Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [22]  PRZYJAC. [73]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
Jacek Księżyk
Pamiętnik internetowy
A licznik jego cztredzieści i cztery i dalej bije ;-)

Jacek Księżyk
Urodzony: 1968-06-07
Miejsce zamieszkania: Mysłowice
25 / 31


2013-03-18

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Dwunastogodzinny Bieg Sztafetowy w Bochni 2013 (czytano: 1460 razy)

PATRZ TAKŻE LINK: http://www.7dolin.tv/film/261

 

Dwunastogodzinny Bieg Sztafetowy w Bochni 2013
Obowiązek wobec rodziny spełniony, zjazd do kopalni zaliczony, szychta zrobiona. I to z nadgodzinami !
Cała moja rodzina pracowała w górnictwie, a ja, poza krótkim epizodem jako rzemieślnik, spędziłem blisko ćwierć wieku w mundurze. Teraz mogę spojrzeć swojemu ojcu prosto w oczy i … powiedzieć : przepracowaliśmy swoje pod ziemią ;-)
Bochnia. Pierwszy bieg zorganizowano w kopalni w 2005r. z okazji Bocheńskiego Dnia Króla Kazimierza. W 2009r. po raz pierwszy zaświtała mi myśl o udziale w nim. Jednak znając swoje szczęście wiedziałem że prosto nie będzie. Niepełna drużyna, brak szczęścia w losowaniu, w sumie : tak jak zwykle. Ale nieee, 15 lutego karta się odwróciła. Dorotka, dwa Jarki i ja doznaliśmy szczęścia - bycia wylosowanym. Teraz dopiero zabawa się zaczęła. Udział w biegu na głębokości 210 m ( wpisany do Księgi Rekordów Guinnesa ) stał się faktem !
Wszyscy w drużynie przygotowują się do jakiś ważnych zawodów, więc o formę nie martwiłem się. Jednak nikt z nas nie miał pojęcia o taktyce biegu sztafetowego. W drodze do Bochni rozmyślaliśmy jaki przyjąć system zmian. Pewnie padlibyśmy ofiarą błędu debiutanta, gdyby nie pomoc i dobre rady Toyi i Damka a w szczególności opieki Zdzisia. Dzień przed zjazdem, jeszcze panował spokój, choć Dorotka nieco obawiała się tych kilku metrów nad głową. Po znalezieniu swojego kawałka przestrzeni i usytuowaniu tam naszej bazy, zweryfikowaliśmy się w biurze zawodów, a następnie mogliśmy przystąpić do integracji. W tym momencie jeszcze dusza wojownika była uśpiona. Natomiast z dużą przyjemnością odkrywałem coraz większą ilość znajomych, bliższych i dalszych z którymi następnego dnia będę mógł rywalizować. Integracja, piękna sprawa, ale rano musieliśmy być wypoczęci. Krótko po północy ( no może nie aż tak krótko ) umościliśmy się na z góry upatrzonych pozycjach. Dzień zmienił się w noc, tzn. zmienili tylko światła ale ja i tak zaraz zasnąłem. Zegarek nastawiłem na 8,30, lecz choć może nie wszyscy uwierzą, sam z nie przymuszonej woli już ok. 7,00 byłem na nogach. Cud ? chyba nie, bardziej stres i oczekiwanie na nieznane. Zegarek zaczął niesamowicie przyspieszać, lekkie śniadanie, ostatnie przygotowania do biegu i … koniec czasu. Odprawa dla wszystkich biegaczy oraz przejście pierwszej zmiany do kaplicy na honorowy start. Krótkie przemówienie pana burmistrza i organizatorów, grupowe zdjęcie i do roboty.
60 zawodników zostało podzielonych na pięć grup. Wraz z sędziami udaliśmy się do sektorów startowych. Ruszyć mieliśmy na dźwięk syreny. Kiedy syrena zabrzmiała, wystartowaliśmy i … zostaliśmy zawróceni ! Sędzia Startowy stwierdził że to nie ta syrena. Po 20 sekundach jednak zaczęliśmy bieg. Cóż, 1/3 min. w plecy. Kurcze, każdemu się to może przydarzyć, byliśmy najdalej wysuniętą grupą startową i nie było żadnej możliwości kontaktu. Przypadek, więc i urazy chyba nikt nie czuje ;-) Zaraz po starcie popłynęły pierwsze utwory. Ja miałem szczęście bo biegałem przy muzyce AC/DC, stąd więc chyba taki dobry wynik na początek, pierwsze 10 km przebiegłem w czasie ok. 44 min. Szok ! To dopiero początek zmagań, przed nami jeszcze ponad 11 godzin. Zapomniałem wspomnieć o taktyce. Słuchając bardziej doświadczonych podziemnych biegaczy, zweryfikowaliśmy nieco nasze plany. Na pierwszą rundę zaplanowaliśmy po cztery okrążenia dla każdego. Każde kółeczko to 2420 m. Startowałem pierwszy, więc miałem dodatkowo do przebiegnięcia kilkaset metrów wynikających ze strefy rozstawienia. Po mnie startował Jarek Hornik, następnie Dorotka i Kubiś. Technicznie to wyglądało tak : biegnę ok. czterdzieści kilka min. a ok. 2 godz. mam odpoczynku. Postanowiliśmy że po biegu Dorotki zadecydujemy co robimy dalej. W związku z naszym dobrym samopoczuciem, postanowiliśmy powtórzyć zagrywkę i pobiec znowu po 10 km. Kiedy o tym powiedziałem biegaczom z innych drużyn, przyjęto to z niedowierzaniem. W tym momencie bawiliśmy się biegiem i nie myśleliśmy o rywalizacji, choć adrenalina powoli zaczynała przybierać na sile. Przed zawodami myślałem że dystans ok. 142 km. i miejsce w granicach 48 będzie naszym sukcesem, liczyłem też przynajmniej trójka z nas zaliczy piętnaście okrążeń. W tedy będziemy mogli wrócić z podniesionym czołem. Kiedy po ok. 6 godzinach biegu poznałem wyniki nieoficjalne … zamarłem z wrażenia. Cała czwórka zaliczone miała po 8 okrążeń i plasowaliśmy się na 36 ! miejscu. Zmęczenie powoli dawało znać, a tu jeszcze sześć godzin biegu przed nami. Kibice w domach pewnie przymierzali się do poobiedniej kawy lub drzemki a my ciężko, nadal pracowaliśmy pod ziemią.
Zmęczenie. Pierwsze oznaki zmęczenia, to powód do zmiany taktyki. Zaczynamy biegać w parach. Ustaliliśmy że ci silniejsi to zdecydowanie Kubiś i Dorotka a ja z Jarkiem obstawiamy tyły. Powoli w mojej głowie rodził się chytry plan wypracowania możliwości zrobienia jednego ( może nie całego ) dodatkowego okrążenia i wpuszczenia na niego Kubisia ( bo jest najszybszy ). Ale żeby to się udało, musieliśmy ciężko pracować przez drugą część zawodów. Zaczynamy z Jarkiem biegać na przemian. Jedno kółko sprintu, jedno odpoczynku. Wydaje się że to łatwe, jednak nic bardziej mylnego. Bardzo duży wysiłek na dystansie blisko 2,5 km i tylko tyle czasu na odpoczynek ile partner jest na trasie. Najpierw musisz złapać łyk powietrza, rozmasować mięśnie, napić się i już wypatrujesz czy Twoja kolej wejścia na trasę już nadeszła. Po drugiej zmianie odczuwasz drżenie mięśni a po trzecim biegu padasz na pysk. Ale jest przerwa. Dłuuuga, ok. 65 min. ! A to dopiero siódma godzina i kilka minut biegu.
A co w przerwach ? Po pierwszych dwóch zmianach miałem na tyle czasu, że mogłem wziąć prysznic, zjeść coś lekkiego i nawet chwilkę poleżeć. Ale świadomość przebiegniętych kilometrów i czekającego jeszcze zmęczenia, nie pozwalały się w pełni zregenerować. A do tego trzeba jeszcze dołożyć powrót do strefy zmian. Co to znaczy ? Pisałem wcześniej że naszą bazę założyliśmy w ostatniej komorze. Tam było najspokojniej, ale też i najdalej, co miało znaczenie niestety, przy odpoczynku. Nie pomyśleliśmy o tym żeby na czas zawodów przenieść się do stołówki. To uwaga na przyszłość. Nas dodatek sam powrót kończył się podejściem 320 schodów ! Na dobrą sprawę, już zmęczony przychodziłeś do strefy zmian, gdzie miałeś zaczynać swój bieg, wypoczęty. Koszmar !
Kiedy Dorotka z Kubisiem kończyła swój „parowy” bieg, postanowiliśmy powtórzyć zagranie i znów biec po trzy kółka w parach. Tempo niestety znacznie już spadło. Na szczęście było to widoczne nie tylko u Truchtaczy. Zaczęły zdarzać się już przypadki że ludzie-jak cienie, szli a nie biegli. My natomiast zaczęliśmy walkę. Dla mnie takim punktem zwrotnym było wyprzedzenie przeze mnie zawodnika „Leśnych Ludków”, drużyny w której biegał były Truchtacz, Andrzej Mielnik. Zawsze uważałem że Andrzej jest zawodnikiem dużo lepszym ( bez dyskusyjnie ) ode mnie, którego darzę olbrzymim szacunkiem, więc zwycięstwo smakuje tym bardziej. Powolutku zaczęliśmy się piąć w klasyfikacji. Nie ma nic za darmo, więc wysiłek musiał być do samego końca.
Sam bieg odbywał się na trasie pomiędzy dwoma szybami wentylacyjnymi. Po szczegóły techniczne odsyłam do Jarka. Start do każdej zmiany ( po za pierwszą, która była bardzo specyficzna ) odbywał się w strefie zmian, które można było dokonywać tylko w jednym kierunku !!! Biegliśmy w stronę szybu Campi ( gdzie wiało jak cholera ! ), nawrotka, znów strefa zmian ( ale nie wolno się zmieniać ! ), olbrzymia komora z kaplicą, biegniemy dalej w stronę szybu Sutoris ( tu z kolei, gorąco ! ), nawrotka, kaplica i strefa zmian. W sumie 2420 m. Podłoże w większości składało się z płyt chodnikowych, więc stawy skokowe i kolanowe były nam za to „wdzięczne” Co ciekawe, nie był to płaski bieg, cały czas : góra-dół. Przewyższenie nie duże, ale ciągłe.
Kończymy powoli bieg. Zostało ok. 60 min. Zmiana taktyki. Zaczynam ja, następnie Jarek, Kubiś, Dorota, znów ja i o ile ugramy coś to znów Kubiś. Jestem już potwornie zmęczony. Po biegu nie schodzę do bazy, tylko wzorem innych grup na odpoczynek udaję się do kaplicy. Przybiega Jarek. Prosi nas ( oczywiście w żartach ) abyśmy trochę zwolnili i żeby On już nie musiał biegać. Dorotka mówi to samo : ma nadzieję że to jej ostatnia runda. Kubiś już przybiegł a Dorotka jest na trasie. Teraz moja kolej i jak się dobrze spiszę to jeszcze wyślemy Kubisia. Startuję, nogi bolą, ale pierwsze metry ruszam raźno, odbijając się z samych palców. Biegnę pod wiatr, mięśnie są już bolą, ale wiem że to ostatnie kółko, więc daję wszystko z siebie. Nawrotka pod dmuchającym szybem ( uwielbiam ten moment, robi się taka specyficzna cisza w uszach ) i teraz chwila z górki. Przebiegam obok strefy zmian a następnie przez kaplicę. Wiem że to po raz ostatni, więc jeszcze przyspieszam. Nawrotka i całym pędem zbliżam się do swojego finiszu. Podnoszę rękę, sygnalizując zmianę i …
Pozwólcie że nie napiszę tego wszystkiego co przewaliło się przez moją głowę w chwili gdy przetaczałem się obok zmienników. Ostatkiem świadomości zarejestrowałem że wołałem : Jarek, Jarek i musiałem biec dalej. Biec – dużo powiedziane. Nie wiem skąd, ale zobaczyłem obraz biegaczy narciarskich, takich obślinionych, feee i wiedziałem że ja też tak wyglądam. Zgroza. Powoli odpływałem w niebyt. Widziałem tylko migające lampy nad moją głową ( dwa dni później będzie mi się to śniło, migające światło, które każe ci biec ). Marzyłem aby dobiec do kaplicy i kilka metrów dalej, bo tam były rozłożone płyty wiórowe. Jak tam dobiegnę, to będę mógł paść i odpocząć. Ale nieee, nie może być tak łatwo. Biegłem chyba nieco za szybko i przeleciałem przez kaplice i płyty wiórowe, dobiegłem do następnej nawrotki i znów zacząłem wracać do strefy zmian. Usłyszałem końcowe odliczanie, syrena i STOP !!! Koniec zawodów. Tak jak wszyscy pozostawiłem swój nr startowy, w miejscu w którym stanąłem i … biegiem ruszyłem do swojej drużyny. Biegło mi się tak lekko, jakbym dopiero co zaczął zawody. Ale to chyba znieczulenie pobiegowe zaczęło działać.
Gdy spotkałem Jarków i Dorotkę to okazało się że Kubiś po prostu nie usłyszał hasła do zmiany. Cóż. Ja to zawsze mam taki fart hihihi. Ważne że się wszystko dobrze skończyło. Zajęliśmy 33 miejsce ( 60 drużyn ) z dystansem ponad 150 km. Dorotka, i Jarki przebiegli po 15 okrążeń ( 36 km 300 m ) ja 17 kółek ( 41 km. 140 m. ). Prawdę mówiąc cieszyłem się że dzień ma się już ku końcowi. Sił starczyło mi jeszcze na chwilę rozmowy, prysznic i … zmiana świateł i wreszcie sen. Po wszystkim zastanawiałem się, czym jestem tak zmęczony, przecież nie dystansem, zdarzało mi się pokonywać większe. Tym razem jednak poza dystansem ważne też było tępo : bardzo szybki bieg, krótki odpoczynek i tak w koło.
Niedzielny ranek. Nawet jeśli było zmęczenie, to teraz nikt o tym nie myślał. Teraz każdy chyba miał poczucie zbyt szybkiego końca. Zawsze tak jest z wakacjami, feriami itp. Zbyt szybko przemijają. Zakończenie też zrobiło na mnie wrażenie. Każda drużyna było wywoływana na scenę i dekorowana medalami ( wyczytywano nazwę, nazwiska i osiągnięty rezultat ). Piękna oprawa, bogate nagrody, tylko pozazdrościć wykonania. Brawo organizatorzy. Wiem że w przyszłym roku będę chciał znów tam wystartować. Zresztą nie tylko ja. Kubiś jest tak zachwycony tymi zawodami, że pewnie w następnym tygodniu też wystartowałby w Bochni. Jeszcze wiadomość o zwycięzcach : po raz czwarty wygrała drużyna „Meble Kler” z Dobrodzienia, poprawiając własny rekord trasy 211,5 km. ( z małym hakiem )
Potem został już tylko powrót na powierzchnię. A tam słońce, jasne południe i brak ścian naokoło. Świeże powietrze. Takie skojarzenie przyszło mi do głowy z Seksmisją lub Undergroundem Kusturicy. Czterdzieści godzin pod ziemią wystarczy. Dzisiaj mówię to z pełną świadomością : wielki szacunek dla pracujących w kopalni.
Bieg Trudny, zawody wspaniałe, organizacja perfekcyjna. I nasz w tym mały udział. Spisaliśmy się co najmniej przyzwoicie. Wstydu nie było. Ale największe osiągnięcie to to, że Truchtacz znów wystawił DRUŻYNĘ, i poza zabawą, dzielnie walczył. Dzięki Kubiś, Dorotko i Jarku. Wspaniale było być z Wami w jednym zespole !
J.Ksi.


Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


DamianSz (2013-03-19,19:55): Te ostatnie słowa walka i zabawa moim zdaniem najbardziej oddają klimat Bochni i wyjaśniają czemu tak chętnie każdy chce tam znów wrócić. Gratulacje dla całego teamu.
Jacek Księżyk (2013-03-19,22:54): Damian : od dawna chciałem tam wystartować, bo myślałem że to będzie coś innego, nowego. Teraz chcę tam wrócić, bo uważam że to jeden z lepszych biegów w jakich brałem udział. A organizatorzy jeszcze nie ulegli komercji. Tak trzymać !!!
creas (2013-03-20,13:22): Gratulacje dla całej drużyny! Po przeczytaniu relacji troszkę zazdroszczę, ale jednak też cieszę się, że się na to nie porwałem :)







 Ostatnio zalogowani
orfeusz1
01:04
stanlej
00:55
Lektor443
00:49
cierpliwy
00:41
fit_ania
00:03
gpnowak
00:00
szyper
23:51
GriszaW70
23:43
mariachi25
22:48
Zedwa
22:41
LukaszL79
22:24
Wojciech
22:18
edgar24
21:46
uro69
21:44
GRZEŚ9
21:44
ozzy
21:39
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |