2011-10-16
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| 12 Poznań Maraton (czytano: 1092 razy)
Wczoraj podczas rozmowy z kimś ze znajomych na EXPO postanowiłem, że wrócę do pisania bloga... Żeby nie zapomnieć i nie odwlekać to zacznę od razu :)
Weekend maratoński to zawsze dla mnie wielkie wydarzenie od kiedy przyjechałem na studia do Poznania. Tym razem nie było inaczej... Inne było to, że było bardziej pracowicie.
Zaczęło się już w czwartek od przygotowania mieszkania na przyjęcie gości, bo nasze mieszkanie zawsze jest otwarte na podróżujących maratończyków, a wstyd ich przyjąć do bałaganu ;)
Wieczorem dowiedziałem się też, że w piątek mam mieć szkolenie w nowej pracy w Decathlonie Franowo. Średnio mi się to uśmiechało, bo miałem w tym czasie pracować na EXPO na stoisku Pumy...
Szkolenie rozpoczęło się w piątek o 09:00, praca o 13:00. Więc najpierw zjawiłem się w Decathlonie, a po kilku godzinach się zwolniłem, żeby pojawić się w pracy. Później musiałem z powrotem wrócić na obowiązkową część szkolenia: BHP... Dodać do tego fakt, że między czasie musiałem zorganizować akcję promocyjną GP, czyli rozdawanie ulotek i sprzedaż koszulek... ten dzień zdecydowanie nie należał do nudnych ;) Dla umilenia czasu ogromna ilość znajomych odwiedzających targi, a był to dopiero początek weekendu...
Sobota okazała się spokojniejsza, że nie wydarzyło się już nic nieoczekiwanego i musiałem być jednocześnie tylko w jednym miejscu ;)
Spotykając ciągle kogoś znajomego (na pytanie kogo ze znajomych spotkałem, jedyną sensowną odpowiedzią było: "Łatwiej powiedzieć kogo nie spotkałem" :]) z każdą chwilą coraz bardziej żałowałem, że nie przygotowałem się do tego biegu i nie wystartuje...
Później pojawił się jednak plan, aby zdobyć numer startowy i pobiec w roli pacemakera z kimś znajomym, na konkretny czas. I wtedy spotkałem Patryka Domińczaka z planem startowym 02:35. Wiedziałem już więc z kim chcę pobiec - pozostała tylko trudniejsza część planu: zdobycie numeru.
Kiedy praca biura zawodów (a więc i moja na targach) dobiegała końca, w hali pojawił się znajomy ze studiów: Romek. Okazało się, że ma kontuzję i nie biegnie, a przyszedł odebrać pakiet tylko po to żeby dostać koszulkę. Mówiąc krótko: spadł mi z nieba i miałem zapewniony numer startowy na niedzielny bieg.
Podsumowując: sobota na EXPO to 12h w pracy, a co dla mnie ważniejsze: 4 tysiące rozdanych ulotek GP Poznania. Dzięki wszystkim, którzy się do tego przyczynili. Mam nadzieje, że to zaprocentuje :)
Wieczorem jeszcze konsultacja telefoniczna z Patrykiem i ustalony plan: spokojny początek, połówka ok. 01:18, ok. 25km schodzę...
Niedziela... Nie ustawiłem budzika, bo byłem pewien że obudzę się na tyle wcześnie że spokojnie zdążę na start. Mój organizm jednak trochę mnie w tym aspekcie zawiódł i się nie obudziłem... Na szczęście mieliśmy w domu Gabę, która o 9tej obudziła nas, żeby się pożegnać i uciekała na start... Wielkie dzięki! :)
20 minut przed startem wyszedłem z domu, po drodze robiąc krótką rozgrzewkę (zdecydowanie zbyt krótką, co odczułem na pierwszych kilometrach). Na start dotarłem na kilka minut przed wystrzałem startera, więc nie było już czasu z nikim pogadać, ustawiłem się w elicie i czekałem... 3... 2... 1... I ruszyli... Po kilkudziesięciu metrach byłem już obok Patryka (wcześniej był zbyt duży ścisk, żeby się przedzierać) i rozpoczęliśmy wspólną walkę. Pierwsze kilometry były jak już pisałem dość ciężkie, później jednak im dalej tym biegło mi się lepiej... Kiedy starałem się przypomnieć sobie jak czułem się w Paryżu to przekonany byłem że wtedy biegło mi się gorzej... Ok. 10 kilometra po raz pierwszy przyszedł mi do głowy, żeby pobiec cały dystans... Ogromna ilość znajomych na trasie bardzo mobilizowała do biegu... Najgorsza była prosta na Baraniaka między 20, a 22 kilometrem - podbieg i bieg pod wiatr. Myślałem, że to już mój koniec - ale wtedy okazało się że Patryk czuje się podobnie, trzeba było więc to po prostu przetrwać. Za zakrętem czekała nas ulga... Wystarczyło trochę wyluzować i dobre samopoczucie momentalnie wróciło, pojawił się jednak inny problem - ból stóp :( Na bieg ubrałem lekkie Pumy FAAS 300... Biega mi się w nich świetnie, ale nigdy nie biegłem w nich tak długo... Kolejne kroki sprawiały mi taki ból, że wiedziałem że to już koniec mojej zabawy z maratonem. Ostatecznie poddałem się na 23 kilometrze, czując się świetnie... Podeszwy stóp miałem jednak tak obolałe (i nadal mam), że jedyne co mogłem robić to spacerować...
Na koniec chciałem jeszcze dodać, że zupełnie bez porównania jest rywalizacja na polskich, a zagranicznych maratonach... W Paryżu przez cały dystans biegłem w tłumie, a tutaj od ok. 15km nie widzieliśmy nikogo, ani przed, ani za nami...
W kolejnych wpisach trochę tego co działo się od mojej poprzedniej aktywności blogowej, a tym weekendem no i oczywiście bieżące informacje... Bo blog to świetny motywator...
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora jacdzi (2011-10-16,23:09): Jak widać zbyt lekkie i zbyt mało amortyzujace buty na maratonski dystans się nie nadają. Ciekaw jestem jak byłoby w 500-tkach?
|