2010-05-21
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Pechowa 13-ka lub Piesnia o druge (czytano: 2006 razy)
Pechowa 13-ka lub Pesnia o druge
Pechowa bo miała być biegana u Przemka Torłopa w lutym w Gdańsku. No ale nie ja układam plany zajęć na uczelni, więc...
Pechowa bo kiepski ze mnie nawigator i na Keracie 2010 według mojej oceny było minimum dwie godziny "w plecy" na samych błędach popełnionych przy wyborze trasy.
Pechowa bo (znów według mojej oceny) zbyt słabo namawiałem, przekonywałem, prosiłem, zachęcałem, żądałem i ostatnie cztery kilometry trasy więcej z Beatą szliśmy niż biegliśmy, a druga w kolejności kobieta była na mecie tylko 10 minut przed nami i była całkowicie w naszym zasięgu (no ale byliśmy przekonani, że ona już skończyła). A mieliśmy w sobie zapas mocy aż w nadmiarze żeby ją "łyknąć".
No i na tym pech by się kończył, w ogóle był niewielki, raczej taki mały peszek niż prawdziwy duży pech. Reszta oceny mojej trzynastej przebiegniętej setki jest jak najbardziej pozytywna. I na tym stwierdzeniu można by było skończyć, w końcu bieg jak bieg, gdyby nie dziewczyny z którymi biegłem. Sorry, DZIEWCZYNY. Tak wielkie, jak te wielkie litery. Znałem je wcześniej, przychodziły do mnie na ZIMNAR-a i dziobały tymi swoimi kijkami po śniegu, ot tak sobie jak to Nording-Walking. Ocena normalnego biegacza patrzącego na nie - biegać nie potrafią! Fajne, uśmiechnięte, sympatyczne, żyjące swoim "chodzonym" życiem, więc co ja biegacz, ultras mam z nimi wspólnego?
Spotykamy sie w Limanowej w biurze zawodów. Dwie godziny do startu, my z Damkiem dopiero idziemy na piwo i obiadek a Bożena i Beata ubrane na startowo, w pełnym rynsztunku, całe przejęte martwią się, że nie zdążymy na start. Siedzimy w restauracji nad karkówką z grila i leniwie przy piwku dyskutujemy nad wariantami trasy w założeniach ogólnie zdając się na nawigację chłopaków z biegajznami i planując jedynie "zaliczenie" imprezy i wesołą zabawę. Dziewczyny przysiadają sie do nas ze swoją mapą na której ktoś zaświetlaczem naniósł im optymalną marszrutę. Patrzę, oceniam, trasa podoba mi się. Sam planowałem podobnie z założeniem minimalnej ilości przełaju a jak największej ilości trasy po szlakach i drogach w celu eliminacji błądzenia, nawet kosztem dodatkowych kilometrów. Chwalę trasę, pytam czy mogę pożyczyć zaświetlacza i ją nanieść na swój arkusz mapy. Dziewczyny się zgadzają i pytają czy mogą biec z nami. Robi się sympatycznie. Oczywiście, że tak, będzie nam strasznie miło. Ostatecznie startujemy sporą gromadką z ludźmi z forum. Tusik trąbi jak szalony a potok ludzi powoli przelewa się przez mostek i krok za krokiem zaczyna wspinać się pod górę. Nawet na tych pierwszych kilometrach odrywają się od masy pojedyncze osoby i szukając własnej drogi biegną równoległymi ulicami. Do pierwszego punktu wszyscy podążamy razem. Na stacji kolejki następuje rozerwanie. "Śląska" grupa rusza po łące w dół a "portalowcy" nie zważając na zachęcające okrzyki Damka pozostają przy wyciągu. Decydujemy w dół i na płaskim biec. Truchtamy w niezłym tempie mijając kolejne grupki zawodników. Jest siła, jest moc. Nieoczekiwanie doganiamy Vipera. Entuzjastyczne powitanie i wypytywanie jakim cudem jest przed nami skoro startował po czasie bo się spóźnił a chłopaki z portalu czekają na niego na pierwszym punkcie. On nie wie, on po prostu szedł. No to fajnie, będziemy go spotykać i wyprzedzać na trasie jeszcze z pięć razy, a ostatecznie i tak skończy bieg godzinę przed nami. To pierwszy przykład dobrej nawigacji, niestety nie ostatni. Robi się ciemno, idziemy, biegniemy ostrożnie nawigując po mapie. Różne przetasowania na punktach i pierwsze przygody. Ktoś przy ognisku z entuzjazmem opowiada jak w bród forsowali rzekę. Do któregoś z punktów błądzimy po mokrej łące. Koniec, adidasy "załatwione", pozostaną mokre do końca biegu ale na razie to nie przeszkadza. Humory dopisują, napierając opowiadamy kawały i wspomnienia z biegów i różnych tras. Maciek, piąty z naszej grupki zaczyna narzekać na nogę, ale trzyma się dzielnie i dochodzi nas za każdym razem. Ostatecznie dotrwa z nami do piątego punktu. Świta. Robi się przyjemnie. Padać przestało już wczoraj. I w ogóle jest miło. Na szóstym punkcie nieoczekiwana wieść - dziewczyny są czwarta i piąta a Dorota Wylecioł załatwiła sobie nogę i zeszła z trasy. Pech, jest zdecydowanie najszybsza z nas wszystkich. Podbudowani wieścią o punktacji ostro napieramy do siódmego punktu. Damek zaczyna narzekać na stopy. Wszyscy mamy od kilku godzin przemoczone buty i rozmiękczona skóra na stopach jest bardzo podatna na odciski i otarcia. Decyduje, że zadecyduje o swoim losie na ósmym punkcie, półmetku - 56-ym kilometrze. Schodzimy do dworku i po poszukiwaniach znajdujemy punkt. Miał być ciepły rosołek a są ostatnie buły z serem. Ale serwują kawę. Biorę dla wszystkich sobie słodząc chyba z pięć kostek. Ludziska ściągają buty i oceniają straty. Smarują, zasypują, naklejają plastry, zmieniają skarpety. Damek po zobaczeniu swoich nóg decyduje, że dalej nie biegnie. Boi się, żeby nie załatwić się przed ultra w Krynicy i biegiem 48-godzinnym w Katowicach. Ma rację. Siedzimy i odpoczywamy ale jest ciężko. Przebiegliśmy na pewno więcej niż podawane przez organizatora 56 km. Według mojej oceny około 65 kilometrów. Przed nami w założeniach drugie tyle. Psychicznie dołuje też fakt, że Damek odpada. To już drugi i jednocześnie najszybszy z naszej grupki. I najweselszy. Ja nie jestem gadułą, raczej typem mruka, a nieraz paplanie na trasie jest pomocne, odciąga myśli od biegu. Bożena z entuzjazmem pochłania swoją bułę i po chwili blednie, biegnie w bok i wszystko zwraca. Wyciągam i każę jej jeść suche ciastka z herbatą. Chyba jest jej lepiej. Rozdaję dziewczynom multiwitaminę i magnez. Powoli sie zbieramy. Żegnamy z Damkiem. Nadchodzi Piotrek - Viper z kubkiem w ręce. Brakło bułek, jest tylko herbata. Daje mu ostatnią swoją kromkę z serem i ruszamy definitywnie. Bożena odzyskała kolory i zaczynamy napierać. Organizm trawi jedzonko. Jest moc, jest siła. Wyprzedza nas dwoje "zawodowców" z gołymi łydami. Z mapami w rękach, pewni siebie ostro napierając skręcają między domy. Bezkrytycznie podążamy za nimi. Pech. Trzeba samemu pilnować i weryfikować trasę. Łazimy później na przełaj po łąkach i po lesie szukając trasy i płosząc sarny aby ostatecznie spotkać ich nadchodzących z naprzeciwka i stwierdzających, że chyba źle pobiegli. Docieramy do dziewiątego punktu. Przez to błądzenie siadła psycha. Świadomość, że w "w plecy" jest parę kilometrów i tak ze czterdzieści pięć minut źle działa. Dziewczyny kiepsko wyglądają. Ja jakoś zobojętniałem. Sympatyczne chłopaki zalewają nam po gorącym kubku i dają po bule. Nawet ja, nienawidzący chemii wlewam w siebie gorący płyn i wciskam bułę. Wpada jakaś młoda dziewuszka w krótkim rękawku, rozgląda się, pije kubek herbaty i wybiega. Coś zaczyna mi świtać, pytam które są dziewczyny. No trzecia i czwarta. Dziewczyny! Alarm! Zbiórka! Ruszamy! Ta młoda która tylko zajrzała i widziała was siedzące teraz jest trzecia. I wie o tym. Dlatego nie odpoczywała tylko od razu ruszyła dalej. Bożena stwierdza, że nie najlepiej sie czuje i chyba zejdzie na następnym punkcie. Uchodzi ze mnie powietrze. No to okej, idziemy powolutku razem. Ale Bożena nie zgadza się, żąda abyśmy z Beatą biegli i walczyli o trzecie miejsce a ona dojdzie do dziesiątego i schodzi. Pytam Beaty jak się czuje, dobrze, no to napieramy. Mapa w garść i uruchomić umysł. Kojarzyć znane fakty. Dziewczyna ma nad nami z piętnaście minut przewagi, w tych warunkach to około dwóch kilometrów. Do dziesiątego punktu jest cały czas w dół - szlakiem, szutrówką i asfaltem. Dziewczyna była w traperach i z kijkami więc nie pobiega. Nie była sama, zajrzał za nią jakiś młody chłopak i wycofał sie gdy ona wyszła. Więc ma wsparcie. A my jesteśmy w adidasach i mamy przewagę prędkości. A ona nas widziała i myśli, że nadal zmordowani siedzimy i odpoczywamy na punkcie i nie spodziewa się ataku. Ruszamy truchtem w dół. Morderczym, niezmordowanym truchtem którym afrykanerzy doganiają antylopy na sawannach. Mijamy kolejnych ludzi. Po kilku kilometrach jest - dziewczyna i dwoje chłopaków. Ostro wyciągają nogi. Przechodzimy do marszu. Mówię Beacie, że załatwimy ją psychologicznie, jak nornicę. Chwila odpoczynku i przebiegniemy bez wysiłku obok, na luzie i z uśmiechem na twarzy, pozdrawiając ich wesoło gdy będziemy ich mijać i oddalimy się z ich pola widzenia za następny zakręt. Dziewczyna przeżyje załamkę. Beata protestuje, że tak nie można, ja dziwię się dlaczego. Jeden z chłopaków obejrzał się i zobaczył nas, wymiana zdań i wydłużają krok. Nie z nami te numery. Beata chodzi w tempie szybszym od biegu co niektórych znanych mi osób, bez problemu trzymamy dystans. Jest ładna, długa prosta. Ruszamy. Keep smiling darling. Znikamy za zakrętem. Fajny punkt, duży gril. Odbijamy karty, biorę wodę i w drogę. Teraz trzeba myśleć. Za chwilę dziewczyna dotrze na punkt i zobaczy, że nas niema. Jak dobrze dostała po psysze, to siądzie odpocząć, bo nie ma już o co walczyć, a nie odpoczywała na dziewiątym punkcie i w oczach ma nasz obraz, jak łatwością ja wyprzedzamy. To już 70-ty kilometr. I dużo i mało. Teoretycznie do mety trzydzieści kilometrów, praktycznie pewnie dystans maratoński. Nie znam Beaty, jej organizmu, jej wydolności, a że jest o co walczyć to zaczynam ją asekuracyjnie dokarmiać batonikami i nawadniać izotonikiem tłumacząc czemu to robię - aby nie dopuścić do dużych wachnięć poziomu glikogenu we krwi i odwodnienia organizmu. Dziwi się, że można tak planowo biegać. Konstruuję teorię o naszej strategii i taktyce. Strategia - to utrzymać jej trzecie miejsce, a taktyka - to wszystko co do tego celu prowadzi, miedzy innymi odżywianie w przeciągu następnych kilku godzin biegu które są jeszcze przed nami. W obawie przed błądzeniem planowo posuwamy sie po asfalcie. I nagle diabeł podkusił. Choć tu mykniemy do góry szutrówką a tam znowu wejdziemy na asfalt. No i "dupa zbita"! Połowy istniejących dróg i budynków nie ma na mapie, łazimy jak we mgle, pół godziny "w plecy". Dobre wieści. Bożena się zreanimowała i z dziesiątego idzie dalej! Wychodzimy na "nasz" asfalt, stoi ekipa i przewodnik im opisuje widoki. Podchodzę z mapą i pytam gdzie jesteśmy, a skąd przyszliście, nie wiemy, uśmiechy, jesteście tutaj, dzięki, do punktu blisko. Dochodzimy do przyczepy kempingowej, dziewuszka z chłopakami siedzą, butki ściągnięte, pełny relaks. No szlag mnie zaraz trafi! Zostawiamy ich bosonogich i ruszamy dalej. W połowie drogi do dwunastego dochodzi nas ekipa i chłopaki uzasadniają, że niebieskim rowerowym będzie bliżej i trawersujemy zbocze, a zielonym jak myśmy planowali trzeba drałować na szczyt. Na osiemdziesiątym kilometrze taki argument przekona każdego. Idziemy z nimi. Po pięciu dniach deszczu góry płyną. Błoto i woda, woda i błoto po kostki, po kolana. Podeschnięte wcześniej buty znowu przemoczone. Odłączamy się przy asfalcie. Chłopaki idą skrótem, my z obawy przed błotem zbiegamy asfaltem. Diabeł nie śpi! Kusi! Mając dość meandrowania po jezdni postanawiamy skrócić. Błąd. Dochodzimy na punkt. Dziewuszka z towarzyszami znowu wietrzą nóżki. Zaczynam mieć dość. Z obojętnością patrzę jak po chwili ruszają na szlak. Żurek, bułka, kawa i odzyskuję humor. Pytam "skrótowców" czy możemy zabrać się do następnego punktu z nimi. Dla mnie to najgorszy odcinek gdzie nie widzę żadnej sensownej drogi. Chłopaki nas nie zawodzą. Walą na przełaj przez pola i łąki. Dochodzimy. Przed dziewuszką. No niemożliwe! Ruszamy na ostatni. Jest. Beata jest trzecia wśród kobiet. Zwyciężczyni była dwie godziny przed nami, druga ruszyła dziesięć minut temu. Dziewięć kilometrów szlakiem i asfaltem. Jest realna szansa. Ona nic nie wie o naszym istnieniu. Biegniemy. Kilometr. Nic. Drugi. Nic. Niemożliwe, walimy w dół stoku jak ścigane zające. Trzeci. Nic. Dobiegamy do asfaltu i w lewo szlakiem. Błąd. Trzeba było w prawo skrótem, już w zasadzie nie było gdzie błądzić, do Limanowej ze sześć, siedem kilometrów. Nagle przemiła niespodzianka, na wprost nas idzie Bożenka z jakimś chłopakiem. Dzielnie się trzyma! Biegniemy. Pod górę. Wchodzimy. Umysł sie wyłączył. Byle naprzód. Gdzie ten cholerny szlak? Biegam po polanie w różnych kierunkach decydując się w końcu na najbardziej jak mi się wydaje udeptaną trawę. Jest. Na drzewie. W głębi lasu. Tak z piętnaście metrów od krawędzi. Traktuję to jako złośliwość wobec turystów. No ale ja kiepski w nawigacji jestem, może tak ma być, taka turystyczna norma znakowania szlaków? Szutrówka i asfalt. Człapiemy naprzód. Na wprost jakiś człowiek z plecakiem. Skąd idziesz? A, od Limanowej. Czy widział dziewczynę przed nami, czy jest daleko. Tak, widział, przed samą Limanową, tak z pół godziny temu. Pssssss.... Tak uchodziło z nas powietrze. Wszystko na nic. Cały pościg. Przed nami cztery kilometry, nie mamy szans na dogonienie. Rozum protestuje przeciwko przyjmowaniu do wiadomości faktów. Może się facet myli, może rację mieli ci ludzie z punktu? No ale znowu to byśmy już ją dogonili. Głupio mi przed Beatą za to że ją zmuszałem do wysiłku. Idzie zmęczona, z zaciśniętymi ustami. Prze milcząco naprzód na podejściu wystukując kijkami rytm po asfalcie. Świta mi coś w głowie, coś się przypomina z dalekiej przeszłości wędrówek po Kaukazie. Co to takiego - skojarzyłem dwa dni później, słowa piosenki Wysockiego. A na razie patrząc na nią z podziwem jak ubłocona po pachy, przemoczona, upocona i obita, ze sztywnymi z bólu mięśniami napiera pod górę zaczynam prawić komplementy, że jej facet to ma niesłychane szczęście że ma taką babę, inne to stękają, kwękają, marudzą i narzekają a ona dzielnie wali naprzód. Pewnie jesteś wściekła na mnie, że cię tak ciągnę i zmuszam do biegania, pewnie najchętniej byś mnie zamordowała? Zabiję cię jak dojdziemy! Acha, no i wszystko jasne! Ale teraz jest już po płaskim, to biegniemy, druga nie będziesz, ale kilku jeszcze łykniemy, widać przed nami sylwetki. Nadchodzi chmura i zaczyna padać. Biegniemy, idziemy, biegniemy, idziemy, wyprzedzamy jeszcze z pięć osób. Rzeka, mostek, parking, Siwy Brzeg, biegniemy trzymając sie za ręce. Przed wejściem skacze dopingując Damek. Panie zapisują nasz czas. Nie wiedzą czy Beata jest trzecia, zapisują numery startowe a nie nazwiska. Biorę z reklamówki medal, dziewczyna wypisuje dyplom. Czas w górach - 25 godzin 55 minut. Czuję się dobrze, jestem zmęczony, ale cały. Jest zapas mocy, rezerwa na dalszy bieg. Dłużej w trasie biegłem tylko 100 mil w Szwecji. Trzeba ćwiczyć przed Mont Blanc. Beata sie uśmiecha i nie morduje mnie, żegnamy się, idzie do szkoły. W hotelu huczy wesele, gulasz przestali serwować. A drapał go pies, mam w aucie kanapki, jedziemy do domu. Chyba ktoś robił nam zdjęcie. Przebieram sie i wyjeżdżamy. Damek z lekkim zawodem stwierdza, że mógłby zaryzykować, nie schodzić i biec dalej.
Po kilku dniach mi sie przypomniała piosenka Wysockiego którą śpiewali na Kaukazie chłopaki z Rostowa. Piosenka o przyjacielu. A w zasadzie o tym, jak rozpoznać czy jest prawdziwy, czy możesz na nim polegać. Czytającym ten tekst starszym rocznikom w zasadzie nie trzeba tłumaczyć, dla młodszych moje własne tłumaczenie wytłuszczeń.
Jeżeli przyjaciel okazał się nagle
Ani przyjacielem, ani wrogiem a takim niewiadomo czym
Weź go w góry, zaryzykuj
Tam zrozumiesz kim on jest
Jeżeli on nie skamlał, nie jęczał
Chociaż był pochmurny i zły, lecz szedł (naprzód)
Jeżeli szedł za tobą jak w dym
Na szczycie stał pijany szczęściem
To jak na sobie samym
Możesz polegać na nim
ПЕСНЯ О ДРУГЕ
Если друг оказался вдруг
И не друг, и не враг, а - так,
Если сразу не разберешь,
Плох он или хорош,-
Парня в горы тяни - рискни!
Не бросай одного его,
Пусть он в связке в одной с тобой -
Там поймешь, кто такой.
Если парень в горах - не ах,
Если сразу раскис и - вниз,
Шаг ступил на ледник и - сник,
Оступился - и в крик,-
Значит, рядом с тобой - чужой,
Ты его не брани - гони:
Вверх таких не берут, и тут
Про таких не поют.
Если ж он не скулил, не ныл,
Пусть он хмур был и зол, но - шел,
А когда ты упал со скал,
Он стонал, но - держал,
Если шел за тобой, как в бой,
На вершине стоял хмельной,-
Значит, как на себя самого,
Положись на него.
W podziękowaniu dla Beaty, Bożeny, Damiana
Katowice, 21 maja 2010 r.
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora DamianSz (2010-05-21,09:39): No, Alek ...piszesz podobnie jak biegasz czyli mądrze ,-)
Mam nadzieję, że w Krynicy dotrwam do końca, choć chyba nie będzie łatwiej ?
Pozdrawiam. Bo*zena (2010-05-21,14:58): Sierżancie, czyżbyś czuł niedosyt ;) Błądzenie wpisane jest w Kierat ... spisałeś się świetnie, a rozpisałeś jeszcze lepiej :)
|