medal wręcza mi Marcin Świerc. Jestem w Niebie. Tym biegowym też. Schodzę po rodzinę. Dopinguję Ignacego, dla niego to chyba jeden z pierwszych biegów w górach. Herbatka, buła ze syrem, na którą czekam cały rok. Ogólnie dzieją się rzeczy na które czekam tyle czasu a trwają tylko chwilę.

… a na koniec rozbieganie. W dół, tradycyjnie, przed końcem dołącza do mnie Kamil z Fudu&Co. Jak to pisał Pan Andrzej Sapkowski „Coś się kończy, coś się zaczyna”. Do zobaczenia za rok, oby lepiej przygotowany.

Na zdjęciu: zwycięzca Marcin Świerc czas 3h 1min i jeden z najwytrwalszych tych co choć wiedzieli, że są po limicie dotarli do mety, którzy walczyli tylko o honor ukończenia.


Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


Piwko (2015-06-11,13:48): Gratuluje Piotrze, zarówno walki i ukończenia, jak i lekkiego pióra. Pozdrawiam i do zobaczenia na starcie w Piotrkowie
paulo (2015-06-11,14:10): Chwała Wielkiemu Rycerzowi :) Gratulacje!
piotrbp (2015-06-11,20:17): Dziękuję Panowie Bracia: Jacku i Pawełku :-) Do zobaczenia na STARCIE :-)
Inek (2015-06-15,17:29): Duże brawa Piotrze, szczególnie za "Marudę" !!! Mnie też spodobały się górskie biegi, więc w następnym roku planuję pojawić się znowu na Polanie i dobiec do Morskiego Oka :)
piotrbp (2015-06-16,10:29): Brawo Ignacy. No to zobaczymy się za rok na Morskim Okiem, chyba, że wcześniej :-)







 Ostatnio zalogowani
cierpliwy
00:41
fit_ania
00:03
gpnowak
00:00
szyper
23:51
GriszaW70
23:43
mariachi25
22:48
Zedwa
22:41
LukaszL79
22:24
Wojciech
22:18
edgar24
21:46
uro69
21:44
GRZEŚ9
21:44
ozzy
21:39
szalas
21:32
bogaw
21:29
marand
21:25
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |