2018-07-29
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Wilczym Szlakiem (czytano: 1152 razy)
Coraz częściej organizowane są zawody typu bieg z przeszkodami, i nie mam tu na myśli utrudnień związanych ze słabą organizacją imprezy.
Miałem przyjemność, przed paru laty, wziąć udział w podobnych zawodach w pierwszej wrocławskiej edycji ogólnopolskiego cyklu. Chyba rok temu wystartowałem też w małej miejscowości i nawet zająłem 1 miejsce w swojej kategorii wiekowej.
W sobotę przyszła kolej na bieg Wilczym Szlakiem, którego główną odsłoną była ponad sześciokilometrowa, górska trasa. Dodatkowo można było wziąć udział w nocnym biegu górską rzeczką lub na drugi dzień w biegu z obciążeniem pod dawną skocznię narciarską. Zapisałem się na główny bieg i cały czas miałem obawy czy impreza się uda. W międzyczasie okazało się, że organizatorom nie obce są tego typu zawody a wcześniej przetestowałem ich w Tropem Wilczym, więc spałem spokojnie. Trochę nawet przespałem przygotowania. Cóż, w moim wieku działa zasada historii: częściej góruje pamięć o tym, że coś się może nad tym, że czegoś można już nie móc. Oczywiście przygotowywałem się ale na dużym luzie, przecież rok temu wciągnąłem się na samych rękach po linie. Spoko, bałem się tylko zimnego potoku. Nie wziąłem pod uwagę, że teraz było kilka lin, raz gruba - sztywna, raz cienka - wiotka, raz łańcuch, drabinka sznurowa, pajęczyna z liny, ściana z opon, pajęczyna z łańcuchów (i jeszcze inne były), drewniana ściana; że każą mi ciągnąć po kamieniach ciężki, betonowy bloczek, wnosić pod górę worek z mokrym piaskiem, który potem trzeba było znieść na dół i transportować korytem górskiej rzeczki, po której wcześniej, niemal półtora kilometra drałowaliśmy pod górę obijając kości na kamieniach i unikając nadziania się na gałęzie podczas licznych upadków. Wciągania opon, noszenia pod górę belki i innych atrakcji nie wspomnę. Czołganie pod drutem kolczastym i oponami w strumieniu i po trawie, to w pewnym sensie był odpoczynek. Gorzej było na długim zestawie lin, opon, uchwytów, rączek i nie pamiętam już czego, podwieszonych na stelażu, który trzeba było pokonać nie dotykając ziemi i konstrukcji. Po przejściu połowy odpadłem, więc spróbowałem dalej, ale sił i pomysłów na zrealizowanie tej przeszkody zabrakło mi, więc wykonałem 10 pompek z pajacykami w ramach kary. Dalej miało być łatwo, bo prosto w dół. Tak sobie wziąłem to do serca, że pomyliłem trasę. Ale wiedziałem, że miał być basen (a tam żona z aparatem fotograficznym) a ja byłem już prawie przed metą. Czy wygrał mój honor, czy chęć zaistnienia na fotce (jakoś inni mnie niechętnie uwieczniają), nie wiem, faktem jest, że spytałem o ten basen i pognałem ponownie pod górę słysząc tylko za sobą: to nie ta ścieżka, wyżej! ... jeszcze nie ta, wyżej! ... to ta następna! Po co mi to było? Dotarłem do basenu, i to było fajne (zimna woda zdrowia doda), bo można było się opłukać. Tyle tylko, że po wyjściu było czołganie w błocie pod drutami kolczastymi. To błoto nie było takie złe, tylko że po nim stała ściana, na którą trzeba było się wspiąć za pomocą liny a wszystko było uciapane tą mazią. Po kilku próbach tak osłabłem, że gdy nadeszła pomoc (kolejni zawodnicy), to nie bardzo miałem siłę z niej skorzystać. Gdy odsapnąłem, to wlazłem po rękach i barkach pomocnika, któremu potem pomagałem wciągnąć się na ten mur.
Nogi potłuczone od rzecznych kamieni, ręce posiniaczone od przewrotów nad przeszkodami, mięśnie bolące od nadmiernego przeciążenia, ale głowa zadowolona. Czy to nie jest czasem masochizm?
Moje mylenie trasy nieco mnie niepokoiło, ale gdy usłyszałem, że dużo młodszy zawodnik też się zgubił, to nieco mi ulżyło. Inny zgubił buty i żalił się, że na zawody za tydzień musi kupić nowe.
Spotkałem na tej imprezie sąsiada, dużo młodszego ode mnie, który zajął trzecie miejsce (był w grupie "elita"). Mógł być co najmniej drugi ale zgubił opaskę i musiał się wrócić, przez co na mecie był kilka sekund za późno. Nie wiedziałem, że biega. Okazało się potem, że nie biega, nie trenuje (jedynie nie może usiedzieć na miejscu i ciągle coś robi, chodzi i jest w ruchu). Ma dar i spryt więc nieraz jeździ na podobne imprezy. Pozazdrościć.
Moje miejsce w open mnie zadowala a lokata w kategorii M45+ (mój wiek jest na dużym plusie) nasuwa myśli, że trzeba gdzieś zamontować drążek a nawet linę (może jeszcze kiedyś wystartuję w podobnej zabawie).
Póki co, to chciałem wyjść dzisiaj na biegactwo, ale doszedłem do wniosku, że bolące mięśnie muszą nieco odpocząć, by za tydzień mieć siłę wystartować w Mistrzostwach Polski w Biegach Górskich.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu paulo (2018-07-30,07:57): Taki rodzaj biegactwa jest dla mnie czarną magią, ale gratuluję pomysłu. To teraz na Mistrzostwach Polski w górach powinieneś ze wszystkim sobie dać radę :) Hung (2018-07-30,08:33): Pawle, mam nadzieję, że dam radę ze sobą, bo z konkurentami będę walczył o zaszczytne, ostatnie miejsca.
|