2014-10-06
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Wielkie lanie na starych śmieciach (czytano: 765 razy)
Startujemy – zimno, przyjemnie, tylko dlaczego tak długo pod górę? I tak ciągle przez pierwsze 20 km – podbieg, zbieg... Kaziu ostrzegał, że Silesia Marathon ma taką trasę, ale za bardzo się tą uwagą nie przejąłem.
No to po połówce czułem już bieg ostro w kościach. Choć zdawało mi się, że nie szaleję. Trzymałem 5:30, gdzieś tak na 3:52 (połówka zrobiona w 1:56). Po dobrych trzech startach na ponad 20 wydawało mi się, że jestem na taki czas przygotowany.
Absolutnie nie. Po 24 kilometrze wiedziałem już, że nic z tego nie będzie. Trucht w tempie ponad 6 minut na kilometr. Potem nawet wolniej, ponad siedem na kilometr. Po trzydziestce odezwał się ból prawej stopy. Dobry pretekst, żeby się przejść... Do 38 km trochę idę, trochę truchtam. Akurat w parku w Dolinie Trzech Stawów, gdzie trasa płaska, szybka. Ale ja już mam dość. To nie mój dzień.
Na 38 km kibic krzyczy: „Lechu, lecisz!”. Imiona na numerach to świetny pomysł. Biegnę już do mety, odżywam, bo pora skończyć te męki. Jak to było? „Kończ waść, wstydu oszczędź!”.
4:40. Antyżyciówka. Chwilę leżę w galerii Silesia City Center tuż obok mety, potem chcę się przebrać w aucie, ale od razu nie mogę, bo łapią mnie silne skurcze. Wracam z medalem w okolice finiszu, do grawera. Antyżyciówkę trzeba uwiecznić na medalu. W jubileuszowym, dwudziestym piątym maratonie.
Na piętnaście płaskich Silesia nie tylko najwolniejsza, ale i – obok Goerlitz – najtrudniejsza pod względem trasy. Ale w Goerlitz byłem w formie, a tu... Zmyliły mnie dobre wyniki na krótszych dystansach. Myślałem, że dwudziestki plus, biegane ostro w górskich zawodach, zastąpią długie wybiegania. Nie zastąpiły. No i pofolgowałem sobie w drugim i trzecim tygodniu przed maratonem. W niedzielę, na dwa tygodnie przed startem, zawsze biegałem 30-35 km, a tym razem 13.
Maraton bardzo fajny. Mało kibiców wprawdzie, ale ci, którzy byli, dawali z siebie bardzo wiele. Świetny Nikiszowiec – tu największy doping, najwięcej ludzi. Przyjemny park, w którym zdychałem. Efektowna brama powitalna w Siemianowicach. Szalony doping ekipy Truchtacza Mysłowice podczas krótkiego przelotu przez obrzeża tego miasta. Szopienice, z którymi jestem związany rodzinnie i gdzie regularnie dobiegam podczas niektórych wycieczek biegowych z początkiem i końcem w Sosnowcu. Kapitalne ostatnie kilometry przy Spodku, z podbiegiem do Silesia City Center. I jeszcze Jantor, gdzie kiedyś bywałem na meczach wyjazdowych hokeja na lodzie naszego Zagłębia Sosnowiec z Naprzodem Janów, Muchowiec z lotniskiem, przecięcie centralnej ulicy Katowic 1 Maja, bieg pod wieżowcami-gwiazdami... Trasa widokowo super!
Baza maratonu w galerii handlowej... No cóż, delikatnie mówiąc, nie jestem fanem galerii. I w sobotę, gdy odbierałem pakiet startowy, byłem zły, że galeryjni kapitaliści zawłaszczają nawet maraton. Ale w niedzielę przekonałem się, że ten melanż ma swoje bardzo dobre strony: wielki parking blisko startu, w maratoński poranek pusty, mnóstwo czystych toalet w galerii, w środku ciepło, więc można wygodnie poczekać na start, a za metą z kolei, odsapnąć w przyjemnie chłodnym, klimatyzowanym pomieszczeniu. W ogóle organizacja maratonu bez zarzutu.
Późną jesienią i zimą wrócę do źródeł, do szacunku wobec maratonu. Do solidnych przygotowań, długich niedzielnych wybiegań, czyli treningu pod maraton, a nie startów w różnych pięknych miejscach, co prowadzi do tego, że maraton biegnie się niejako przy okazji. On tego nie wybacza, i to niezależnie od tego, czy ktoś chce go pogodzić z biegami krótszymi, triathlonem czy ultra. Maraton to maraton, a nie przystawka.
Międzyczasy:
10 km 54:44
20 km 1:49:57
30 km 2:59:13
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu Mahor (2014-10-07,22:14): Nauka pokory, niemal każdy maratończyk to wie...
|