2014-10-12
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Maraton po raz trzeci (czytano: 1267 razy)
Tym razem pobiegłem maraton na tzw. partyzanta! Po pierwsze decyzję podjąłem na tyle późno, że nie pozostało mi nic innego jak wystąpić incognito. Dla potrzeb tego maratonu stałem się Andrzejem S., który z powodu kontuzji niestety nie mógł wystartować! Po drugie jedyne naprawdę długie 29km wybieganie przed maratonem miałem w maju na Wings for Life. Wiedziałem, że na wiele liczyć nie mogłem, ale jak sobie pomyślałem, co będę czuł stojąc na 21km przed moim blokiem? Pomny startu w debiucie sprzed 2 lat ruszyłem śmiało przed balonikami na 3:45 zakładając, że 2 pit-stopy będą na 100%. Nie czułem się aż tak mocny, a wiedziałem, że będzie spory zapas do 4:00! Tak jak przypuszczałem pierwszy pit-stop zaliczyłem na ul. Hetmańskiej i baloniki dopadły mnie już tutaj. Trudno drugi pit-stop spróbuję przedłużyć na ile się da. Na 21km dowiedziałem się, że baloniki mają 50s zapasu! Na 22km mijający mnie zawodnik z poważną twarzą oznajmił: Jeszcze 8km do początku maratonu! Nie będę udawał, że go nie zrozumiałem... Z tym, że dla mnie maraton zaczął się już od 28km. Drugi pit-stop i baloniki zniknęły mi gdzieś za zakrętem. Wtedy pomyślałem: Ty czubku, nie tak wielką sztuką jest co weekend zrobić 20-25km! Ale ja żadnej takiej sztuki nie zrobiłem... O 6km odcinku ul. Warszawskiej chcę szybko zapomnieć, bo ktoś, kto mnie widział myślał pewnie, że wstałem dopiero co od biurka i po raz pierwszy w życiu lecę maraton! Na szczęście od Ronda Sródka było słychać wzmożony doping kibiców i do ul. Garbary było nawet fajnie. Niestety moje i nie tylko moje zmęczone lub dokładniej nieprzygotowane nogi ciężko znosiły trudy podbiegu na ul. Armii Poznań (rowerem nie łatwo się pod nią podjeżdża, a co dopiero biegnie na 38km maratonu) Ostatni punkt żywieniowy był na 40km przy skręcie w ul. Pułaskiego. Nie wiem, czy to pomogły cukier i pomarańcze, czy może głowa widząc "4" z przodu włączyła 5 bieg. Nawet górka na ul. Roosevelta nie przeszkodziła w przemierzeniu ostatnich 2,195km w czasie poniżej 5min/km! A ostatnie kilkaset metrów to nie był bieg, a lot parę cm nad ziemią! Nie liczyłem osób które wyprzedzałem, bo wielu z nich cierpiało, jak ja jeszcze przed 40km I wreszcie meta! Zegar przekroczył 4h, ale netto wyszło mi 3:59:52! Teraz myślę, że trzeba było od początku ustawić się przy balonikach na 4:00, to przyjemność biegu byłaby większa, a może urwało by się jeszcze parę minut? Następnym razem tak zrobię. Chyba, że następnym razem będę przygotowany na 3:30! Czasu mam sporo, chęci też. PS. W tym roku trasa została poprowadzona przez stadion Lecha Poznań a na załączonym zdjęciu widać, jak to wszystko wyglądało.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |