2019-05-20
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Pielgrzymka (wszystkie zachody słońca) (czytano: 849 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: https://www.facebook.com/100009414449387/videos/2351745435149248/?id=100009414449387
Dzień zapowiadał się pochmurnie i deszczowo, ale nawet na chwilę nie zawahałam się wsiadając do pociągu. Przypomniał mi się zamożny znajomy, który opowiadał jak raz gdzieś z dziećmi pociągiem jechał, bo go uprosiły, i jaką frajdę z tego miały. Ja też miałam frajdę, chociaż tej trasy od lat nie pokonywałam inaczej niż samochodem.
Faktycznie gdy dojechałam było pochmurnie, a na górach, nisko, rozścieliła się mgła. Lekko siąpiło, naciągnęłam kaptur i ruszyłam czerwonym szlakiem. Centrum miasta się zmieniło nawet od ostatniego razu, ale gdy zaczęłam sobie przypominać jak było gdy byłam mała, jak było gdy byłam już starsza i stworzyłam ten coroczny rytuał- dopiero wtedy dotarł do mnie ogrom zmian. Mogą się nie podobać, ale w sumie cieszę się, że to miejsce się rozwija. Zawsze coś za coś.
Już wyżej, na obrzeżach, zmian nie ma. Kilka nowych domów, ale wąska ścieżynka taka sama od dziesiątek lat. Pada już mocniej gdy dochodzę do łąk. Mały strumyczek stał się wezbranym potokiem, wściekle buczy gdzieś w dole. Zaczyna się las, oddycham z ulgą gdy do niego wchodzę. Ten las i szlak nim poprowadzony to takie Moje Miejsce. Pogoda i normalny dzień tygodnia pozwolą, by były tylko moje. Mijam karmnik dla saren, też obrośnięty młodniakiem, którego kiedyś nie było. Mijam rozdroże, na którym zawsze poukładane było drewno, żegnam ostatnie ślady pojazdów. Teraz zaczyna się ostro w górę, tutaj przebiega niewidzialna granica „miejscowi/turyści”.
Ostatnie dni obfite w deszcze zmieniły ten szlak nie do poznania, jeszcze nigdy nie widziałam tu takiej ilości wody. Strumyczek, który normalnie spokojnie i czysty płynie w dole, teraz jest masą brudnej wody z hukiem pędzącej w dół. Cieków wodnych pełno jest na zboczach, cały szlak spływa wodą. Chociaż ciągle pada ściągam kaptur i wystawiam twarz do wielkich kropli spadających z liści. Śmieję się w głos, przepełnia mnie ta pierwotna, dzika, najsilniejsza radość. Potrzebowałam jej bardzo.
Idę w górę po wodzie. Praktycznie dwa lata bez biegania dają się we znaki. Chociaż i tak nie jest źle. Najważniejsza jest niezłomność. I odnajduję ją w sobie, tak samo jak przyjemność z trudnych warunków pogodowych. Fascynuje mnie mgła i robię trochę zdjęć z jej wykorzystaniem. Chciałabym mieć lustrzankę…. Choćby najprostszą. Ale jest kilka ważniejszych wydatków, i lustrzanka i ja musimy jeszcze poczekać.
Męczę się, ale nie przerywam wspinania się w górę. Wracają wspomnienia najtrudniejszych biegów, może raczej uczuć, które im towarzyszyły. Zatęskniłam za wyzwaniem, za tym przyciskaniem samego siebie o każdy krok, za metą, gdzie to wszystko się kończy, za tą całą otoczką która jest wcześniej. Za wychodzeniem na trening, gdy się nie chce, gdy nie ma czasu i siły, za tę niezłomność właśnie, która jest tak samo ważna na trasie jak i, o ile nawet nie przede wszystkim, na treningu.
Docieram do kaplicy. Łyk ze źródełka, błogosławieństwo od wody. Miejsca zniszczone kilka lat temu pełne są młodych drzew. Uśmiecham się do nich. Porusza nimi wiatr i wygląda to, jakby machały do mnie swoimi liściastymi łapkami. Przede mną ostatnia prosta i największe kałuże. Gdy przez nie przeskakuję pojawia mi się głowie piosenka Georga Michaela „The first time ever I saw your face„. Jeszcze parę kroków i z mgły wyłania się schronisko. Przestaje kropić. Idę w dół asfaltową drogą i wreszcie jestem u celu. Tu też małe zmiany, wyremontowali dojście, jest na pewno bezpieczniejsze, ale straciło dużo na uroku. Siadam w Starej Sali, tej pierwszej, tej najbardziej mojej. Dokładam do paleniska, płomień strzela w górę. Jestem pierwszym klientem, obsługa nie zdążyła ze wszystkim, dopiero teraz puszczają muzykę. To składanka Songs From The Last Century Georga Michaela i moja sprzed chwili piosenka „The first time ever I saw your face„....
Spędzam trochę czasu posilając się wpatrzona w ogień. Skupiam w sobie wszystkie zachody słońca. W końcu czas się zbierać w drogę powrotną. Niechętnie odnoszę naczynia, zakładam kurtkę ogrzaną od ogniska. Wychodzę prosto w deszcz. Ruszam drogą a później w dół obok schroniska. Idę szybko, mięśnie nóg dostają niezłe wciry, bo jest i stromo i ślisko. Niżej, gdzie już jest łatwiej, myśli uciekają a ja przyspieszam. Żałuję, że ja od myśli nie mogę uciec.
Schodzę na tyle wcześnie, że jeszcze zdążę zjeść lody w Delicjach, które pamiętam jeszcze z wczesnego dzieciństwa. Pociąg niesie mnie do domu w momencie, gdy zza chmur wychodzi słońca.
Moja coroczna pielgrzymka.
Dobrze czasem odświeżyć pamięć. Znaleźć na nowo siłę, chęć, ten pierwotny zew.
Czar pryska gdy otwieram drzwi do pustego domu. Stając w nim, też staję się pusta.
Rudy płomień rozpalił się znów
Wracam z nieba mam ziemię u stóp
Co tam sława i pieniądze
Ważne że znów pragnę i błądzę
Szukam Ciebie gdzieś musisz tu być
Twoje ciało nauczy mnie żyć
Kto połączy nas w tej przestrzeni
Tak by czerń znów była przy bieli
Pozwól mi być, być tak z Tobą
Jak niebo z ziemią płomień z wodą
Chcę nauczyć się twojej wiary
Wierzyć że już nikt mnie nie zrani
Prowadź mnie więc do grzesznych miejsc
Z otchłani na brzeg
Prowadź mnie więc do grzesznych miejsc
Snem białym jak śnieg
Gdzie wiecznie trwa mrok gdzie rodzi się zło
Chcę widzieć to
Autor zablokował możliwość komentowania swojego Bloga |