2016-09-14
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| 34 PKO Wrocław Maraton - relacja (czytano: 1964 razy)
11 września 2016 piękna słoneczna niedziela, idealna pogoda na być może ostatni w tym roku odpoczynek na plaży. Jednak my biegacze Nysa Biega w składzie; Tomasz Kołodziej, Ryszard Tasarek, Jarosław Ciecieląg i ja Tomasz Kruk wolimy poopalać się we Wrocławiu gdzie temperatura 32 stopnie w cieniu i 50 przy asfalcie przypomina wszystkim że lato się jeszcze nie skończyło. Z zapisanych 5300 osób numery odebrało 4710, natomiast bieg ukończyło 4125. Ratownicy medyczni na nudę narzekać nie mogli, co chwilę słychać było dźwięki karetek, ale chyba nic tragicznego się raczej nie stało. Jeśli chodzi o organizację biegu, to moim zdaniem przyczepić sie nie ma o co (ja się nigdy nie czepiam – kocham wszystkich Organizatorów za to że chce im się wykonywać swoją pracę). Wszystko było jak trzeba: piękne medale, ładne koszulki, coś do picia i chrupania, losowanie Toyoty i tabletów, no może tych kurtyn wodnych mogli by dać tego dnia więcej, bo choć w biegach na 10 km ich nie lubię i staram się je omijać tak tutaj korzystałem z każdej jaka była.
Jeśli chodzi o mnie to był to mój debiut w maratonie ulicznym ( Maraton Komandosa to coś zupełnie innego). Plan ta ten bieg obejmował 3 punkty;
A - Maraton zaliczony to maraton przebiegnięty jak mawiał Skarżyński, czyli żadnych Gallowayów, zero chodzenia, zero stania, zero srania i sikania tylko bieg. Jak będzie kryzys można zwolnić nawet do 7"/km, ale krok biegowy ma być zachowany.
B - Planowany czas przebiegnięcia od 3:30 do 3:59
C - Czas 3:20 brzmi lepiej...
Oczywiście w tym wszystkim najważniejsze to zaliczyć to wyzwanie bez uszczerbku na zdrowiu i tak by było co wspominać.
Godzina 9:00 ruszamy, pierwsze kilometry pełny luz, pogawędki, zwiedzanie miasta, podziwianie widoków.
5 km ustalam że słonka nie ma się co bać, bo po co. Wyobrażam sobie że mam w czapce baterię słoneczną która dodaje mi sił... Im więcej słońca tym lepiej.
10 km czas 50:18, pełen luz, zero jakiegokolwiek zmęczenia, jest super
17 km biegnie się cudownie... non stop wyprzedzam innych ludzi nie czując żadnego zmęczenia, endorfiny szaleją a ja mam uśmiech na twarzy od ucha do ucha, 100 % FLOW...
21 km czas 1:44:39 to prawie jak moja oficjalna życiówka na półmaraton :) . Zmęczenia zero, szkoda że za niedługo skończy się ten bieg.
25 km czas 2:04:43 jestem 529-ty open (ale o tym nie wiem). Piję magnezowego shota żeby zapobiec ewentualnym skurczom. Chyba przerzucę z biegania dyszek się na maratony. :) Coraz mniej ludzi widzę przed sobą, ciekawe gdzie są teraz ci Kenijczycy ;)
26 km pojawiają się pierwsze skurcze, potem następne, zwalniam tempo.Właściwie najrozsądniej było by teraz przejść do marszu, rozluźnić się przez kilka metrów lub minut i biec dalej.Wiem o tym ale oznaczało by to niepowodzenie planu A, a na to nie mogę sobie pozwolić.
30 km czas 3:02:17 miejsce 575. Magnez powinien już zadziałać, ale nie działa. Trwa walka ze skurczami które atakują co chwilę i wszędzie; łydki, uda z przodu i z tyłu. Mam dość wysoki próg bólu więc radzę sobie z tym jakoś, ale tempo jest już nierówne. Trwa walka o każdy biegowy krok. Za wszelką cenę nie chcę iść.
36 km nagły paraliż obu nóg, mega kumulacja wszystkich skurczów , zatrzymuję się, to już koniec, plan A i C rozpada się. Czuję się fatalnie fizycznie i psychicznie. Siły co prawda mam jeszcze spory zapas, ale co z tego skoro jestem zablokowany. Na znak poddania schodzę z trasy. Trzymając się drzewa próbuję rozmasować moje biedne nogi. Gdy jestem już w stanie iść ruszam żeby chociaż odebrać pamiątkowy medal, i mieć szansę w losowaniu auta.
38 km zatrzymuję się przy punkcie odświeżania. Piję 2 kubki na miejscu i biorę 2 następne na drogę. Wcześniej starałem się pić możliwie jak najmniej żeby nie być zmuszonym do skorzystania z toi toi (plan A), ale teraz nie ma to żadnego znaczenia. Teraz to nic, tylko pić i pić. Zaczynam iść i idę jak paralityk. Wolontariuszki mówią mi żebym podszedł do masażystek to mi pomogą. Widzę 3 młode i ładne studentki AWF które zapraszają mnie do, a właściwie na łóżko. Dziewczyny są bardzo miłe i robią wszystko co mogą żeby mi pomóc. Po kilkunastu minutach gdy czuję że już będę mógł iść dziękuję im. Chętnie zostawiłbym im jakiś napiwek, ale mam przy sobie tylko jeden żel energetyczny. Takiej sytuacji nie przewidziałem. Realizacja planu B już się nie uda. Postanawiam 2 km iść, a ostatnie 2 przetruchtać
40 km to już końcówka, trzeba przebiec, więc biegnę w tempie żółwia z zaawansowaną anemią. Boli jak diabli, ale to nieważne. Oby do mety.
42km 195m. czas 04:17:04 miejsce 1750 na 4125 z tych co ukończyli. W sumie to wyprzedziłem prawie 2400 maratończyków plus 600 tych co za ten bieg zapłacili ale nie ukończyli lub nie przyjechali. Więc nie jest jeszcze tak źle, choć mogło być o niebo lepiej. Nie ma jednak co płakać nad rozlanym mlekiem, lecz wyciągnąć wnioski na przyszłość. Zmienić coś w przygotowaniach do następnego maratonu. Jestem teraz bogatszy o nowe doświadczenia i nową wiedzę, która zaprocentuje w przyszłości. Był to dla mnie wyjątkowy bieg dający najpierw ogromną satysfakcję z wykonanej w tym sezonie pracy na treningach, a jednocześnie uczący pokory w późniejszym etapie. Ważne że mogłem tego dnia robić to co bardzo lubię i być w towarzystwie bardzo fajnych kolegów, których serdecznie pozdrawiam. Do zobaczenia na 35 Wrocław Maraton za rok.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu gaspar84 (2016-09-18,08:29): znam ten ból:( też planowałem ukonczyc z czasem 3.45 a z powodu skurczów bylo 4.25 To był mój debiut i prawde mówiąc nawet się nie spodziewałem że tak mnie mogą skurcze złapać. Na trasie było jednak sporo osób z podobnymi problemami. Mam nadzieję że za 3 tygodnie w Poznaniu poprawię wynik.
Pozdro dla biegaczy z Nysy - mojego studenckiego miasta:) bARTt (2016-09-18,08:48): W taką pogodę (i nie tylko) więcej wypocisz niż jest Ci się wchłonąć z przewodu pokarmowego - oszczędne picie musiało się tak skończyć. Dobrze, że tylko tak.
|