2015-05-20
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Organizacyjnym okiem (czytano: 712 razy)
„Bo to się zwykle tak zaczyna…” Najpierw jest pomysł. Ktoś GO podrzuca, a ON zaczyna żyć własnym życiem, kiełkuje, ewoluuje. Potem ON przeradza się w czyn. Są dyskusje , spotkania, plany. W końcu jest realizacja. Grono osób zarażonych NIM wdraża GO w życie.
Na początku jest nieco ospale. Spotkania, dyskusje, plany, wybory. Później wszystko nabiera tempa. Spływają maile, dzwonią telefony. Ciągle ktoś coś chce, czegoś oczekuje, coś proponuje, coś krytykuje. Czasu do godziny zero coraz mniej.
Ostatni miesiąc i wszystko inne zaczyna schodzić na drugi plan. To ON pomysł jest w tej chwili coraz ważniejszy i tylko możesz cieszyć się z tego, że Ona też w nim bierze udział. Tydzień przed to już istne piekło… Telefon dzwoni, a ty wciąż to samo: „Przykro mi zapisy zamknięte…” To zdanie powtarzasz jak mantrę. W pracy wszyscy patrzą bykiem, bo ON rządzi w Twoim życiu.
I oto ON. Nadszedł. To już dziś. Kolejna nie przespana noc. Za oknem świta. Szybka kawa, śniadanie nie wchodzi, więc pakujesz samochód i ruszasz. Kiedy większość JEGO uczestników jeszcze śpi, lub właśnie wstaje, to Ty już jesteś na trasie. Ciszę poranka zakłóca uderzenie młotka i szczekanie psów.
Nawet nie wiesz kiedy tłum wokół ciebie gęstnieje. Więc ON stał się faktem. Starasz się wyłapywać rozmowy Uczestników, jednak Oni są gdzieś obok ciebie. To jakiś inny nierealny świat. Oni zadowoleni, ty masz jeszcze tyle do zrobienia.
Pada strzał… I nagle wszystko zwalnia. Ruszyli. Teraz jesteś ty, rower, trasa, którą przez ostanie kilka miesięcy pokonałeś dziesiątki razy i ta najważniejsza osoba, ostatni zawodnik Pomysłu. Trochę na rowerze, trochę w samochodzie. Biegasz, więc wiesz jak Uczestnicy liczą na zdjęcia, więc chwytasz aparat i w niewygodnej pozycji pokonujesz większość trasy. Kilometry zliczasz podobnie jak uczestnicy, dziękując i zagrzewając do pracy wolontariuszy. W końcu jest. Ostatni kilometr. Wsiadasz na rower. Rozmawiacie z ostatnim Uczestnikiem. Jest naprawdę sympatycznie. To już ostatnie dwieście, sto metrów. Są kibice… Jest niesamowity doping… Brawo dla Was… Jest meta…
Otacza cię tłum. Szum… pytania… Ok. Już się zbieram, czas znów przyspieszyć. Wyniki. To teraz jest najważniejsze. Wieszam, wycofuję się. W końcu jest chwila na kawę. Ale tylko chwila, bo właśnie zaczyna się dekoracja.
Fanfary ucichły. Tłum znika. Zapada cisza. Pozostaje garstka wolontariuszy, wspaniali ludzie. Jeszcze chwila wysiłku i będzie po wszystkim.
Jeszcze tylko wracając do domu zbierasz oznaczenie trasy. I to już… Po wszystkim… Adrenalina spada, a ty czujesz się jak na wielkim kacu…
Włączasz komputer… Są… Pierwsze oceny, pierwsze komentarze. To dla nich poświęciłeś ostatnie kilka miesięcy swojego życia…
Telefon przestał dzwonić… Maile przestały przychodzić… Oglądasz zdjęcia, na których cię nie ma. Wracasz do komentarzy i czujesz, że było warto….
Za rok znów to powtórzysz…
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |