2015-01-12
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Szósta Jizerska, nie ostatnia! (czytano: 1950 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: http://www.jiz50.cz/
Już z niej zrezygnowałem, zniechęcony, że rok temu jej nie było. Było mi z tym o tyle łatwiej, że obecna zima też początkowo nas nie rozpieszczała.
Ale pod koniec grudnia jechałem przez Jablonec do Pragi. Przez Jablonec, w którym pięć razy zostawiałem zawsze w tym samym miejscu samochód, by przesiąść się na autobus dla zawodników (zawsze wsiadałem na tym samym przystanku), transportujący ich na start Jizerskiej Padesatki w Bedrichovie.
Może ja już stary jestem, i sentymentalny, ale gdy zobaczyłem te dwa miejsca, to pomyślałem sobie, że... Jizerska beze mnie? Nie!
Zgłoszenia tuż przed startem są bardzo kosztowne, ale od czego są przyjaciele. A dokładniej przyjaciółki...
Pomogły i mogłem w piątek pojechać po pakiet startowy do Centrum Handlowego Nysa w Libercu. Ach, jak fajnie pooddychać atmosferą wielkiej biegowej imprezy...
W sobotę jeszcze zrobiłem sobie ostre przetarcie w Jakuszycach podczas dyszki w ramach cyklu Enervit Classic. Było 7.3 stopnia na plusie, strumienie zalewały trasę, ale mnie było wszystko jedno: za mało biegałem na nartach w ostatnich miesiącach i poprzednim sezonie (aura zła), by zwracać uwagę na jakieś mało istotne szczegóły.
Na Jizerską byłem więc napalony strasznie, równocześnie jednak, pamiętając dobrze klęskę podczas ostatniego startu na długim dystansie (Silesia Marathon), czułem duży respekt. Sen z soboty na niedzielę był płytki i krótki. Pobudka o piątej rano przed budzikiem. Kawa i makaron z oliwą.
W Jabloncu po siódmej, w Bedrichovie po ósmej. Późno trochę – start od 8.45, najpierw elita pań, potem panów, później reszta, falowo.
Oblegane miejsca smarowania nart. Nie, nie będę się pchał. Trudno, najwyżej trochę się pomęczę. Ale dzień wcześniej były smarowane, coś tam jeszcze na nich zostało.
Oryginalnie liczą czas: elicie realny, resztę wpuszczają do strefy startowej z nartami w rękach i doliczają 20 sekund do czasu liczonego od momentu przekroczenia, już z nartami na nogach, linii startu.
Po niezłym, najszybszym w życiu starcie w 2013 dostałem miejsce w piątej fali na osiem. Ale już po paru minutach wiem, że tym razem tak dobrze nie będzie. Narty słabo idą pod górę i na równym.
Jestem wolniejszy od swojej fali, co ma swój ogromny plus: nie wyprzedzam, więc nie przeszkadza mi tłok. To ja jestem zawalidrogą. W poprzednich startach kląłem na tłum, przedzierałem się do przodu z głębokich tyłów, inni się pode mnie podczepiali. Tym razem człapie się niezwykle wygodnie.
Pierwszy punkt żywieniony bodaj na piątym kilometrze. Nazywa się Kristianov. Wchłaniam żel, kawałki pomarańczy, piję izo. Punkty na Jizerskiej są doskonałe: zarówno pod względem tego, co oferują, jak i obsługi.
Sporo lodu na trasie. Szybkie zjazdy. Czasem, w niżej położonych miejscach, woda przecina szlak. Wyżej znacznie więcej śniegu, momentami sypie. Tory, czy może precyzyjniej: ich resztki, rozjeżdżone, tępe.
Trasa Jizerskiej Padesatki jest przepiękna. W sporej mierze biegnie po najwyżej położonych terenach czeskiej części Gór Izerskich. Jest po prostu świetnie!
Trzeci punkt za wcześnie... Zawsze był we wsi Jizerka, a tym razem nie. Myślę sobie: dołożyli, ale jestem w błędzie. Po kilku chwilach mknę długim, szybkim zjazdem do Smedavy – tam normalnie jest 30 kilometr, a tym razem może 25. Skrócili trasę o pętlę w okolicach Jizerki, jednak punkt z żarciem i piciem zachowali, ale przenieśli go w inne, wcześniejsze miejsce.
Tuż przed Smedavą wywalam się – pod koniec długiego zjazdu. Lewa narta złapała coś i zwolniła, podczas gdy prawa leciała szybko. Nikt na szczęście mnie nie staranował.
Za Smedavą najcięższy podbieg. Tu wyprzedzam sporo osób. Potem łatwe, delikatne zjazdy i podejścia. I piąty, ostatni punkt żywieniowy – Hrebinek. Tu mi parówka smakowała cztery razy bardzo, bardzo. Ostatnio jej nie było (już), teraz też nie ma. Szkoda.
Ostatnia dycha zmieniona – z Hrebinka stała trasa Jiz50 leci prosto, a tym razem w lewo – tak, jak leciał szlak letniej, biegowej Jizerskiej.
Na ostatniej piątce mocno przyspieszam. Siły jeszcze są, nie jest źle. Niestety: meta, koniec. Dziś Padesatka ma tylko 45 km.
3314 miejsce na 4016, czas: 4:31:00.9. Czyli na miarę możliwości.
Gdy dawniej przeciskałem się na Jizerskiej do przodu w tłumie, powtarzałem sobie, że to bez sensu, że za dużo ludzi, że już nigdy więcej. Tym razem jestem przekonany, że na pewno tu wrócę. Było rewelacyjnie! Ani przez moment nie miałem złych myśli w stylu: po co mi to czy co ja tu robię... Za metą wpadłem wręcz w euforię. Jakbym debiutował w maratonie albo jakąś życiówkę pobił.
Może dlatego tak mi dobrze, że od prawie dwóch lat nie miałem okazji biec długo na nartach. Wyposzczony jestem. Tak, na pewno również z tych powodów Jizerska Padesatka 2015 smakowała wybornie.
Śniegu przybywa, zimo trwaj, zawodów nie odwołujcie!
Zdjęcie: www.jiz50.cz
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu raldek99 (2015-01-13,10:10): Ja również biegałem na Jizerskiej, zarówno w sobotę na 25 km (ulewa!), jak i w niedzielę na 46 km.
Uff już jestem z powrotem, po 6 godzinach jazdy ;-) No dzisiaj to już była pogoda prawie wymarzona, nie za zimno, ale mrozik, i chwilami padający drobny śnieżek. Dzisiaj był bieg główny, danie główne ;-)
bieg na 50 km. Kilku tych kilometrów na trasie brakło do 50 km, ale i tak można było poczuć ten dystans. Już nie kombinowałem z żadnymi smarami, wziąłem stary sprawdzony zestaw z łuską i z głowy. I to był dobry wybór, ludzie na podbiegach się męczyli, musieli robić choinkę, a ja myk myk boczkiem do przodu. Jak policzyłem na jednym dużym podbiegu za jednym zamachem wyprzedziłem ok. 100 osób ;-) Jedyny minus to że ustawiłem się w mojej fali startowej dosyć z tyłu i przez pierwsze 15 km trasa była kompletnie zblokowana maruderami, nie dało rady spokojnie wyprzedzać. Wykręciłem dzisiaj czas 3:31h, a maraton wyszedł ok. 3 godziny więc elegancko. Gdyby nie te korki na początku trasy to myślę że nawet jakieś 20 minut mógłbym urwać. I jeszcze jedna nauczka, żeby na takich długich biegach coś jeść pożywnego od początku. Ja oczywiście dobrze się czując nic nie jadłem i dopiero na 35 km wypiłem trochę herbaty. No i efekt był taki że na 40 km dopadła mnie niemoc. Na szczęście już na 41 km dobiegłem do punktu odżywczego i tam trochę pomarańczy załatwiło temat i już do mety było w porządku.
Warto chociaż raz w życiu wziąć udział w takim dużym maratonie narciarskim, żeby zobaczyć jak może wyglądać taka naprawdę duża i dobrze zorganizowana masowa impreza sportowa. W sobotę wieczór był zorganizowany całkiem duży koncert na rynku w Libercu, było mnóstwo ludzi, tylko trochę pogoda nie dopisała bo jeszcze padał deszcz.
W takich biegach narciarskich jest trochę inaczej niż w przypadku biegowych, bo trzeba tych 7.000 uczestników dowieźć na start i potem odwieźć z powrotem do Liberca, przy lesie na polanie gdzie jest cała impreza nie ma miejsc do parkowania. Jedzenie na punktach odżywczych bardzo bogate, do wyboru do koloru od czekolad, ciastek, pomarańczy, suszonych owoców, żeli energetycznych, co tylko się chce bez ograniczeń. Duże ogrzewane szatnie. Po biegu dobry gulasz z chlebem, makarony i herbata.
Cały bieg transmitowany na żywo w czeskiej telewizji, łącznie z helikopterem z kamerą. Spikerka w trzech językach – po czesku, angielsku i niemiecku. Co ciekawe przed startem konferansjer udzielił głosu księdzu z lokalnej parafii (chyba ewangelicki czy jakiś inny protestancki bo takie są dominujące w Czechach) i ten w ładnej przemowie przekazał błogosławieństwo w 10 językach dla wszystkich biegaczy ;-) kokrobite (2015-01-13,17:49): Gratulacje! Świetny czas, super zabawa :-) aspirka (2015-01-14,09:50): Dumna z Ciebie jestem:-) kokrobite (2015-01-14,10:23): Aspirko, przecież wygoniłaś mnie sprzed kompa na trasy narciarskie, ja tylko posłuchałem :-)
|