Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA   GALERIA   PRZYJAC. [0]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
piesturysta.pl
Pamiętnik internetowy
www.piesturysta.pl

Maciej Zawadzki
Urodzony: 1980-03-14
Miejsce zamieszkania: Pogwizdów
6 / 12


2013-09-18

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Przesieka - Puchar Polski w Dogtrekkingu (czytano: 1210 razy)

PATRZ TAKŻE LINK: http://piesturysta.blogspot.com/2013/09/przesieka-2013-puchar-polski-w.html

 

Od ostatniego spotkania z dogtrekkingowcami minął już ogromny kawał czasu i szczerze mówiąc nie mogliśmy się doczekać kiedy w końcu spotkamy się z Wami wszystkimi. Na szczęście lipiec i sierpień minęły jak z bicza strzelił. Gdy tylko pojawiła się informacja na stronie, że uruchomiono już formularz zgłoszeniowy do zawodów w Przesiece, od razu nas zapisałem. Do Karkonoszy wybieraliśmy się dużą ekipą. Moi rodzice, Soni mama i oczywiście my – Sonia, Frytka i Maciek – sprawcy tych wspólnych wyjazdów. Tata znalazł dla nas nocleg w tym samym pensjonacie co w zeszłym roku. Wyjechaliśmy z Pogwizdowa o godzinie 10. W Bolkowie zjedliśmy obiad i pojechaliśmy prosto do Karpacza, gdzie chcieliśmy się przespacerować. Stanęliśmy na parkingu przy głównej ulicy i poszliśmy w górę Karpacza. W pewnym momencie doszliśmy do tunelu, nad którym przejeżdżał tor saneczkowy. Wszyscy byliśmy zdziwieni tym co zastaliśmy bo zupełnie inaczej zapamiętaliśmy centrum tego miasta. Zeszliśmy w dół wzdłuż wyciągu i po stu metrach w końcu dotarliśmy do miejsca, które pamiętaliśmy z poprzednich wizyt w Karpaczu. Dzisiaj główna droga prowadząca przez centrum jest deptakiem, a droga którą szliśmy w górę to zupełnie nowa inwestycja. Zmiany bardzo nam się spodobały, nowy / stary deptak to świetny pomysł. Kręciły się tam rzesze turystów dając potwierdzenie, że jest to duża atrakcja dla przyjezdnych. Zaciągnąłem wszystkich do sklepu z odzieżą turystyczną i prawie wszyscy sobie coś kupili. Gdy schodziliśmy w dół napotkaliśmy kamień, pomnik upamiętniający polskich himalaistów. Po raz pierwszy w życiu zdobyłem Mount Everest i pewnie po raz ostatni, ale nigdy nic nie wiadomo. Jerzy Kukuczka miał bardzo małe stopy. Po spacerze wróciliśmy do auta i pojechaliśmy prosto do naszego pensjonatu. Wnieśliśmy toboły do pokoi i pojechaliśmy pod Kaliniec, żeby odprawić się przed zawodami. Dostaliśmy numer startowy, organizatorzy sprawdzili szczepienia Frytki i trochę pogadaliśmy z pozostałymi uczestnikami. W pewnym momencie przyszedł Paweł i gdy mnie zobaczył powiedział „Mam dla ciebie dyplom”. Wszyscy sie jakoś dziwnie na nas popatrzyli. Na twarzach mieli wypisane, że przecież jeszcze zawody się nie odbyły, a ci już dyplom dostają. Coś tu musi być nie tak. Paweł miał dla nas oczywiście zaległy dyplom z Jerzmanowic, którego wtedy nie odebraliśmy. Całą piątką wróciliśmy do naszego pensjonatu. Zjedliśmy kolację, pogadaliśmy i poszliśmy wcześnie spać. Następnego ranka przywitała nas ładna pogoda. Świeciło słońce, było trochę chmur ale nie były deszczowe, temperatura była w sam raz czyli około 20 stopni. Sonia czuła się fatalnie, bolał ją brzuch i wydawało się że się zaraz przewróci. Zjedliśmy śniadanie i po woli przygotowywaliśmy się do wyjazdu na miejsce startu. Sonia z minuty na minutę wyglądała coraz gorzej. W pewnym momencie nawet myślałem, że będę musiał wystartować sam. Na szczęście moja żona wykazała się dużą wolą walki i przemogła problemy zdrowotne. Podjechaliśmy pod Kaliniec. Po raz ostatni przed startem skorzystaliśmy z toalety i pomaszerowaliśmy na start. Na miejscu okazało się, że przyszliśmy w ostatniej chwili. Mapy były już rozdane, a Paweł właśnie zaczynał omawianie trasy. Po przestudiowaniu mapy trasa wydawała się być dość prosta nawigacyjnie. Bardzo mnie to ucieszyło gdyż ostatnimi czasy mam problemy z poprawnym nawigowaniem. Nawet na ostatnim biegu górskim w Brennej, gdzie trasa była znana, oznakowana i nie był to bieg na orientację byłem w stanie się zgubić i nadrobiłem półtora kilometra. Tegoroczna trasa wyznaczona przez organizatorów była w części połączeniem zeszłorocznej oraz tej sprzed dwóch lat. W napięciu czekaliśmy z pozostałymi uczestnikami na końcowe odliczanie. W końcu nastąpił start. Jak zwykle na początku psy głośno ujadały. Wyczuwały podniecenie, którym byli owładnięci ich właściciele. Na starcie byliśmy ustawieni w drugim rzędzie. Po pierwszych stu metrach byliśmy z Sonią i Frytką w grupce prowadzącej całą stawkę. Wbiegliśmy na asfaltową drogę, którą pędziliśmy w dół. Zakręt w lewo, potem w prawo, potem znowu w lewo. Wyszliśmy na prowadzenie. Sonia dzielnie przebierała nogami trzymając mordercze tempo. Przed kolejnym zakrętem szlak żółty odbijał w lewo w wąską ścieżkę. Wpadliśmy na nią jako pierwsi. Cała stawka musiała teraz poruszać się gęsiego za nami. Po jakiś dwustu metrach ścieżka zaczęła prowadzić pod górę i przeszliśmy z Sonią do marszu. Nie chcieliśmy powtórzyć naszych błędów z poprzednich startów. Wiedzieliśmy, że zbyt mocny i szybki początek, szczególnie pod górę da nam popalić na ostatnich kilometrach. Najszybsi biegacze wyprzedzili nas nie zważając na podbieg. Później znów biegliśmy w dół. Gdy droga wprowadziła nas w las byliśmy na Drodze pod Reglami. Szliśmy szeroką leśną drogą, która prowadziła nas delikatnie pod górę. Mijaliśmy czyste potoki oraz skałki. Po kilku kilometrach doszliśmy do rozwidlenia i weszliśmy na czarny szlak turystyczny. Tutaj też był zlokalizowany pierwszy punkt kontrolny. Trzeba było uzupełnić opis spod środkowego zdjęcia „Biogrupa buków zabezpieczona przed zgryzaniem przed zwierzętami”. Dalej poruszaliśmy się czarnym szlakiem - Petrovka, który był pięciokilometrowym, bardzo stromym podejściem, przed którym ostrzegali nas organizatorzy. Szliśmy żwawym tempem. Zapytałem Soni o to na jakiej pozycji będziemy. Powiedziała, że wydaje jej się, że będziemy na miejscu czwartym. Ja powiedziałem, że będziemy drudzy. W pewnym momencie dogoniła nas Kamila ze swoim seterem Ethanem. Pogratulowaliśmy jej ukończenia Rzeźniczka oraz ukończenia przez Marka Rzeźnika. Kamila trochę nam poopowiadała o samym starcie. W pewnym momencie na zachód odbił szlak zielony. Od tego momentu szliśmy w nieznane, gdyż trasa do tego miejsca powtarzała się z trasą z roku 2011. Po pięciu kilometrach dotarliśmy na górę, gdzie zlokalizowany był drugi punkt kontrolny. Trzeba było przepisać tekst z żółtej tabliczki na drogowskazie, który brzmiał „Karkonoski Park Narodowy, I Droga – 4,7 km”. Dalej biegliśmy czerwonym szlakiem na wschód, który prowadził nas granią gór. Dookoła nas roztaczały się przepiękne widoki na polskie i czeskie Karkonosze. Po kilkuset metrach dotarliśmy do Przełęczy Dołek 1178 m n.p.m. Następnie podeszliśmy pod Ptasi Kamień 1217 m n.p.m. Tutaj naszym oczom ukazał się przepiękny widok na Przełęcz Karkonoską i Małego Szyszaka. Do przełęczy biegliśmy bardzo dobrym tempem. Podejście po zboczach Małego Szyszaka dało się nam i nie tylko nam mocno we znaki. Minęliśmy tam kilkoro uczestników, którzy musieli zrobić sobie przerwę. Minęliśmy Tępy Szczyt. Widoki zapierały nam dech w piersiach. Uzupełniliśmy wodę w Soni bukłaku, zjedliśmy po batonie i raz w górę raz w dół poruszaliśmy sie po kamieniach szlakiem czerwonym. Przed skałkami zwanymi Słoneczniki zobaczyliśmy przed nami Agnieszkę i Grzegorza z labradorką Bibi. Od skałek szlak prowadził w dół więc mocno przyspieszyliśmy. Na skrzyżowaniu szlaku czerwonego z zielonym był zlokalizowany trzeci punkt kontrolny. Odpisaliśmy tekst z żółtego znaku. W tym miejscu wyprzedziliśmy naszych rywali. Od tego miejsca trasa pokrywała się z zeszłoroczną. Wiedzieliśmy, że będziemy mogli nadrobić stratę do konkurencji – czekał nas bardzo długi zbieg. Mocno przyspieszyliśmy i pędziliśmy w dół tak szybko jak się tylko dało. Sonia bardzo lubi zbiegać, mówi, że wtedy odpoczywa. Dogoniliśmy jednego z goprowców, który uczestniczył w zawodach. Poruszał się pomału i nie miał psa. Jego owczarek biegł sobie luzem z dwieście metrów przed nami. Poprosiliśmy go, żeby dogonił swojego psa i żeby go zapiął. Nie wiem jak ludzie mogą być tak nieodpowiedzialni. Przez takich turystów potem władze parków wprowadzają zakaz wejścia dla psów. Przecież nie każdy turysta musi lubić psy, szczególnie gdy ten jest dużym owczarkiem. To było po prostu głupie i niepotrzebne. Straciliśmy na to z pięć minut bo musieliśmy mocno zwolnić, a pan goprowiec wcale nie kwapił sie do zapięcia swojego psa. W końcu jednak udało nam się go wyprzedzić w miejscu gdzie szlak zielony połączył się z żółtym. Wyprzedziliśmy również dwójkę jego kolegów. Kamienną drogą, tak zwanymi kocimi łbami biegliśmy dalej żółtym szlakiem. Fajnie było powrócić na zeszłoroczną trasę. Doskonale wiedziałem w którym miejscu będziemy musieli skręcić w lewo w wąską leśną dróżkę. W zeszłym roku w tym miejscu wpadłem w dziurę do połowy łydki i zupełnie przemoczyłem sobie but. Ten odcinek był trudny technicznie. Stromy, wąski zbieg po śliskich kamieniach wymagał dużego skupienia i ciągłej uwagi. Sonia o mały włos nie wywinęła orła. Moja pomocna dłoń uratowała ja w ostatniej chwili przed upadkiem. Po kilkuset metrach dotarliśmy do zbiornika wodnego gdzie zlokalizowano punkt kontrolny numer cztery. Tutaj trzeba było przepisać adres wykonawcy zbiornika retencyjnego. Dalej mieliśmy z dwieście metrów leśną drogą i znowu weszliśmy w las. Żółty szlak prowadził dość stromo w dół. Leśnicy na tym odcinku prowadzili prace ziemne, a ich efektem było całe może błota i kamieni. Ten odcinek był również dość trudny technicznie. Trzeba było mocno kombinować którędy pobiec, żeby się nie utopić, nie wpaść na drzewo czy po prostu się nie poharatać. Dość szybko dopadliśmy piątego punktu kontrolnego, który był zaraz przed polana z wyciągiem narciarskim. Odpisałem hasło i przybiłem perforator. W tym miejscu spotkaliśmy również większą grupkę uczestników dystansu mini. Po paru minutach byliśmy już na drodze asfaltowej i skręciliśmy w lewo. Teraz przeszliśmy do marszu. Gdy minęliśmy ładny ośrodek z basenem i boiskami sportowymi znowu zaczęliśmy truchtać. Sonia jednak nie miała już zbyt dużo sił więc co jakiś czas przechodziliśmy do marszu. Gdy dotarliśmy do drogi asfaltowej przekroczyliśmy ją i dalej poruszaliśmy się już zielonym szlakiem. Raz lekko w górę, potem lekko w dół przemierzaliśmy las. Zaczęło trochę padać. Po kilkunastu minutach dotarliśmy do miejsca gdzie w zeszłym roku był punkt kontrolny. Tutaj Sonia już wiedziała, że do mety mamy już naprawdę bardzo blisko. Niestety wiedział też, że od wodospadu będzie na nas czekało krótkie ale pionowe podejście. Pędziliśmy w dół. Po lewej pojawiły się zabudowania, później przekroczyliśmy drogę i już szliśmy wzdłuż rzeki wprost pod wodospad Podgórnej. Tutaj był ostatni punkt kontrolny. Odpisałem hasło odbiłem perforator i rozpoczęliśmy mozolną wspinaczkę. Po dwustu metrach byliśmy na górze. Wąska ścieżka między płotami i zobaczyliśmy zaparkowane nasze auto. Sonia jeszcze nie chciała finiszować. Bała się, że zaraz się przewróci. Powoli podeszliśmy pod ostatnie wzgórze i na polanie zaczęliśmy finisz. Na szczęście tym razem nie musieliśmy się z nikim ścigać. Szczęśliwi, wykończeni, uśmiechnięci od uch do ucha, trzymając się za ręce przebiegliśmy linię mety. Nasi kibice już na nas czekali. Zaczęto robić nam zdjęcia, rozdawaliśmy autografy, tłum wiwatował. Prowadzący imprezę krzyczał z całych sił nasze nazwisko. Ludzie ściskali Frytce łapy i podrzucali ją do góry. Chyba trochę poniosła mnie fantazja, ale mogłoby tak być :). Na mecie byli już Karolina i Krzysiek ze swoimi haszczakami. Siedzieli, widać też dali z siebie wszystko. Był też Jarek z Tissotem. Powiedziano nam, że zajęliśmy drugie miejsce i nie mogliśmy w to uwierzyć. Byliśmy wykończeni, ale takie dobre wiadomości zrekompensowały nam cały trud. Chwilę posiedzieliśmy, napiliśmy się w spokoju wody i pojechaliśmy do naszego pensjonatu wykąpać się i odpocząć. O siedemnastej przyjechaliśmy z powrotem. Odebraliśmy z Sonią przydziałowy ciepły posiłek. Zjedliśmy. Niestety nie dało się tam dłużej siedzieć gdyż część uczestników z uporem maniaka puszczała swoje psy luzem. Duże psy, które nie powinny biegać luzem. Poszliśmy na miejsce startu mety. Rodzice chcieli jechać jak najszybciej, żeby nie trzeba było podróżować w nocy. My bardzo chcieliśmy zostać na dekoracji. Drugie miejsce może się nam już nie przydarzyć, więc szkoda by było przegapić taką okazję. Poszliśmy do Pawła zapytać jakie są plany i kiedy rozpocznie się dekoracja. Powiedzieli nam, że na pewno nie później niż o 18:30 bo później będzie już ciemno. Rodzice się zgodzili zaczekać. Paweł powiedział, że Sonia jest coraz lepsza i za metą pada coraz lepiej. Za pierwszym razem wyglądała jakby miała umrzeć, a teraz padała na trawę z uśmiechem na twarzy. Rozsiedliśmy się wygodnie na trawie i na starych schodach. Czekaliśmy. Słoneczko świeciło i było całkiem przyjemnie. Postanowiliśmy, że pójdziemy popatrzeć na Chybotka – wielki kamień, głaz, który można poruszyć siła własnych mięśni. Poszliśmy pod jedne skały, pod drugie, Chybotka ani śladu. Zapytaliśmy ludzi powiedzieli, że trzeba iść wyżej. Poszliśmy, ale na końcu drogi był tylko ośrodek wczasowy, który nazywał się Chybotek. Wróciliśmy. Organizatorzy po malutku zaczęli przygotowywać podium do dekoracji zawodników. Trochę pogadałem z Markiem o starcie w rzeźniku – duży podziw i gratulacje, że to przeżył. Rozpoczęła się dekoracja. Tradycyjnie najpierw dekoracja najlepszych pań, później panów. Gratulacje dla zwycięzcy dystansu mid, tego wyniku chyba przez następne lata nikt nie pobije, chyba, że on sam. Prowadzący gdy wręczał dyplom Oli gratulował jej wspaniałych spanieli – niezły zgrywus. W końcu dekoracja rodzin. Na trzecim miejscu uplasowała się rodzina Basi i Sławka z olbrzymim Baldurem – chyba największy, a na pewno najsilniejszy pies w całej stawce. Na drugim miejscu my z dumną Frytką, która jak powiedział prowadzący nie widziała tłuszczu. Na pierwszy miejscu zasłużenie uplasowali się Karolina z Krzyśkiem. Cała nasza ludzka szóstka i psia czwórka dumnie pozowały do zdjęć. Zabraliśmy wygraną karmę i zbieraliśmy się do odjazdu. Następnego dnia byliśmy z Sonią zaproszeni na wesele i dlatego musieliśmy jak najszybciej wyjechać. Około pierwszej dojechaliśmy do domu i poszliśmy na zasłużony odpoczynek. Dziękujemy organizatorom za super widoki, a uczestnikom za świetną atmosferę (poza tymi luźno biegającymi psami, szczególnie tym na trasie). Dziękujemy rodzicom, że z nami pojechali, opiekowali się nami i kibicowali.

Szczegóły trasy:

polana pod ośrodkiem Kaliniec
żółty szlak - Droga pod Reglami
czarny szlak – Petrovka
czerwony szlak
Przełęcz Dołek 1178 m n.p.m.
czerwony szlak
Ptasi Kamień 1217 m n.p.m.
czerwony szlak
Przełęcz Karkonoska 1198 m n.p.m.
czerwony szlak
Tępy Szczyt 1385 m n.p.m.
czerwony szlak
Słonecznik – skałki
czerwony szlak
zielony szlak
żółty szlak
Rówienka
żółty szlak
Dolina Jodłówki
żółty szlak
zielony szlak
Wodospad Podgórnej
zielony szlak
polana pod ośrodkiem Kaliniec

Czas przejścia wg mapy: 07:25 h
Nasz czas przejścia: 04:15 h
Długość trasy: 26 km



Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu







 Ostatnio zalogowani
Leno
05:57
Jarek42
05:46
biegacz54
04:48
Arti
01:19
orfeusz1
01:04
stanlej
00:55
Lektor443
00:49
cierpliwy
00:41
fit_ania
00:03
gpnowak
00:00
szyper
23:51
GriszaW70
23:43
mariachi25
22:48
Zedwa
22:41
LukaszL79
22:24
Wojciech
22:18
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |