2009-10-29
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Motywacja zwrotna (czytano: 1859 razy)
Chodzi mi po głowie coś, co nie za bardzo wiem jak wyrazić. Słowa z tytułu wydają się najodpowiedniejsze.
Generalnie było tak:
W Kaliszu wystartowałem z Danką-debiutantką metodą "na dobiegniecie". Chciała ukończyć setkę i nie polec na trasie. Zapewniała, że jest dostatecznie wybiegana i jak ją przypilnuję, to da radę. Ja miałem być "hamulcowym". Pilnować aby tempo nie przekroczyło (nie było szybsze) niż 6 min/km. Takie założenia dawały praktycznie nieograniczoną ilość czasu na punktach. Hamulcowy był jej potrzebny gdyż sama wiedziała, że po pierwszych kilometrach "frunie" nie pilnując tempa.
Spokojnie zaczęliśmy, podziwiając śmigajacych w przeciwnym kierunku przy dobiegu do Blizanowa ścigaczy. Sami tak gdzieś około 13 km dogoniliśmy Sylwię (firearrow) i Piotrka (powers). Okazało się, że Sylwia również debiutuje i ma takie same założenia - 6 min/km i jest zdecydowana (zmotywowana?, zdesperowana?) ukończyć bieg. Fajnie się gadało przez kilka kilometrów. Występowaliśmy z Piotrkiem jako starzy "pożeracze" setek, wyjadacze ultrasy puszący się trochę przed "narybkiem". Było fajnie i wesoło. Dziewczyny cały czas zapewniały o swojej motywacji i o swoim wewnętrznym przekonaniu, że setkę ukończą. Fajnie się tego słuchało, byłem dumny, że z takimi ludźmi biegnę. Sylwia planowo robiła dłuższe przerwy na punktach, więc na którymś zostali z Piotrkiem z tyłu.
Następne kółko na luzie i nagle po dystansie maratonu ktoś "wyłączył mi prąd", zacząłem grzęznąć w asfalcie, tempo spadało. Około 48 kilometra dobiegł nas kolega z Danki klubu który odpoczął na punkcie, przebrał się i wygladał teraz bardzo świeżo. Wtedy oficjalnie "sprzedałem" mu Dankę prosząc tylko aby nadal pilnowała i nie podkręcała tempa, a ja nie będę jej teraz hamował tylko bedę człapał z tyłu na ile starczy sił. Zaczęli się oddalać i ostatni raz widziałem ich na agrafce w Brudzewie. Musiałem naprawdę źle wyglądać, bo usłyszałem wtedy: "Dobiegniesz? Trzymaj się!".
Po 55 km przebrałem się w suche, zjadłem i odpocząłem. Przyszły nowe siły i rzuciłem się w pościg odrabiać straty.
Bez sensu. Trzeba było trzymać równe, dotychczasowe tempo.
Po około 15-kilometrowym zrywie prędkość znowu zaczęła spadać. Nieoczekiwanie dogoniłem Piotra. Do któregoś punktu biegliśmy razem. Potem nagle doszła mnie Sylwia. Biegła cały czas początkowym równym tempem, którego ja w tej chwili już nie byłem w stanie utrzymać. Za to długo zatrzymywała się na punktach i wtedy ją wyprzedzałem. Źle się czułem i to musiało być bardzo widoczne, gdyż z niepokojem pytali czy czegoś konkretnego nie potrzebuję, lub jakiejś pomocy.
Na ostatnią pętlę wbiegłem z przekonaniem, że teraz nie mam wyjścia, mogę tylko dobiec. Nie byłem już w stanie utrzymać ciągłego biegu, na znacznikach kilometrowych szedłem po sto - stopięćdziesiąt metrów. Po drodze Małgosia robiła mi straszne zdjęcia. Na 90-tym prawie płakałem z niemocy. Panie już zwijały punkt, były zabrane krzesła, przykucnąłem trzymając sie stolika i dopytywałem, czy jestem ostatni. Wtedy usłyszałem: "Nie, jeszcze ktoś tam biegnie". To mnie zmotywowało - chociaż nie będę ostatni! Z bólem zacząłem człapać naprzód odliczając pozostałe mi kilometry do tyłu.
I tak jakoś na 93-cim pojawiła się ta "motywacja zwrotna". Ja już swoje zadanie wykonałem - dziewczyny na pewno już dobiegły albo dobiegają do mety. Inaczej bym je spotkał. Więc już teraz dla mnie jest luz. Biorę teraz sobie ich potężne przekonanie o własnym zwycięstwie. Biegnę. Agrafka. Wyprzedzam dwie osoby. Długa prosta. Dochodzę kulejącego biegacza. Lekki podbieg na łuku. Wyprzedzam jeszcze jednego. W perspektywie prostej przedostatniego kilometra już nikogo. Biegnę. Słychać muzykę. Meta. Płaczę. Gosia robi kolejne potworne zdjęcie. Padam w aucie, trzepie mną delirka. Zwolna dochodze do siebie. To wewnętrzne przekonanie innych osób, pewność, że ukończą, to ono mnie niosło ostatnie kilometry.
A później na wynikach: Sylwia - planowo jak w rozkładzie jazdy, Danka - fantastyczny debiut, ja na taki czas pracowałem cztery lata metodą prób i błędów.
Musi upłynąć jakiś czas, aby nabrać perspektywicznego spojrzenia na tegoroczny Kalisz (w konteście pytania: "Kto wyłączył prąd?") ale już teraz jestem przekonany, że jedynie motywacja dziewczyn do ukończenia biegu pchnęła mnie na ostatnie kółko i spowodowała, że ja również przebiegłem 100 km.
I za tą waszą pewność Wam dziękuję.
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora Dana M (2009-10-29,21:25): Ty nam??? To ja powinnam dziękować za "hamowanie" i wiarę w ostateczny sukces. A, że tylko część trasy? Cóż, życie....
Każdemu może się zdarzyć gorszy dzień. firearrow (2009-10-30,09:51): W Kaliszu doświadczyłam jak wspaniale mieć obok siebie osobę, która sprawia, że zmęczony silnik działa jak perpetum mobile...Szczęściem Ty również, podczas zmagań znalazłeś rozrusznik pasujący do Twojego motoru...gratuluję kolejnej setki ! Ev (2009-10-30,13:00): prawie się popłakałam czytając ten wpis...kosmos.
|