2019-10-15
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Kraków da się lubić (czytano: 1570 razy)
Światowy rozmach, piękna pogoda, spotkania z przyjaciółmi, których dawno nie widziałem, cudowny Kraków z wielką Tauron Areną. Cracovia Półmaraton Królewski był dla mnie sprawdzianem, po udanej dyszce, przed maratonem.
Znowu – jak tydzień wcześniej na Legnickiej Dziesiątce - zapomniałem zegarka i nie mogłem precyzyjnie kontrolować tempa. Ustawiłem się z przodu strefy na 1:50 i starałem się trzymać baloników, które wystartowały jakieś sto metrów przede mną. Szybko się jednak rozbujałem i baloniki stawały się coraz większe. Jak potem sprawdziłem na stravie, która liczyła wszystko w telefonie, zacząłem po około 5:00, czyli za szybko. Miało być po 5:11, na 1:49:59.
Ale to wiem teraz… Na trasie głos rozsądku zatrzymał mnie tuż przed balonikami i te kilometry – w towarzystwie zająców - poleciałem jak po sznurku po około 5:10-13, wpadając w dobrym tempie na rynek. Zbliżając się pod Wawel coś mnie podkusiło, by troszkę zwolnić hamulec. Oddaliłem się od peacemakerów, co skończyło się tak, jak musiało… Po kilku minutach mnie doszli i wyprzedzili, stopniowo zostawiając w tyle.
Na ostatnich trzech kilometrach zwolniłem. Zostawiłem tam minutę, której zabrakło, by połamać 1:50. Choć dzięki Adamowi, który nieoczekiwanie pojawił się tuż przed Tauron Areną dopingując mnie szalenie, jeszcze poderwałem się na finiszu. Skończyło się na 1:50:37.
Nigdy nie biegłem w Polsce w tak licznym gronie – ponad 8 tysięcy ludzi. Organizatorzy poradzili sobie – Tauron Arena to świetna baza tak dużej imprezy, punkty z piciem bardzo długie, meta w hali kapitalna. Dużo kibiców i piękne miasto, ładnie pokazane przez połówkę. Na trasie Wisła, Błonia, wspomniane rynek i Wawel, Podgórze…
W tak licznym gronie musi być czasem ciasno, więc trochę traci się na zakrętach, ale coś za coś. Jest i kawałek kostki, jak i podbiegi, ale nie jakieś straszne. Zresztą wiadomo, jak to jest: masz formę, to lecisz, a jak nie masz, to wybrzydzasz i szukasz usprawiedliwień dla gorszego wyniku.
Ale nie było źle, było dobrze. Trzynaście minut szybciej niż w kwietniu w połówce w Jeleniej Górze, która wprawdzie profil ma trudniejszy, ale biegnie w niej poniżej pół tysiąca osób, więc ma się mnóstwo przestrzeni i można koncentrować się tylko na biegu (i zerkać na piękne Karkonosze).
Jestem jeszcze daleko od życiowej formy, gdy regularnie biegałem połówki w 1:4X, ale… Zbliżam się do niej.
Bieg w tłumie, w wysokiej temperaturze, jak w Krakowie, był wartościowym testem przed Atenami, gdzie ludzi będzie znacznie więcej, słońce da popalić, a stopniowy podbieg będzie do trzydziestego kilometra. Jaki cel tam wyznaczyć, w tym specjalnym miejscu, na klasycznej trasie? Z przeliczników i analizy swoich wyników wychodzi mi, że w maratonie jestem na cztery z małym hakiem. Czyli rozsądne będzie tempo około 5:43. Tylko nie mogę znowu zapomnieć zegarka. Na dyszce i połówce rachunek za zbyt szybki początek nie jest słony, ale maraton nie wybacza, jest bezwzględny.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu aspirka (2019-10-15,14:20): Ach, pobiec tam, gdzie wszystko się zaczęło... Powodzenia Leszku w Atenach! kokrobite (2019-10-15,23:16): Dziękuję bardzo. Załatw, by nie było upału ;-) andbo (2019-10-18,10:37): Powodzenia. Trzymam kciuki za Twój sukces "u źródeł"!! kokrobite (2019-10-20,23:15): Dzięki Andrzej. jacdzi (2019-10-31,08:01): :-)
|