2013-10-28
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Wspomnienie z 30 Vienna City Marathon 14.04.2013; Już nie mam potrzeby wyzwań ekstremalnych.. (czytano: 1198 razy)
Odkładałam opis z Maratonu we Wiedniu, bo nie byłam gotowa powiedzieć komukolwiek o moich przeżyciach. Mija pół roku i nadal nie jestem pewna, że posiadam na tyle otwartości i przekonana do tego o czym myślałam podczas tego biegu, aby mówić w publiczny sposób o bardzo osobistych refleksjach, ale doszłam do wniosku, że skoro najwidoczniej nigdy nie będę miała na tyle otwartości i śmiałości, by o tym opowiedzieć więc co za różnica czy opublikuję to teraz czy za rok lub dziesięć lat skoro nigdy nie będę gotowa?
Moje przeżycia nie dotyczą tylko i wyłącznie biegu. Na wnioski, do których doszłam składa się znacznie więcej doświadczeń i sytuacji niż opiszę poniżej - prawdę powiedziawszy bieg miał jedynie niewielki udział w tym do czego doszłam, ale ponieważ ten blog omawia jedynie aspekt sportu, zawodów i dbania o fizyczne osiągnięcia, więc postaram się znacząco nie wybiegać poza zakres podstawowych tematów.
Nie byłam dobrze przygotowana do startu, prawdę powiedziawszy wystartowałam jedynie dlatego, że rok wcześniej zapłaciłam za start i jechaliśmy wynajętym autobusem dużą grupą znajomych. Gdyby Grzegorz J. nie przygotował całego wyjazdu (transport, noclegi i wiele spraw, o których nikt z dużej grupy wyjeżdżających nigdy się nie będzie w stanie dowiedzieć, że trzeba było je załatwić) pewnie bym się nie zdecydowała na start.
Pamiętam, że naprawdę nie wierzyłam, że będę w stanie przebiec 42km 195 m oraz żywa dobiec do mety. Do każdego z wcześniejszych maratonów byłam znacznie lepiej przygotowana. Trzęsłam się w środku jak galareta lecz starałam się trzymać fason.
Stanęłam na starcie i wystartowałam.
Po przebiegnięciu połowy dystansu mogłam zrezygnować z dalszego biegu, bo organizator dopuszczał możliwość zakończenia zawodów i ukończenia jedynie półmaratonu, lecz, chociaż byłam świadoma, że tym razem to będzie naprawdę ciężka walka, zdecydowałam, że dotrwam do końca; musiałam wszakże założyć, że nie będę przejmowała się czasem.
Ja chyba nie należę do tych, co biegną za wszelką cenę - tych którzy wolą polec z wycieńczenia niż powiedzieć sobie, że nie dadzą rady. Nie wiem tego jednak na pewno, bo nigdy nie „padłam”, ani nie zdarzyło mi się również, żebym nie dobiegła do mety. W każdym razie przez długi czas mojego ciężkiego biegu we Wiedniu rozmyślałam na ten temat.
Co sprawia, że chcę się tak wycieńczać i pomimo bólu ciała czuję, że jest w tym jakiś sens? Niektórzy mówią o endorfinach, ale w moim przypadku wizja nagrody w postaci dobrego samopoczucia przez wyrzut hormonów po dobiegnięciu do mety nie jest istotna. Ja to „coś” przyjemnego czuję podczas zmęczenia. Znajdowałam tę radość czasami podczas maratonów, lecz nie na wszystkich zawodach. Podczas startu we Wiedniu nie dość, że znów poczułam tę radość, to tym razem w końcu poznałam czym było to „coś”.
Miałam w życiu wiele zdarzeń i przykładów, że zadając sobie jakieś konkretne pytanie, lub potrzebując znaleźć rozwiązanie, które wykraczało poza moje kompetencje, otrzymywałam od kogoś pomoc. I nie chodzi mi tutaj jedynie o kogoś materialnego, takiego kto istnieje w rzeczywistym świecie.
Zdarzało się, że nurtowało mnie jakieś pytanie i niespodziewanie spotykałam kogoś, kto miał dla mnie odpowiedź. Miałam sytuacje, że w beznadziejnej dla mnie sytuacji, gdzie nie było, po ludzku sądząc, sposobu na szczęśliwe zakończenie - coś się odwracało i nagle wszystko zmieniało się na lepsze. Nie będę pisać konkretnie, bo przypuszczam, że każdy już się domyślał co mam na myśli: ludzie określają taką siłę mianem: Anioł.
Przed biegiem zdarzyła mi się taka sytuacja; wyobraźcie sobie blisko trzydzieści tysięcy osób. Tłum niemalże identycznych pleców i sylwetek ubranych w podobne stroje - nawet jeśli w tym momencie masz kogoś znajomego obok siebie to wystarczy mała chwila nieuwagi i już się nie będziecie w stanie spotkać. Tłum się rusza, śmieje, co niektórzy biegają robiąc rozgrzewki - słowem, logicznie rzecz ujmując, jedna szansa na tysiąc lub nawet mniejsze prawdopodobieństwo, że odłączywszy się od grupy zdołasz kogokolwiek ponownie odszukać.
Ja i Ewelina straciłyśmy z oczu Stasia, Anię oraz resztę znajomych tuż po tym jak dotarliśmy do depozytów. Kropka. Koniec. Linia startu to ponad kilometr ludzi stojących jeden za drugim i drugi przed pierwszym na szerokości czterech pasów dla samochodowego ruchu z trawnikiem pomiędzy jezdniami.
Ewelina chciała odszukać resztę grupy. Ja mówię: „Dobrze, znajdziemy się, zobaczysz Anioł nam pomoże”. Ewelina patrzy na mnie jakbym spadła z kosmosu i tłumaczy logicznie - nie ma szansy trafić po omacku. Jeszcze brzmią mi w uszach jej słowa na zakończenie naszej krótkiej wymiany zdań, wypowiedziane z rozbrajającą wesołością: „No to pozwól, że pomogę twojemu Aniołowi.”
Bierze telefon i dzwoni - nic z tego. Ludzi taka masa, że sieć wariuje. Nie można się nigdzie dodzwonić i z nikim skontaktować.
Idziemy do toalety, robimy rozgrzewkę. W końcu decydujemy, że trzeba już się ustawiać - wspomnę, że miejsce w którym zaplanowano start miało odległość jaka dzieli dwa sąsiadujące przystanki wiedeńskiego Metra. Przechodzimy przez barierki i co się zdarza? Ewelina wypatruje naszą grupę!
Dla mnie był to kolejny „znak” spośród tysiąca innych doświadczonych przeze mnie, że jest na tym świecie coś niewidzialnego, co nam pomaga jeśli mamy dobre intencje. Mój Anioł nas doprowadził we właściwe miejsce, a ponieważ ja jestem „gapa”, a Ewelina zaoferowała pomoc, to ona dostrzegła naszych znajomych.
Przez wiele lat byłam realistką. Twardo stąpałam po ziemi i nie dałabym się przekonać nikomu, że można rozumować w podobny do mojego obecnego sposobu myślenia, a tym bardziej być w stanie o tym napisać lub komukolwiek opowiedzieć. Dlatego te myśli są dla mnie bardzo osobiste, bo zdaję sobie sprawę, że gdyby ktokolwiek opowiadał mi takie historie przed rokiem lub więcej jak ja mam zamiar za chwilę napisać - skończyłabym w tym miejscu czytać i popukała się w czoło nie mając ochoty nigdy więcej zerkać do jego blogu.
Dlatego nie chcę się tu rozpisywać, a jedynie napomknę tylko taką maleńką dygresję: Anioł kocha nam pomagać gdy go o to poprosimy, ale raczej nie chce, by się nim wyręczać i zlecać mu sprawy, które sami powinniśmy wykonać. To jest bardzo uproszczony skrót mojej długiej drogi i zarys końcowych wniosków do których doszłam znacznie wcześniej niż na starcie Wiedeńskiego Maratonu - nie będę pisała więcej, bo to nie jest na to odpowiednie miejsce.
Myślę, że najwyższy czas powiedzieć jak zabrzmiała dla mnie odpowiedź na pytania o sens biegania maratonów; o cel tego nieludzkiego zmęczenia, łez z wycieńczenia, bólu stóp, pękających bąbli (pęcherzy) na palcach w nogach...
Na 42 kilometrze słyszałam muzykę - to nie były słuchowe halucynacje, lecz mam na myśli prawdziwe dźwięki z instrumentami i głosem śpiewaka; Queeni Freddie Mercury. W każdym razie unoszące się nad tłumem wycieńczonych kolosalnym wysiłkiem dreptaczy i biegnących, słowa wołania do nieubłagalnego losu brzmiały błagalnym wezwaniem : „ Ja nie chcę umierać...” I w tamtej jednej chwili zrozumiałam po co sobie to robię; dlaczego podążam za nieludzkim zmęczeniem i czego szukam w bieganiu maratonów - przecież tak naprawdę wcale nie chciałam umierać. Nie miałam zamiaru doprowadzać się ponadludzkim zmęczeniem na linię łączącą życie ze śmiercią, chciałam tylko... usłyszeć duszę! Pozwólcie, że zachowam dla siebie czym był dla mnie głos Duszy. Z jednej strony miałam ochotę z wszystkimi się podzielić moim odkryciem, z drugiej strony wiedziałam, że jeszcze dużo czasu musi minąć, bym była w stanie o tym napisać czy komuś powiedzieć. Jak wspomniałam na wstępie - nadal nie jestem na to gotowa.
Szukając naukowego wyjaśnienia dla tego przeżycia, którego wielokrotnie doznałam podczas maratonów, a które dopiero we Wiedniu określiłam jako „głos Duszy”, z pomocą przyszła mi koleżanka podsyłając pewien link. Zamieszczam go na końcu niniejszego artykułu. Okazuje się, że budowa naszego mózgu i sposób w jaki on działa mogłaby tłumaczyć w fizyczny sposób, czym było owe doświadczenie niezmierzonego szczęścia i jedności z wszystkimi ludźmi. Mózg nie jest całością lecz ma dwie zupełnie oddzielne półkule. Inaczej odbieramy świat za pomocą prawej części a w inny sposób myśli lewa część. Jeśli ktoś się tym zainteresuje, myślę, że warto poszukać w necie wyników badań nad ludźmi, którym w wyniku operacji musiano fizycznie oddzielić obie półkule - wnioski są zadziwiające.
Po szczęśliwym ukończeniu maratonu we Wiedniu biegłam jeszcze dwa kolejne maratony - Visegrad Maraton oraz Trail Maraton Koniczynka lecz od tamtego czasu już nie miałam ochoty biegać ekstremalnych dystansów.
To czego doświadczyłam podczas biegów było prawdopodobnie odcięciem myśli dopływających z lewej półkuli mózgu ( lewa część mózgu musiała się zająć ekstremalnym zmęczeniem; pompowaniem krwi, ruszaniem nogami, utrzymaniem ciała w pozycji pionowej i kto wie jakimi jeszcze innymi sprawami) i doświadczyłam widzenia świata za pomocą prawej półkuli mózgu. Doświadczyłam Nirwany. Życie stało się cudowne, a świat piękny i kolorowy.
Znalazłam w bieganiu więcej niż się spodziewałam. Myślę, że nadszedł koniec pewnego etapu w mym życiu i przyszła pora by robić coś nowego. Wpisy na blogu są dla mnie pewną pamiątką będącą zapiskami z pięknej historii moich poszukiwań; gdyby nie ten internetowy pamiętnik z pewnością nie miałabym możliwości dziś pamiętać tej drogi.
Już nie mam potrzeby szukania sposobów by usłyszeć Duszę, są inne metody by odnaleźć sposób myślenia prawą półkulą mózgu. Być może dlatego już nie mam potrzeby wracania do maratonów, bo zdaję sobie sprawę, że tak intensywne bieganie jakie ja prowadziłam nie było zdrowe. Dzięki bieganiu znalazłam się w świecie, który był dla mnie wcześniej niedostępny. Nie chcę z niego rezygnować, ale muszę trochę odpuścić. Znalazłam to, czego szukałam zatracając się w zmęczeniu - teraz staram się do tego dążyć mniej ekstremalnymi sposobami.
**********
Dla tych, którzy mają ochotę na więcej informacji co dzieje się z człowiekiem kiedy zaczyna myśleć jedynie prawą połową mózgu zamieszczam link:
http://www.ted.com/talks/jill_bolte_taylor_s_powerful_stroke_of_insight.html
Link jest do strony w języku angielskim. Pod filmem w prawym rogu ekranu jest mały prostokącik w którym można wybrać język z tłumaczeniem wypowiedzi pani neurolog Jill Bolte Taylor - przetłumaczona wypowiedź wyświetli się drobnym drukiem pod filmem.
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora ona (2013-10-28,21:07): oj Tereniu, wierze jaka byłaś umęczona, a że aż do Wiednia wyjechałaś? przecież u nas tyle maratonów jest...ja na to się nie wybieram, wolałabym skorzystać z półmaratonu, ale gdzieś tu w tych stronach południowych, no i w ulicznym...pomóż mi w tym Inek (2013-10-29,23:09): O tak, właśnie dobre intencje i uczciwa praca, uśmiech i ufność, wiara i nadzieja, to są klimaty w których Aniołowie mają szanse dobrze się "realizować":)
|