2013-09-23
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Impossible is possible! (czytano: 1690 razy)
Biorąc pod uwagę to, że jest to mój pierwszy wpis na tym blogu, chcę w skrócie opowiedzieć jak i kiedy zaczęła się moja przygoda z bieganiem :)
Nie jeden raz były momenty gdzie ubierałam stare trampki i wychodziłam ‘potuptać’ po polnych ścieżkach niedaleko domu. Niestety zawsze kończyło się tak samo… Biegałam tydzień lub dwa, a później wcale, aż do następnych wakacji i kolejnych prób….
Zmieniło się to na początku sierpnia 2012r. Były wakacje, mnóstwo wolnego czasu, chęć ‘zatroszczenia się’ o moją kiepską kondycję fizyczną oraz zaraźliwa pasja biegania mojego taty i wszystkich biegaczy, których widywałam w swoim otoczeniu i na różnych imprezach biegowych, na które czasami jeździłam z tatą. Pojawiło się także marzenie. Było nim ukończenie biegu na 10 km.
Na początku mówiłam sobie:
‘Chyba jesteś niepoważna… Kilometra nie potrafisz dobrze ubiec, a ty chcesz w zawodach startować…?!’
Było mega trudno, jednak miałam cel. Postanowiłam nie poddawać się i dotrzeć do niego.
Podczas truchtania, które trwało pół godziny, zatrzymywałam się mnóstwo razy, mój oddech świszczał jak lokomotywa, a do domu wracałam czerwona jak buraczek.… Czasami brakowało mi już cierpliwości i determinacji… Myślałam, że to będzie kolejny raz kiedy zrezygnuję z biegania, jednak gdy z tygodnia na tydzień robiłam postępy, dostawałam tzw. ‘kopa’ i biegałam dalej. W końcu przyszedł czas na pierwsze buty do biegania (takie ‘z prawdziwego zdarzenia’ :)). Nadszedł listopad, grudzień, styczeń, czasami śnieg po kostki, ale ja wychodziłam biegać. Wiosną udawało mi się już pokonywać dystanse zbliżone do 10 km. Zaczęłam realizować konkretny plan treningowy i rozglądać się za zawodami, w których mogłabym zaliczyć swój debiut .
No i udało się! :) Po dziewięciu miesiącach treningów, zmagań, wzlotów i upadków, 18 maja 2013r. wzięłam udział w ‘Dziesiątce Fiedlerowskiej’ organizowanej w Bolewicach. Emocje i adrenalina były wielkie. Na trasie można było spotkać kibiców, którzy świetnie dopingowali biegaczy i sprawiali, że atmosfera biegu była jeszcze lepsza. Od startu aż po metę towarzyszył mi mój tata, a na ostatnim kilometrze mogłam też liczyć na wsparcie ze strony mojego chłopaka, Rafała, który wcześniej ukończył bieg z czasem 38:22. I tak, po 10 kilometrach zmagań, z uśmiechem na twarzy zameldowałam się na mecie z czasem 58 minut. Był to dla mnie ogromny sukces.
Jak widać, marzenia się spełniają! Ja mam ich jeszcze sporo i mam nadzieję, że uda mi się je spełnić.
Ważne, żeby uwierzyć w siebie i gnać do przodu. Warto spróbować. :)
Impossible is possible- ja jestem tego dowodem !:)
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |