2012-05-05
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Bal u kosmitów (czytano: 1425 razy)
Jesteś u celu. Prowadził Cię Krzysztof Hołowczyc. Pozdrawiam.
I oto leżę w całej rozciągłości na łóżku, nad sobą widząc pochylone beznamiętne mongolskie twarze mężczyzny i kobiety, przysłuchując się konsylium, jakie niechybnie odbywa na moją okoliczność, a raczej kakofonii obco brzmiących dźwięków. „Dorwali mnie kosmici i wezmą na eksperymenty” przemyka mi przez myśli i zamykam oczy. Prawdopodobnie za dużo ostatnio oglądam telewizji :)
Narada dobiega finału i azjatycki lekarz uroczyście deklamuje po polsku dziwaczną diagnozę „Ma pani w mięśniach za mało tlenu, co powoduje, że przy wysiłku fizycznym na łydkach pojawia się bolesny obrzęk. Myślę, że potrafię pomóc”.
Lekarz nie spiesząc się wyciąga z szafki pakiecik igieł.
„Czy pani boi się akupunktury?”. Kilka ułamków sekund potrzebnych do zeskanowania mózgu w poszukiwaniu odpowiedzi.. Właściwie to ja niczego na świecie się nie boję. Owszem, mogę wymienić na życzenie pewien repertuar zdarzeń, których nie chciałabym doświadczyć. I drugi, krótszy, tych jakie chciałabym /jeszcze, powtórnie, kiedyś/ przeżyć. Co by powiedział psycholog, która lista powinna być dłuższa? Nie wiem.
„Nie, nie boję się” Okazuje mi się, że igły wyciągnięto ze sterylnego opakowania i zaczyna się zabieg.
Zataczając się z osłabienia, w jakie wprawia mnie nakłuwanie, opatulenie grubymi ręcznikami, mechaniczne rozmasowanie pokłutych łydek i nieuchronne wyprawienie na bardzo chłodne powietrze idę do samochodu i nerwowo włączam wszystko co może ogrzać, choć i tak ciepło pojawi się po kilku przejechanych kilometrach.
Życie bez biegania wydaje mi się ciasne. Otacza mnie jakby niewidoczna bańka, dokładnie taka jak na szkicu Leonardo da Vinci przedstawiającym człowieka z ramionami w ruchu. Po kilku miesiącach niebiegania organizm adoptuje się do bezruchu i tłuszczu cichaczem wyścielającego brzuch. Psychiczne uzależnienie nie ustępuje. Zawsze chcesz ubrać buty i pobiegać. Albo chociaż rozerwać nienawistną okalającą cię bańkę. Robię najszybciej jak potrafię dwa kroki w prawo, tak jak się tańczy krakowiaka, ale bańka przesuwa się razem ze mną.
Jeszcze siedem razy puk-puk do azjatyckiego chirurga i pomiędzy czas wypełniony pracowitym popijaniem we wskazanych porach ziół w kulkach i naparach i ból uniemożliwiający bieganie roztapia się jak cukier w wodzie. Znowu można na biegowe ścieżki, znika bańka, a w polu widzenia pojawia się długa prosta, szeroka niczym autostrada. I nawet pojawia się chęć wpisać coś w blog, o który przy każdym spotkaniu zagaduje mnie Truskawa.
Myślę jakie to szczęście, ze zgadałam się z BeatąG, która naraiła mi sprawdzonego na skuteczność azjatyckiego lekarza; czemu nie wcześniej; dobrze że w ogóle. Czemu to nie zdarza się częściej, że ktoś wyciągnie ku Tobie rękę, która wyciągnie cię z jakiegoś dołka. Mogłoby być, do cholery! czasem trochę łatwiej.
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora Truskawa (2012-05-05,18:52): Jezu, jak ja lubię Twoje pisanie Luiza to nie masz pojęcia... No lubię Cię czytać. :) jacdzi (2012-05-05,23:49): "Czuc" ze wielkimi krokami idzie ku dobremu.
|