2013-09-21
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| III Iławski Półmaraton LaRive (czytano: 1501 razy)
Wyjazd do Iławy na półmaraton staje się dla mnie najważniejszym startem w mojej przygodzie z bieganiem. Oczywiście maraton warszawki także jest czymś wyjątkowym ze względu na dostojność dystansu i magię stadionu narodowego ale Iława jednak emocjonalnie jest dla mnie czymś wyjątkowym. Tu debiutowałem w 2011 r. staczając bój o przeżycie na trasie. Tu po roku solidnych treningów pobiegłem ten dystans o 37 minut lepiej robiąc życiówkę, która tak optymistycznie nastawiła mnie na debiut w maratonie, że udało mi się go ukończyć. Tu dokonała się swoista biegowa edukacja polegająca na tym, że dowiedziałem się, że długi dystans obnaży wszystkie mankamenty naszego nie wytrenowanego ciała. Tu dowiedziałem się, że psychika ma ogromne znaczenie ale zadziała tylko wtedy, kiedy wcześniej wypracujemy potencjalne możliwości ciała. Możemy być ich świadomi lub nie. Nie ma to znaczenia. Jeśli tylko jest ten potencjał to psychika odpowiednio nastawionego umysłu biegacza pozwoli ten potencjał wykorzystać w 100%. Bez tego potencjału mówienie sobie "jakoś to będzie" jest skrajną głupotą bo "Łut szczęścia trafia się tylko przygotowanym" To tu w Iławie wpadło wielu osobom z Ostródy do głowy " dlaczego by nie zrobić takiego biegu u nas" I właśnie dzięki Iławie ten bieg w Ostródzie dwa razy udało nam się zorganizować. To właśnie Iławski Półmaraton jest dla nas przykładem a po tegorocznych zawodach wzorem do naśladowania. To ten bieg podpatrujemy i cały czas próbujemy dogonić dostając zadyszki a nawet kolki. Mimo, że serce mi bije dla Ostródy to przecież tu w Iławie się urodziłem i gdzieś w tym sercu odzywa się sentyment do tego miejsca bo tu zostawiłem go tyle na trasie iławskich półmaratonów. Cały sezon trenowałem wiedząc, że start w trzeciej edycji będzie dla mnie bardzo ważny. Jadąc do Iławy myślałem sobie: Pierwsza edycja: walka o przeżycie. Druga edycja: cierpliwa praca na całym dystansie i życiówka powyżej oczekiwań. Co na trzecią edycję? "Do odważnych świat należy" Postanowiłem, ze sam wyznaczę sobie wynik jaki chcę zrobić - nie taki asekuracyjny a taki na miarę marzeń i na trasie bardzo ciężko pracować aby go osiągnąć. Chciałem aby odbyło się to na zasadzie :Nie co Iława może dać dla mnie a co ja mogę w Iławie wywalczyć.
Przygotowania szły w dobrym rytmie i w miarę systematycznie co u mnie z uwagi na pracę jedną i drugą jest niezwykle trudne. Zadbałem o wypoczynek i regenerację. Kiedy rano wstałem i spojrzałem w niebo to pomyślałem, że organizatorzy muszą mieć podpisany pakt z diabłem bo pogoda szykowała się jak marzenie.(Żeby było jasne popsuła się radykalnie na drugi dzień). Będą kibice i piknikowa atmosfera. Dlaczego my mieliśmy na swoim półmaratonie tak okropną pogodę? Zostawiam to pytanie i jak zwykle w pewnym pośpiechu, kiedy żona i córka szykują się na wyjazd zatracając poczucie czasu, wsiadam do auta. Dziś ja prowadzę, raz - bo jestem wyspany a dwa - bo trzeba zdążyć. Z powodu naszego spóźnienia i ogromnemu wzrostu frekwencji zabrakło miejsc do zaparkowania tam gdzie się go spodziewaliśmy. Pokrążyłem rozpaczliwie kilkanaście minut po zajętych parkingach po czym żona litościwie oznajmiła : leć po pakiet a ja gdzieś poszukam miejsca. Wchodzę do biura jak stały bywalec "przecież jestem tu we wszystkie edycje" i przed oczami mam obraz jak z koszmaru: miejsce, w którym mam odebrać pakiet jest puste jak ostródzki dworzec kolejowy. Ja to tak mam: zamiast się rozejrzeć to najpierw roztaczam apokaliptyczne wizje a potem pytam tonem zagubionego turysty. Wszystko OK jest biuro tam gdzie się zawsze przebieramy czyli na sali widowiskowej. No to oczywiste zreflektowałem się! Przy 550 osobach biuro nie mogło działać sprawnie w tej ciasnej szatni. Instynkt egzaltowanego organizatora jeszcze we mnie nie zamarł także może trzeci Jerzy będzie bo wszystko dalej podglądam i analizuję.
Zdążyłem się przebrać odnaleźć żonę z córką i od razu poleciałem w stronę startu aby zrobić wspólne zdjęcie zawodników z Ostródy. Ku mojemu zadowoleniu prawie wszyscy stawili się do tego zdjęcia. Cudem złapaliśmy rozgrzewającego się Irka i mimo, że nie urzywa komórki i Internetu też jest na zdjęciu. Szkoda najbardziej , że Asia nie zdążyła na zdjęcie bo po wygranej w rolkach musiała się jeszcze przygotować głównego startu.
No to stoję na linii startu z moimi znajomymi i rozważamy taktykę, jakie mamy samopoczucie i jak oceniamy nasze szanse. Ja czaję się niczym lisek chytrusek z huczącym głosem w głowie „ Idź na całość, idź na całość”. Zbieramy się na samym końcu stawki. Ja, Aśka, Kamila, Przemek, Radek, Przemek debiutant. Kilka osób poszło do przodu. Oznajmiam kolegom, że spróbuję biec w tempie 5:00/km. Asia z Kamilą mówią, że one trochę wolniej ale będą nas gonić. Przemek mówi, że on troszkę szybciej i namawia mnie abym z nim pognał trochę poniżej 5. Tuż przed startem idę do Przemka debiutanta aby udzielić mu ostatnich wskazówek. Jest przejęty ale wiem, że ma potencjał i ukończy bieg trochę ponad dwie godziny. Oczekujemy na start. Jest tyle biegaczy, że nie słyszymy co się dzieje z przodu. 500 startujących, pół tysiąca! Żeby u nas tyle było. Marzenie. Z tych rozmyślań wyrwało mnie ożywienie biegaczy i ledwie słyszalne odliczanie spikera. Uwielbiam ten moment. Każdy chyba uwielbia.
Ruszamy, wiem, że nie zdążyłem spotkać się przed startem ze Sławkiem i odebrać żeli, i że moje to bardziej smakołyki niż węglowodany ale postanowienie i chęć zaryzykowania biorą górę. Dochodzimy do maty startowej. Odpalam stoper i do przodu.
Radek leci ze mną. Początek jest kilkaset metrów delikatnie pod górkę. Jeszcze się nie spieszymy. Za górką rozluźnia się i możemy przyspieszyć. Ja postanowiłem biec bez endemondo . Lubię na zawodach być uzbrojony tylko w buty i zegarek. Mocno przyspieszam aby nadgonić bardzo wolne tempo tuż po starcie. Dobiegamy z Radkiem do drugiego km spoglądam na zegarek i jest 9:45. Mam 15 sekund zapasu. Radzio radzi mi abym zwolnił i mówi, że on zostaje na równe 5. Szkoda mi zwalniać bo super się czuję. Postanawiam tak biec aby mieć cały czas kilka sekund zapasu. Radek zostaje. Ja biegnę i ku mojemu zadowoleniu na 3 i kolejnych kilometrach mam 10 -15 sekund zapasu. Robi się coraz cieplej. Zbliża się powoli południe i słońce operuje coraz śmielej. Na około 7 km spotykam Magdę ze Sztumu i zamieniam kilka słów. Biega zawsze w Iławie, biegła u nas i zna się z Kamilą. Oczywiście zapytała czy Kamila biegnie. Powiedziałem, że jest z tyłu bo jak mi się wydaje biegnie w tempie maratonu a ja dziś stawiam wszystko na jedną kartę – najwyżej mnie zasypie. Zapytała jeszcze na ile biegnę a ja, że na złoty 45. Pokiwała znacząco głową, życzyła powodzenia i powolutku zostawała z tyłu. Kontroluję czas na kolejnych kilometrach i widzę, że utrzymuję równiutkie tempo. 5 minut na kilometr i 10 sekund zapasu. Dobiegam do 10 kilometra widzę z oddali matę. Spoglądam na zegarek. 49:45. Lekko muszę przyspieszyć aby wpaść na matę równiutko na 50 minut. Czas netto 50:00. Idę idealnie zgodnie z planem. Pojawia się pytanie czy utrzymam takie tempo. Rok temu gdy zrobiłem tu życiówkę na dziesiątym miałem aż 5 minut gorszy czas. Może mi się uda o te 3 minuty i 36 sekund poprawić zeszłoroczny rekord ? Żel zacząłem powoli jeść gdzieś na ósmym kilometrze i zgodnie z przewidywaniami jakoś w ogóle nie czuję aby w najmniejszym stopniu mi pomagał. Za to słońce robi się nieznośne. Jest gorąco jak podczas wakacyjnych upałów. Organizatorzy przygotowali się na taką pogodę i wpadam w wodną kurtynę i jest przez chwilę wspaniale. Na 12 i trzynastym znowu mam jakieś 5 sekund zapasu.
Kryzys przyszedł niespodziewanie a pogorszenie samopoczucia bardzo gwałtownie. Utrzymanie dotychczasowego tempa wydawało mi się czymś nie do wypełnienia. Zaczęła się w głowie wojna psychologiczna i zabawa w matematykę. Ze wszystkich sił walczę o uciekające sekundy. Dogania mnie Magda ze Sztumu i pyta i jak? Tłumaczę się, że mnie zasypało ale nie żałuję bo coraz bliżej do mety a zwolniłem tylko trochę. Liczę ile mogę stracić biegnąc wolniejszym tempem. Dogania mnie Radzio i raczej z przekąsem pyta „ i jak? Mówiłem, że za szybko trzeba było lecieć ze mną” Chciałem spróbować. A jakie jest tempo? 5:03 średnie. Odparł .Nie dam rady zabrać się z nim teraz uspokoję organizm i postaram się pod koniec trochę nadgonić pomyślałem i zostałem.
Mimo starań cały czas systematycznie spadało mi tempo. Na siłę chciałem dokończyć jeść żel, który tak dawno rozpocząłem. Upał teraz był już dla mnie olbrzymią przeszkodą. Dobiegłem do miejsca, w którym straż zrobiła obfitą wodną kurtynę. Przemknęło mi przez głowę aby stanąć na chwilę i całkowicie się zamoczyć zmyć skrystalizowaną sól z twarzy i dopiero pobiec. Byłem jednak tak zmęczony, że bałem się, że jak się tam zatrzymam to już nie ruszę. Kiedy wbiegłem w tą kurtynę to wrażenie było piorunujące. Najpierw drobny szok wynikający z tak gwałtownego schłodzenia. Zaraz potem nagłe uczucie jakby odeszło całe zmęczenie. Dopiero po tym dotarło jak bardzo mnie zmoczyło. Frotka, którą miałem na nadgarstku nasiąknęła na tyle, że mogłem dokładnie otrzeć twarz. Mokra koszulka była przez dłuższy czas zimna i odświeżyło mnie to bardzo mocno. Mogłem przyspieszyć i znowu cieszyć się tym, że jest szansa na życiówkę. Nie tak wyśrubowaną jak w założeniach ale na życiówkę. Teraz dotarło do mnie jak wiele osób wyprzedziłem na pierwszy trzynastu kilometrach a jak na razie wyprzedziło mnie nie wielu biegaczy a Ci, których znam są o wiele lepsi ode mnie. Dystans porządkuje biegaczy i każdemu wskazuje jego miejsce w szeregu pomyślałem.
Po jakimś czasie zmęczenie zaczęło wracać. Teraz znowu liczyłem pozostałe kilometry i próbowałem przypomnieć sobie resztę trasy aby móc jakoś wytrwać do mety. Kiedy zobaczyłem, że zbliżam się do ciągu rowerowego to kojarzyłem sprzed roku, że tu miałem okropną ścianę. Teraz ściana pojawiła się szybciej ale jakby mniejsza. Biegłem mając świadomość, że jest wolno ale nie mam potrzeby się zatrzymać by odpocząć. Niestety zmęczenie zepchnęło moją życiówkę na dalszy plan. W tym roku bieg po ciągu rowerowym dłużył mi się okropnie i kiedy już dobiegłem do miejsca w pobliżu ronda zamiast przyspieszyć rozpoczynając finisz poczułem jedynie ulgę. W czasie tych ostatnich metrów inni zawodnicy wyglądali na równie wykończonych co ja. Wbiegłem na prostą prowadzącą do mety. Jeszcze trochę i odpocznę. Odpoczynek to coś co teraz stanęło na szczycie piramidy moich potrzeb. Biegnę otępiały ze zmęczenia i nie stać mnie na przyspieszenie na ostatnich metrach. Szukam wzrokiem mojej córki i żony. Ostatnio w Ostródzie chciała wbiec ze mną na metę. Ja finiszując nie pomyślałem że ma taki pomysł i potem miała do mnie mały żal. Dziś z nią pobiegnę jeśli będzie chciała. W końcu je widzę. Wyciągam ręką aby ją porwać ale widzę, że ostro są zajęte robieniem zdjęć i córka celuje we mnie aparatem robiąc mi to zdjęcie. Widać, że piekielnie jestem zmęczony. Przybijam jej piątkę i lecę dalej. Jeszcze trochę i odpocznę.. Dobiega do mnie dźwięk muzyki i spikera. To już niedaleko. Lecę w jego kierunku jak ćma do światła. Jest coraz bliżej. O kurcze !? Widzę, że muszę minąć to miejsce do którego tak dążyłem i pobiec dalej. Wystawiło to mojego nadwątlonego ducha walki na wielką próbę. Mam wrażenie, że zawodnika pół kroku przede mną również. Kiedy ta prosta się skończy? Ten kawałek urósł w mojej głowie do monstrum, z którym nie miałem ochoty walczyć. Wyłania się przede mną ściana kibiców. Zaraz odpocznę. O nie! Trzeba zawrócić! Mimo, że biegnę po wewnętrznej i mam o wiele lepszą pozycję od biegacza obok mnie to zbiegam na prawą aby przepuścić tego co może chce ostatnie sto metrów pobiec szybciej. Nie specjalnie kwapił się do puszczenia się w długą bo cały czas po nawrocie był tylko trochę przede mną. Walka z nim na ostatnich metrach wydała mi się czymś groteskowym. Obaj ciężko zapracowaliśmy na chwałę. Wyrywanie jej sobie na ostatnich metrach to takie niesportowe. Po nawrocie jestem pewny, że to już ostatnie metry. Wrzawa i bliskość kibiców jest naprawdę czymś niesamowitym. Gdybym nie był taki zmęczony to nie mógłbym się nachwalić tej prostej z nawrotem. Podwójna długość gdzie kibice są na wyciągnięcie ręki z jednej i drugiej strony. Dziś radość mam z ostatnich 150 merów finiszu. Za rok będę już wiedział i będzie super. Wpadam na upragnioną metę. Czeka tu na mnie Krzysiek i bardzo przyjacielsko gratuluje mi ukończenia. Wygląda na wycieńczonego a przecież musiał przybiec wiele minut wcześniej. Podziękowałem – chyba? Za to na pewno wydusiłem z siebie „gorąco” bardziej na usprawiedliwienie niż jako wyrzut do losu za przeciwności. Dostaje medal i siadam na ławkę. Wyłączam stoper. 1:48:30. Nie mogę sobie przypomnieć wyniku sprzed roku. Jakoś podobnie. Ciekawe czy lepiej czy gorzej. Wiem tylko, że dałem z siebie wszystko. Mało tego w pierwszej chwili jestem pewny, że gdybym biegł wolniej na początku to na drugiej połowie trasy w tym upale nie nadrobiłbym tyle aby zrobić taki czas. Siedzę na ławce kilka minut. Wstaje i lekko kręci mi się w głowie. Łapczywie piję wodę podarowaną przez organizatorów na mecie i dokańczam żel. Planowałem zjeść dwa przez te 21 kilometrów ale ledwie kończę ten jeden. Znajdują mnie moje dziewczyny. Szukam Sławka. Sławek też twierdzi, że było trudniej, bardzie gorąco. On przybiega kilka minut później niż rok temu. Zwycięzca również. Jest to jakiś wykładnik tego jak się dziś biegło. Spotykam Przemka i okazuje się, że był tylko 57 sekund przede mną. A jest lepszy „Jeszcze takiej ściany w życiu nie miałem” powiedział a on jest zdesperowany na bieganie. Przebieramy się i idziemy na losowanie. Mam szczęście w miłości i omijają mnie wszystkie loterie ze swoimi nagrodami. Patrząc na dekoracje i losowanie doszło do mnie jak daleki skok dokonała Iława ze swą imprezą. Nabawiłem się kompleksów jako organizator ale z drugiej strony co może zrobić kilka osamotnionych w swoich wysiłkach osób. Nie możemy się poddawać. Może i dla nas zaświeci słońce.
Tymczasem po powrocie do domu po sprawdzeniu notatek okazuje się, że czas netto mam lepszy o 16 sekund od życiówki. Mało tego początek rewelacyjny a miejcse mam w pierwszej połowie zawodników. Gdybym stanął pod tą kurtyną może by zabrakło tych 16 sekund. A tak jest nowa życiówka! Wraca pytanie a co by było gdybym zaczął wolniej? Ile realnie straciłem na ostatnich 8 kilometrach. Zakładane tempo to 5:0 a osiągnięte 5:08. 21 x 8 to 168 sekund. Prawie trzy minuty. Przyglądam się wynikom i ze zdumieniem dostrzegam ciekawy pocieszający mnie szczegół. Po dziesięciu kilometrach kiedy cały czas wyprzedzałem byłem 246 – ty. A na mecie? Też 246 – sty . Mimo że tak się mordowałem i że wyprzedziło mnie po 13 tym kilometrze sporo osób to nie straciłem nawet jednego miejsca! Jak już wcześniej napisałem Dystans sprawiedliwie wyznacza miejsce w szeregu. Mało tego biegacz, którego puściłem na finiszowym nawrocie na dziesiątce był 245 i na mecie też 245 czyli przede mną . Jak sprawiedliwie to sprawiedliwie. Zadowolony z tego, że statystyki zawsze mnie ratują przed depresją postartową na sam koniec zauważam tym razem o wiele bardziej istotny szczegół. „ Ty baranie!!! ‘’ pomyślałem. Ja tu martwię się, że tak słabo poszło, że psim swędem poprawiłem życiówkę, mimo że wielu pobiegło wolniej, mimo trudniejszych warunków. Przecież w tamtym roku trasa była krótsza!!! A co za tym idzie - w tym roku trasa była dłuższa. Dłuższa o metry, których za zwyczaj nie liczymy. O metry, które pokonujemy na skrzydłach finiszując. W tym roku szacuję tę różnicę na około 200 300 metrów. Przy tym zmęczeniu może nawet minuta lub ciut więcej. Także wcale nie jest źle. Jest progres i jest coś co wywalczyłem na tych zawodach. Znowu czegoś się nauczyłem. Nie bałem się zmęczenia i świadomie skazałem się ostrą orkę i mimo wszystko wybroniłem się Teraz przede mną start w maratonie. Wierzę że może być dobrze. Wszystko w moich rękach.
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |