2014-04-11
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Mission acomplished (czytano: 1387 razy)
Jako dzieciak siedziałem przed 6-bitowym Atari i grałem w gry. Na ich końcu - o ile dało się do niego dojść - często zamiast dołującego "Game over" wyświetlał się napis "mission acomplished". I taki właśnie napis powinien się wyświetlić nad Stadionem Narodowym 30 marca, kiedy po 1:22:57 przekroczyłem metę półmaratonu.
O tak dobrym wyniku nawet nie marzyłem, kiedy 1 grudnia 2013 roku rozpoczynałem nowy sezon treningowy. Ale 4 następne miesiące poszły tak dobrze, że półmaratoński dystans połknąłem jak słodką pigułkę. Wyszło tak jak najbardziej lubię - negative split, wyprzedzanie w zasadzie na całej trasie, pełna kontrola nad biegiem. Było tak dobrze, że ostatnie 10km stanowią jednocześnie moją nieoficjalną życiówkę na dyszkę (którą zamierzam złamać już oficjalnie w Lublinie za dwa dni).
Czemu to zawdzięczam? Odnajduję kilka decydujących czynników:
1) Regularność - w ciągu 4 miesięcy wypadło mi może 2, może 3 treningi. Nie chorowałem i konsekwentnie realizowałem plan. Ale...
2) Elastyczność - nie trzymałem się planu kurczowo. Dałem sobie sporo luzu w realizacji zamierzeń i, mimo że wyszło idealnie prawie, pozwalałem sobie na modyfikacje. Dostosowywałem plan do pogody, samopoczucia. Nie katowałem się psychicznie - nie była to postawa "za wszelką cenę", a raczej "lepiej coś niż nic, ale świat się nie zawali".
3) Obóz biegowy - na przełomie stycznia i lutego, w najgorszym pogodowo momencie zafundowałem sobie domowy obóz biegowy. 3 dni po 2 treningi -> 1 dzień jeden trening (to wynikało z postawy opisanej w punkcie 2) -> 2 dni po 2 treningi -> 1 trening -> wyścig 10km. Opisałem dokładnie to co udało mi się wtedy pobiegać, ale mniej więcej tydzień po tym "obozie" poczułem olbrzymi przypływ mocy. Dzięki czemu mogłem postawić na....
4) Szybkość - dużo mądrzejszy ode mnie ambitny amator napisał gdzieś kiedyś, że kluczem do sukcesu jest wejście na wyższe prędkości "przelotowe". Biegniemy na bieżnię nie po 5:30 min/km, ale po 4:40. Robimy pierwszy zakres sporo poniżej 5:00 (aktualnie wychodzi mi ok. 4:35). DO tego potrzeba dużo interwałów, drugich zakresów etc. Na mnie w tym sezonie świetnie podziałały kilometrówki biegane od 3:55 do 3:40 (po 10-12 powtórzeń na 2 min przerwy), a dodatkowo siła, ale robiona mniej jako skipy, a więcej jako podbiegi o długości ponad 200 m (po 10-12 powtórzeń)...
5) Staż - zaczynam rozumieć tych wszystkich, którzy mówią o stażu jako bardzo istotnym elemencie. I nie chodzi o wyczłapane kilometry w aktualnym sezonie (bo biegałem maksymalnie 80-90km tygodniowo, chociaż częściej ok. 70), ale o lata treningu. Ja trenuję od 2008 roku i to jest chyba klucz. Z czego to wynika? Przekonują mnie Ci, którzy piszą o coraz sprawniejszych połączeniach nerwowych. To ma sens.
Czego nie udało mi się zrobić? Crossów - zaplanowałem kilka w pierwszej fazie sezonu - nie zrobiłem żadnego. Coś ciągle wypadało - zamiast porządnych crossów robiłem inne treningi, zazwyczaj przez problemy logistyczne. Żałuję, bo to fajne i efektywne treningi. Ale nic straconego.
Dieta: to może być również istotne, chociaż nie wiem jak wpłynęło na wynik (zakładam, że dobrze). Od 1 stycznia nie jem mięsa zwierząt innych niż ryby. Nie choruję, czuję się lepiej, waga ustabilizowała się pomiędzy 69,5 a 70,5 kg. Czy dieta pomogła? Na pewno nie zaszkodziła.
Co dalej? Spokojny kwiecień i maj. W kwietniu biegnę dwie dyszki - Lublin i warszawskie ZOO. W lublinie na życiówkę, w ZOO wspólnie z synkiem. Potem 2. Maraton Lubelski jako zając na 3:30 (brak mi długich wybiegań i nie widzę sensu i szans walki o dobry wynik - zresztą nie planowałem szybkiego maratonu na wiosnę). W czerwcu rozpocznę przygotowania do Maratonu Warszawskiego, który chciałbym pobiec poniżej 2:55.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |