2015-08-01
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Orbita z ośmiornicą, czyli starsza pani musi odejść? (czytano: 2651 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: https://plus.google.com/photos/109745888228919689426/albums/6175843261243261857
Zanim zabrałam się do opowieści o poprzednim weekendzie, nadszedł następny. A ja ciągle nie wiem, jak to ugryźć...
Nie chcę znowu marudzić, że coś poszło nie tak - choć poszło, że sprawiłam innym kłopot - a sprawiłam. W końcu ktoś mi powie, żebym się za siebie wzięła albo zrezygnowała ze startów. Coś w tym jest, może i tak będzie, ale póki co, próbuję sobie jakoś radzić i czasami już wydaje się, że jest coraz lepiej i wracam do formy. A potem znowu problem :( Nie myślcie jednak, że mam ambicję znalezienia się w prasowych rubrykach alarmujących, jak śmiercionośne jest bieganie (i inne sporty)!
Ostatecznie postanowiłam zatem, że mniej się skupię na osobistej relacji, a bardziej na opisie imprez, w których uczestniczyłam.
Po pierwsze zatem Orbita, a właściwie Miniorbita, bo taką nazwę nosiła ta impreza w tym roku. Były już Giga- i Tera-Orbity, to teraz przyszła pora na mini. Co wcale jednak nie znaczy, że uczestnicy pokonywali jakieś mini dystanse, po prostu Krzara troszkę zmienił koncepcję, na bardzo zresztą, moim zdaniem, udaną. Tym razem mieliśmy orbitować wokół Częstochowy po prawie 100 km pętelce, zaczynając i kończąc każdą rundę w Folwarku Kamyk. Najwytrwalsi pokonali w ciągu doby takich okrążeń pięć, plus ogonki, czyli dojazdy do trasy. Największy jednak podziw należy się Skowronek, która pokonała "tylko" 490 km z powodu "kapcia" kolegi, z którym jechała i którego nie chciała zostawić na trasie. Wspaniała dziewczyna!
Ja oczywiście nie miałam aż takich ambicji, ale okazało się, że nawet te, które miałam - czyli przebycie dwóch kółek - okazały się nadmierne :( Niestety, moje serce znów ni stąd ni zowąd powiedziało mi "dość" i zakończyłam tegoroczną Orbitę po niecałych 97 km zabrana samochodem z rowerem z trasy. To, że nie udało mi się zrealizować planu, to mały pikuś. Jest mi przykro, że zdenerwowałam i przystopowałam Jarka i Włodka, którzy jechali ze mną i że po nocy wyciągałam z domu Piotrka. No trudno, tak bywa.
To nie była pogoda dla mnie. Po kilkudniowych upałach zrobiło się parno i duszno. Burza goniła nas od samego wyjazdu z domu, wiatr dawał popalić i zastanawialiśmy się, czy nie przyjdzie nam się gdzieś chronić przed deszczem i wichurą. Jednak nas nie dopadło, ale wiem, że niektórzy Orbitowicze nie uniknęli zmoknięcia, a wszyscy chyba narzekali na podmuchy wiatru.
W każdym razie poszłam spać dobrze po północy, a rano trzeba było wstać, bo - w ramach przerywnika w Orbicie :) - zobowiązaliśmy się do pomocy przy Pustynnej Ośmiornicy. Na szczęście tym razem nie musiałam grabić siana i szyszek, tylko zostaliśmy z Jarkiem poproszeni o zrobienie fotorelacji.
Ciekawe, czy wiecie, że na Jurze, niedaleko Złotego Potoka, znajduje się niewielka, ale bardzo malownicza Pustynia Siedlecka? I tym samym jest na miejscu wszystko, czego niektórym potrzeba do masochistycznego znęcania się nad sobą - piaskowe pagórki. Te zawody mają już kilkuletnią tradycję. W tym roku Ośmiornica składała się z dwóch części (uff, może i dobrze, że nie z ośmiu :)): ośmiokilometrowego biegu i czterokilometrowego nordika. Można było wybrać jedną z konkurencji lub obie. Ja od początku zapowiedziałam, że nie wybieram żadnej, bo to dla mnie za trudne, zwłaszcza w połączeniu z Orbitą. Byłam jednak chętna, by jakoś pomóc i po znajomości dostałam od Grzesia możliwie najprostsze zadanie. Na szczęście, po nocnych burzach, upał zelżał i zrobiło się całkiem przyjemnie. Podzieliliśmy się z Jarkiem zadaniami i on ustawił się z lepszym aparatem na największej z pustynnych wydm, by "łapać" zawodników w biegu, a ja z moim idiotenkamera obsługiwałam start i metę. W ten sposób mieliśmy także oboje możliwość obserwowania zmagań zawodników, w tym licznej ekipy Leśnych Ludków. Bieg wygrał w pięknym stylu Rafał Formicki, nordik - co było wiadome od początku - Grzesiu Dors. Na pustyni swoich sił próbowała także szesnastokrotna mistrzyni Polski w biegach średniodystansowych, Małgorzata Rydz, która jako gość honorowy przyjęła zaproszenie od organizatorów.
No to trochę popstrykaliśmy (galerię możecie obejrzeć pod załączonym linkiem). Widoki wspaniałe, towarzystwo również, jako i żurek :) Można uznać udział w tej imprezie za odpoczynek. Po powrocie do domu ja przystąpiłam do kontynuowania odpoczynku, a Jarek pognał na drugą część Orbity (wszak orbitowa doba ciągle trwała). Największy podziw należy się jednak Włodkowi, który przez ów weekend zaliczył prawdziwy sportowy maraton - w sobotę rano grał w amatorskim turnieju piłkarskim, potem wykręcił na pierwszej części Orbity 120 km, w niedzielny poranek wystartował w nordiku na pustyni, zajmując pierwsze miejsce w swojej kategorii, a na koniec dorobił 80 km na rowerze, docierając do Altany Żywiec na finał Orbity. To teraz już wiecie dlaczego jest naszym Prezesem :)
A na koniec jednak mała osobista refleksja. W tym tygodniu wyszły drukiem moje opowiadanka, które napisałam dobre 15 lat temu. Gdyby ukazały się wtedy, byłoby to dla mnie bardzo ważne. Nie dlatego, że chciałam zobaczyć swoje nazwisko na okładce - ostatecznie mam na koncie kilka książek. Czym innym są jednak teksty specjalistyczne, czym innym zwykła beletrystyka, nawet - jak w moim przypadku - bardzo niepoważna :) Czasy jednak zmieniły się. Na ilu czytelników może liczyć "dzieło" niebestsellerowego autora? Czy nie więcej osób pisze niż czyta? Czy papierowa książka pozostanie tylko zabawką dla kolekcjonerów?
Pewnie mi nie odpowiecie. Czas pokaże. A na razie pozostaje mi cieszyć się, że chcecie czytać moje internetowe opowieści :)
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |