2016-07-17
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Sprintem do setki (czytano: 1286 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: jacekbedkowski.pl/Sprintem_do_setki
Sprintem do setki
Wszystkie zdjęcia pod linkiem powyżej
Jestem już na drugim etapie przygotowań do mojego drugiego docelowego startu w tym roku. Przez całą zimę i wiosnę intensywnie trenowałem, aby zrealizować założenia startowe na początku roku. Wszystko poszło o wiele lepiej niż się spodziewałem. Podsumowanie pierwszej części 2016 roku znajdziecie w poprzednim wpisie.
Tak jak wspominałem w poprzednim artykule, druga część przygotowań to praca nad szybkością. Jeśli w ogóle chcę myśleć o poprawieniu wyników na setkę, to muszę wejść na nieco wyższe prędkości. Mówiąc w skrócie, czas mocniej dokręcić śrubę. Jako typowy „ultras” nie jestem przyzwyczajony do tak szybkiego biegania i nie jest to dla mnie łatwe, ale chcę nad tym pracować. Od kilku tygodni biegam interwały szybkościowe na stadionie, oczywiście to nie wszystko. Na tym etapie przygotowań czeka mnie kilka startów na krótkich dystansach. Początek mojego „sprintu do setki” miałem już 24 czerwca w B2Run na dystansie 5,8 km.
Kolejny sprawdzian miałem w ostatnią niedzielę 10 lipca. Tym razem miałem mocno pobiec 5 km. Ostatni raz taki dystans biegłem w 1997 roku (zrobiłem życiówkę 17:17 min), dlatego sam byłem ciekawy co uda mi się nabiegać. Ostatni trening szybkościowy w czwartek wypadł bardzo dobrze. Zrobiłem 5 x 1000m od 3:34 min do 3:25 min. Nie robiłem jednak żadnej przerwy w treningach, a to już ponad 40 dni bez dnia odpoczynku.
O dziwo przez te ostatnie dni nie odczuwałem żadnego stresu, co do samego startu czy też w stosunku do wyniku. Brak konkretnego odniesienia dawał mi ten komfort, że właściwie każdy wynik w okolicach 17:00 - 17:30 min będzie na miarę moich aktualnych możliwości. Tak mi się wydawało. Podobne przewidywania mieli moi znajomi na FB. Jedyny mankament tego biegu jaki mnie czekał, to ciężkie warunki pogodowe jak dla mnie. Zapowiadało się bieganie w wysokich temperaturach, co nie jest moją mocną stroną. To jednak za mało żeby wpłynąć na moje dobre samopoczucie i pozytywne nastawienie.
W niedziele rano, kiedy pojawiliśmy się w Malterdingen praktycznie nikogo nie było. Start na 5 km zaplanowano na 10 rano i wszystko zaczęło się rozkręcać dopiero na godzinkę przed startem. Na spokojnie odebrałem pakiet startowy (numer + 2 agrafki) i udałem się na rozgrzewkę. Mimo 30 C postanowiłem dobrze się rozgrzać, nie chciałem ryzykować kontuzji. To jest bardzo szybkie bieganie jak dla mnie, dlatego wolałem mieć wszystko pod kontrolą. Wszyscy patrzyli się troszkę jak na wariata, ale ja robiłem swoje. Plan zakładał bieganie w okolicach 3:25-3:30 min/km, dlatego nie obeszło się bez szybkich sprintów tuż przed samym startem. Na zdjęciu poniżej możecie zobaczyć jak nasi sąsiedzi trenują piłkarzy. Nie jest łatwo bronić czy strzelać bramki w takich warunkach.
Foto: ciekawe wykonanie bramki, może żeby było trudniej strzelić gola. Niemiecka szkoła.
Na samym początku popełniłem szkolny błąd i ustawiłem się dopiero w 3 linii, co kosztowało mnie gonienie za czołówką i wyprzedzanie wolno biegnących zawodników. Tak to wszystko się zakręciło, że po około 500 m byłem na 6 miejscu. Nie tak źle, ale rewelacji też nie było. Pierwsza trójka szybko odjechała, a ja próbowałem ustabilizować mój bieg. W głowie miałem założony czas, ale wiadomo jak to jest na zawodach nie jest łatwo realizować założenia i trzeba dostosować się do panujących warunków. Dość szybko złapałem kolegę na 5 miejscu i po pierwszym kilometrze, który zrobiłem w 3:26 min byłem już piąty. Troszkę szkoda, że nie było oznaczeń poszczególnych kilometrów, dlatego musiałem zaufać wskazaniom zegarka.
To jednak nie koniec ciekawostek, które mnie czekały. Kolejne kilometry to już typowa droga szutrowa. To mnie troszkę spowolniło, ale odrabiałem dystans do kolegów przede mną. Na drugim km zegarek pokazał 3:28 min i już wiedziałem, że tego dnia będę raczej walczył o czas w drugiej części założonych 17 minut. Kolejny kilometr w 3:31 min upewnił mnie w tym przekonaniu.
Między 3 a 4 km sporo się działo. Na początek doszedłem kolejnego rywala i okazało się, że jestem blisko podium. Co nie oznaczało, że na tym etapie o nim myślałem, bo koledzy po fachu biegli mocno. Na 3,5 km pojawiła się kolejna niespodzianka, ale chyba dobra dla mnie. Wbiegliśmy na łąkę. Było sporo nierówności co odbiło się na tempie biegu. Ten 4 km doczłapałem w 3:34 min, ale mój kolejny rywal również stracił sporo sił. Pojawiła się realna szansa na podium. Od tej pory tylko to miałem w głowie.
Na tym etapie spodziewałem się, że będę miał kryzys, ale nic z tych rzeczy. Biegłem mocno i cały czas miałem przed sobą wizję podium. To chyba jeszcze bardziej mnie motywowało. Po niespełna 200 m mimowolny cel został osiągnięty. Byłem już trzeci i teraz przyszedł czas żeby bronić tego miejsca. Z doświadczenia wiedziałem, że nie mogę się oglądać, bo to dawało nadzieję koledze za plecami. Zacisnąłem zęby i pognałem co sił w nogach przed siebie. Nie za bardzo wiedziałem co się dzieje za plecami, dlatego miałem troszkę stracha, czy dotrwam do mety na tej pozycji.
Foto: podbiegam po flagę
Wszystko wyjaśniło się 200 m przed metą. Kiedy wbiegałem na stadion kątem oka zerknąłem co się dzieje za plecami. Kolega jest daleko i nie ma szans na walkę o pudło. Było już za mało czasu, żeby myśleć o pościgu za kolejnym rywalem, dlatego spokojnie podbiegłem do Beatki po flagę. Ostatnie 150 m to już triumfalny bieg do mety z uniesionymi rękoma i flagą trzepoczącą nad głową. Piękne uczucie szczególnie, że zrobiłem to w Niemczech i na tak sprinterskim dystansie.
Foto: finisz z flagą
Czas 17:32 min nie powala na kolana, ale z drugiej strony to tylko 15 sekund wolniej od życiówki. Pierwsze dwa miejsca na podium przegrałem tylko ze sporo młodszymi ode mnie chłopakami. Pierwszy na mecie młodszy o 15 lat, a drugi 14 lat. To tylko może mnie cieszyć, że taki staruszek dał radę. W kategorii oczywiście byłem pierwszy, ale najbardziej cieszyłem się z walki na trasie. Niby to tylko 5 km, ale działo się sporo.
Foto: wyniki
Na koniec spokojne rozbieganie i oczekiwanie na dekorację. Jak to w Niemczech, nie było pucharów czy medali, tylko dyplomy i coś ekstra. Tym razem dostałem butelkę wina oraz dość dziwną kombinację soli i marynowanego czosnku.
Foto: nagrody
Kolejna cegiełka moich przygotowań do setki dołożona i zaliczona z całkiem niezłym czasem. Praca jednak się nie kończy, to tylko jedna ze składowych. Już za parę dni, a dokładnie w sobotę 16 lipca, kolejne wyzwanie. Tym razem będzie to półmaraton. Trzymajcie mocno kciuki.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |