Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA   GALERIA   PRZYJAC. [2]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
biegowaamatorszczyzna
Pamiętnik internetowy
biegaczamator

Paweł Kempinski
Urodzony: 1971-02-04
Miejsce zamieszkania: Poznań
7 / 8


2014-04-16

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Sny o Królewskim Dystansie (czytano: 1283 razy)

PATRZ TAKŻE LINK: http://biegaczamator.blog.pl/



Muszę się cichutko przyznać, że od pierwszego startu w półmaratonie, moje myśli coraz częściej krążą dookoła „królewskiego dystansu”. Nie bez powodu się uważa, że start i dobiegnięcie do mety w maratonie jest ukoronowaniem wszystkich treningowych wyrzeczeń biegacza. I nie mówimy tutaj o wyniku, o miejscu, bo w końcu jesteśmy amatorami. Jedni tylko bardziej, a inni może trochę mniej „amatorskimi”. Dla nas nadrzędnym celem jest sam fakt startu i dobiegnięcia o własnych siłach do mety. Natomiast czas czy miejsce jest tak naprawdę sprawą zupełnie drugorzędną. Oczywiście miło, jeżeli uda się osiągnąć jakiś tam zaplanowany, czy wyśniony w ukrytych pragnieniach czas, ale jeżeli będzie gorszy to nic się w końcu nie stanie. Bo dla nas liczy się to, że dobiegliśmy, pokonaliśmy samych siebie i możemy stanąć przed lustrem bez obaw patrząc sobie w oczy. A ktoś może nawet wzorem jednego byłego premiera krzyknąć przed lustrem: yes, yes, yes.
Dlatego moje myśli coraz częściej krążą dookoła startu, do którego chyba od samego początku mojej zabawy w bieganie podświadomie dążyłem. Wszyscy znajomi, jak jeden mąż mi mówią:” słuchaj, teraz w czerwcu jedziesz na jeszcze jeden półmaraton do Grodziska, to potem w październiku spokojnie możesz wystartować w maratonie w Poznaniu. Bez problemu dasz radę”. Może i tak, ale ja podchodzę do tego troszeczkę inaczej. Kiedy zaczynałem moją przygodę z bieganiem w lipcu 2012 roku, to nawet nie myślałem o startach. Ot tak by sobie pobiegać, codziennie po pracy robiłem najpierw kilometr, potem dwa i troszkę więcej. Ale bez jakiś głębszych przemyśleń, o celach nawet nie wspomniawszy. Wreszcie we wrześniu zdecydowałem się na mój pierwszy na 5 kilometrów start. To był Bieg z Klasą. Kilka razy już o tym wspominałem więc nie chcę po raz n-ty bić tej samej piany. Potem był bieg Libra, Opel Szpot i nastąpiła trwająca nieustannie era Parkrun. Wielu znajomych poznanych na Cytadeli mówiło mi: nie znudziły się już te piątki? Może wreszcie coś więcej? Ale ja nie. Uparty jak ten osiołek, ciągle tymi samymi drogami, W zaszłym roku po raz drugi stanąłem do Biegu z Klasą. I tu nastąpił przełom. Co prawda planowałem piątkę, ale kiedy dobiegałem do końca pierwszego okrążenia i zobaczyłem wolontariusza wskazującego mi drogę do mety, coś się we mnie przełamało. Czy pękło, czy może walnęło? Nie wiem, czy to trafił mnie piorun, czy coś innego. W każdym razie pokiwałem przecząco głową i podniosłem w ogólnie zrozumiałym geście dwa palce, że jeszcze jedno kółko. Czyli zrobiłem 10.5 km, gdyż taki jest najdłuższy dystans tego biegu. Czas był nawet taki sobie, czyli poniżej godziny, dokładnie 55 minut i parę sekund. Nie była to jakaś rewelacja. Ale to był jakiś przełom. W końcu jak na czterdziesto dwu letniego faceta w jego pierwszej dziesiątce, chyba nienajgorzej. Potem w listopadzie wystartowałem w jeszcze jednej „dyszce” w Luboniu i w tym roku w marcu w Biegu Libra. Ale kiedy podchodziłem do tego biegu, wiedziałem już, że pobiegnę w półmaratonie. Gdyż już byłem zapisany. Wcześniej uznałem, że już czas ( w końcu od pierwszej „dziesiątki” minęło 7 miesięcy, a od stycznia regularnie raz w tygodniu treningowo biegałem 11.5 km). Więc stanąłem na starcie i dobiegłem. I znowu osiągnąłem, a nawet poprawiłem planowany czas. Bo liczyłem w duchna przedział godzina pięćdziesiąt pięć do dwóch godzin, a zrobiłem w godzina pięćdziesiąt dwa z sekundami. Po tym biegu zapisanie się na kolejny półmaraton do Grodziska było praktycznie formalnością. Dla przyjemności pobiegnę jeszcze przedtem w maju „dziesiątkę” Interrun nad Rusałką. No i tu rodzi się kolejne pytanie. Co po Grodzisku? Raczej z dłuższymi biegami do września (kolejny Bieg z Klasą) dam sobie spokój. Będę się namiętnie oddawał moim ulubionym biegowym relacjom na Cytadeli. W listopadzie po raz drugi pobiegnę w Luboniu, no i pytanie za sto punktów. Co z październikiem? Mam dwa wyjścia: albo półmaraton w Szamotułach, albo główne uderzenie w Poznaniu. I chociaż wszyscy mi mówią: Poznań, Poznań, to ja jednak jestem bardzo sceptyczny. Raz, że czas na kolejne wydłużenie dystansu zgodnie z przyjętymi zasadami powinno nastąpić w kolejnym kalendarzowym roku. Dwa maraton a półmaraton, to zupełnie inna liga. O ile przejście z 5 kilometrów na 10, to jest jak inny kraj, a 10 kilometrów do półmaratonu, to jest inna planeta, to półmaraton do maratonu, to już będzie zupełnie inna galaktyka. To nie jest tak jak pójście na piwo do pubu, czy pod most z zaprawioną siarką butelką wina. Tu należy podejść z wielkim szacunkiem i jeszcze większą pokorą. Trzeba być przygotowanym na ile można się przygotować. Bo przecież, nie będę biegał treningowo 40 kilometrów, by się przekonać, że dam radę. Podejrzewam, że nie zwiększę już nawet mojego tygodniowego treningowego dystansu i pozostanę na tych 44 kilometrach tygodniowo. Natomiast w tym roku chciałbym pobiec jeszcze dwa półmaratony. I już będę coś więcej wiedział. Potem w przyszłym roku, jeżeli moja pasja nie przejdzie na inne obszary, to pobiegnę ponownie półmaraton w Poznaniu, potem w Grodzisku i dopiero wtedy spróbuję podjeść do Królewskiego Dystansu. Gdyż po 5 półmaratonach będę już coś więcej wiedział. Ale tak naprawdę nie do końca. Bo nigdy nie będę wiedział, jak się zachowa mój organizm po przekroczeniu magicznej wtedy liczby 21 kilometrów. I znowu biegnąc będę sobie zadawał niezmienne od startu w Poznaniu pytanie; dobiegnę, czy legnę? Ale odpowiedź na nie poznam dopiero w przyszłym roku. No chyba, że po Grodzisku znowu mnie trafi piorun i obudzi moją uśpioną drugą naturę. Gdyż pierwsza, to jest taka, którą zdecydowana większość znajomych zna. Ta spokojna, zrównoważona, planująca i spokojnie krocząca po pewnych ścieżkach. Ale jest jeszcze druga, która od pewnych traumatycznych przeżyć ( o których kiedyś delikatnie wspominałem) jest w uśpieniu i ukryciu. Od czasu do czasu podnosi jednak zaspane oblicze przekazując mi do ucha pewne wizje. I czasem jeszcze zdarzy mi się, że ulegnę. Zobaczymy jak będzie tym razem. Ale będę się bronił. Jednak czy skutecznie, to już zupełnie inna sprawa.


Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora







 Ostatnio zalogowani
perdek
06:43
Mirek73
06:37
Leno
05:57
Jarek42
05:46
biegacz54
04:48
Arti
01:19
orfeusz1
01:04
stanlej
00:55
Lektor443
00:49
cierpliwy
00:41
fit_ania
00:03
gpnowak
00:00
szyper
23:51
GriszaW70
23:43
mariachi25
22:48
Zedwa
22:41
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |