2008-05-24
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Rzeźnik 2008 Cisna-Smerek (czytano: 580 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: www.biegrzeznika.pl
Ruszamy na najdłuższy międzyprzepakowy fragment rzeźnickiej trasy. Z Cisnej do Smereka jest ponad 20 km. Wychodząc z Cisnej kluczymy. Wieś, potem mostek na Solince, za nim szlak prowadzi w prawo w wąską ścieżkę na stromym zboczu doliny. Mijamy miejsce katastrofy śmigłowcowej w 1991 r. wspinając się na południe. Dochodzimy do asfaltowej drogi i się gubimy, bo dalej szlaku nie widać. Robotnicy leśni pracujący przy wycince mówią, że trzeba skręcić w lewo i 100 m dalej skręcić z drogi w prawo i szlakiem do góry. Potwierdzają to doganiający nas inni uczestnicy biegu. Wśród nich jest Darek i Renata, którzy doskonale znają trasę, bo oblecieli ją etapami kilka tygodni wcześniej, brnąc w straszliwym wiosennym błocie. Dziś towarzyszyli nam z krótkimi przerwami już do końca biegu.
Już trasa jest w miarę przewidywalna, ale zaczyna się mozolne, ostre podejście na Jasło. Do tej pory jak było w górę, to od czasu do czasu było też trochę równo albo w dół. A teraz tylko w górę i do tego stromo. Okazuje się, że and w takiej wspinaczce jest dużo lepsza ode mnie. Widzę, że dobrze idzie też niektórym uczestnikom biegu, wyposażonym w kijki trekkingowe. Ręce mam bezrobotne, więc znajduje sobie kij albo dwa i używam ich na dłuższych podejściach jak kijków trekkingowych. Gałęzi pod nogami nie brakuje, ale większość jest spróchniałych i dopiero któraś z kolei zwykle się nadaje. Jak docieram do szczytu wzniesienia, to kije wywalam w las, bo w zbiegach przeszkadzają. Na następnych podejściach znajduje sobie nowe. To chyba nie najgorszy patent, zawsze trochę ulgi dla nóg.
Coraz wyżej, wspinamy się i wspinamy. Nie wiemy o tym, ale zaliczamy kolejno: Rożki (855 m n.p.m.), Bereźnickie (943 m n.p.m.) i Rostową (1070 m n.p.m.). Tu jest na grzbiecie nieduża połonina, ciągnąca się jakiś czas. Oczywiście patelnię z dołu zastępuje chłód wyżej położonych miejsc. Zamiast słońca chmury, przez grzbiet przewalają się tumany mgły. Odkryte tereny szczelnie pokrywa jagodowisko, widać już bardzo liczne, czerwieniejące owoce. Za miesiąc albo dwa będzie się tu roiło od fioletowoczarnych jagód. Czasem jest błoto, ale dominuje ziemno-kamieniste podłoże. Tu i tam płaty śniegu. Wąskie ścieżki wśród wysokich traw i jagodowisk powodują, że formuje się kilkunastoosobowa grupa uczestników biegu, zasuwających gęsiego.
Szlak prowadzi na południowy wschód ku słowackiej granicy. Gdzieś po drodze zdobywamy Małe Jasło (1102 m n.p.m.). Potem tracimy kilkadziesiąt metrów, a za przełęczą wspinamy się na Jasło (1153 m n.p.m.), na którego szczycie jest trójnożna betonowa wieża triangulacyjna. Teraz już pragnienie mam niezłe i co i raz pociągam łyk z camelbaga. Roztwór miodu, soli i cukru smakuje doskonale.
Docieramy do granicznego szczytu Okrąglik (1106 m n.p.m.). Do polskich oznaczeń dochodzą słowackie, po ichniemu góra nazywa się Kruhlak. Jest też tablica informująca, że po słowackiej stronie jest Park Narodowy Połoniny. Wzdłuż granicy biegniemy na południowy wschód tylko kilkaset metrów. Potem czerwony szlak odchodzi wgłąb Polski w stronę Fereczatej. Widzimy patrol GOPR-u w czerwonych kurtkach na quadach. Wczoraj Mirek Bieniecki mówił na odprawie, że na trasie Rzeźnika będą trzy takie patrole. Na grzbiecie jest dość równo, więc sporo biegniemy. Wspinamy się na ostatni szczyt tego etapu - Fereczatą (1102 m n.p.m.), po czym zbiegamy coraz bardziej stromo na północny wschód ku Smerekowi.
And zostaje trochę z tyłu, bo na zbiegach ja jestem szybszy. Muszę więc czasem trochę poczekać. Kamienista ścieżka przechodzi w głęboko wciętą w podłoże drogę, która jest jednym wielkim potokiem błota. Póki się dało, to biegłem z boku drogi, z półtora metra ponad nią. Potem krzaki były tak gęste, że zeskoczyłem w błoto i kilkaset metrów zasuwałem przez nie. Mam buty dostosowane do takiego właśnie podłoża, z dobrym bieżnikiem i zabezpieczeniami, żeby za szybko nie przemiękły i nie nabierały ładunku. Sprawdziły się na biegu doskonale. Niósł mnie teraz pęd pochyłości. And została z tyłu. Wypadam na utwardzoną drogę i chwilę czekam na partnerkę, która wkrótce się pojawia.
To miejsce o którym szczegółowo opowiadał wczoraj na odprawie Mirek. Żeby uniknąć biegu ruchliwą szosą Wetlina-Smerek w tym roku organizatorzy zdecydowali się zmienić nieco trasę. Trzeba tu było zostawić czerwony szlak, schodzący ścieżką do Smereka, i szutrową drogą ruszyć na północny zachód, trawersując zbocze. Docierało się nią do doliny Bystrego i skręcało w prawo przy wielkich piecach do wypalania węgla drzewnego. A potem z biegiem Bystrego droga prowadziła na północny wschód do Smereka.
Robi się niżej, a więc goręcej. Nie ma też na drodze osłony drzew, więc robi się patelnia. Skonani jesteśmy, za nami już dystans mniej więcej maratonu. Równa, lekko opadająca droga aż prosi się o trucht, ale nie bardzo nam się chce. Więc zasuwamy gallowayem, czyli trochę marszem, trochę truchtem. Jest kilkunastoosobowa grupa, rozdzielająca się i zbijająca na przemian. Razem z Darkiem i Renatą uciekamy większości z nich do przodu.
Schodzimy ku dolinie Wetlinki, wysysam z camelbaga resztki napoju, przypieka. Potok Bystry niby niedaleko, ale niedostępny gdzieś w krzaczorach. Wprost przed nami olbrzymia góra - Smerek. Mamy się na niego wspiąć na następnym etapie, ale jego ogrom i pozbawiony lasu szczyt trochę podłamuje. Darek i Renata mówią, że już tylko mostek i zaraz będzie wieś Smerek, gdzie jest trzeci przepak. Mostek był i to nie jeden, a szutrowa nieprzyjemna droga ciągnęła się i ciągnęła. W sumie było jej koło 7 km, a poprowadzenie nią rzeźnickiej trasy wydłużyło ją o jakieś 2 km. W Smereku na każdym skrzyżowaniu ktoś jest i mówi jak skręcić. Docieramy do przepaku przy mostku na Wetlince. Jest już po dwunastej, mamy czas 8:29, mniej więcej 51 km biegu, wysokość 590 m n.p.m.
Tu także czeka na nas Filip, już po raz ostatni. Teraz musi pilnować Grejwawa i Wojtka, którzy mają ponad godzinę przewagi nad nami. Jest bardzo ciepło, już ładnych kilka kilometrów wcześniej postanowiliśmy zamienić długie leginsy Tchibo na krótkie spodenki. Kurtki jednak trzeba w plecakach mieć, bo na połoninach może nieźle wiać. Oj może, przekonamy się o tym niebawem.
W kilka minut po nas na przepak wpada Jaszczurek i chwilę po nim jego partnerka i żona Ewa, znana jako ta Ruda. To oni na bieganie.pl opublikowali materiał z cwiczeniami treningowymi przed Rzeźnikiem. Bardzo się przydał. Niejeden maratończyk już się u nich doprowadzał do ładu po kontuzjach.
Na przepaku oprócz słodkości, których mamy już serdecznie dość, są także bułki z żółtym serem i szynką. Zjadam pod rząd trzy. Do przepaka każę sobie wlać wodę, a do niej jeden kubek izotonika. Niestety nie wszystko trafia do zbiornika, część leci do plecaka i będzie mi mokro przez jakiś czas.
Ania nagli, żeby nie marudzić. I tak straciliśmy tu przez przebieranie się prawie kwadrans. Ruszamy dalej na tę wielką górę Smerek. Znowu czerwony szlak.
Fot. Mał-gosia
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |