2011-07-13
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Początek (czytano: 2022 razy)
Witam,
Przyszła kolej na mnie. Nie wiem czy to chwilowa zachcianka czy tak już zostanie. Jednak postanowiłem to, co mam teraz w głowie przelać „na papier”. Być może przyjdzie taki moment w moim życiu, kiedy już niewiele będę pamiętał z tych czasów lub zapomnę o tych zdarzeniach, będę (mam nadzieje) miał gdzie po nie wrócić.
Więc nie będzie to tylko (nudna), jeśli w ogóle będzie to historia o moich treningach.
A wszystko to, co mnie spotkało w życiu, anegdoty które gdzieś usłyszałem i spostrzeżenia typu… dziwny jest ten świat.
Z góry uprzedzam nie jestem polonistą wręcz przeciwnie. Więc radzę uważać szczególnie na moją składnie, która dla niektórych może być wręcz wulgarną;)
No to zaczynamy…
Jakiś czas temu ułożyłem wiersz „o bieganiu”:
Był sobie Ludek, którego kiedyś zły czarnoksiężnik zmuszał do wysiłku fizycznego.
Ludek nie nadawał się do tego kompletnie, ale co miał zrobić.
Po wielu dniach, kiedy czarnoksiężnik zniknął z życia ludka., ten zaczął człapać… bo zrozumiał, że mimo tego, iż nie jest stworzony do wysiłku fizycznego kocha zdrową rywalizację.
Zdawało mu się, że był szybki jak wiatr… wówczas to spotkał Świętego, który pokazał mu jak się biega.
Teraz ludek uczy się biegać, podpatrując Wilki, Tamy, Strumyki i takie tam…
Ludek już wiem, że ciężka praca przynosi w końcu efekt i się cieszy, że raz po raz uda mu się wygrać z kamieniem czy to nawet z liście spadającym z drzewa. Wierzy, że kiedyś może nawet doścignie starego wilka no i przejmie rózgę od Świętego. Wie jednak, że czeka go jeszcze ciężka praca by to osiągnąć…
W sumie to nawet pasuje do mnie. Od dziecka jakoś nie lubiłem wysiłku fizycznego. A tym bardziej biegania. Pamiętam jak w któreś klasie podstawówki. Wuefista zrobił nam sprawdzian w szkole z biegu długiego jak na tamten czas i kondycje, (czyli ok. 600 – 800 metrów). Dokładnie to były 2 kółka w „Parku Sztywnych” (nazwa ze względu na były cmentarz).
Nie wiem, jaki miałem czas, uważany byłem jednak za słabiaka (w sumie byłem;/), więc postanowiłem poprawiać to wrażenie i poprowadzić swój bieg. Jak później się okazało było to zauważone przez kolegów. To nic, że trwało to 200 metrów a Ja przybiegłem ostatni w swojej grupie. Jednak przez moment prowadziłem (takie rozumowanie nie jest czasem spotykane na biegach ulicznych przez nieco starszych po dziś dzień?).
Poza tym wiem tylko, że nie byłem ostatni, jednak ten wysiłek i zmęczenie skutecznie mnie zniechęcił na wiele lat do biegania.
Więc zatem jak to się stało, że taki gość zaczął biegać?
Odpowiedź jest banalna połączenie: „dumy, honoru” i alkoholu ;)
Plan a właściwie namowa oczywiście była o wiele wcześniej. Jednak zawsze cos wypadało.
W końcu nastał 4 marca 2003 roku, kiedy to po szkoleniu w firmie. Spotkaliśmy się przy piwku. Jedno po drugim…. zrobiło się wesoło i kolega Andrzej który już biegał, namówił mnie i innego nowicjusza Krzysztofa do biegu, na drugi dzień. A że byłem pod wpływem to się zgodziłem, a że jestem honorowym to przybyłem.
No i tak ruszyłem w swój pierwszy świadomy trening. Z początku bieg wydawał mnie się wolny (w sumie był ok. 6 min/km) szczerze to jakoś tak głupio i dziwnie mi było biec.
Jednak po paru kilometrach zdawało mnie się, że przyspieszyliśmy (zdawało;)). No i tak z kilometra na kilometr słabłem, dodatkowo odwodnienie (spowodowane wcześniejszą imprezą). Dało znać o sobie a kiedy Ja już ledwie zipałem i kończyliśmy bieg a Andrzej zaczął finiszować, zacząłem się zastanawiać, co Ja robię?. Nie ukrywam, że nabrałem respektu do Andrzeja (Facet jest niemal rówieśnikiem mojego ojca). Jednak w sumie miał już na koncie maraton przebiegnięty!
No, ale moment wiek był po mojej stronie… prawda, że to atut?;) Na trasie 11 kilometrów dla osoby niebiegającej zdecydowanie nie!
Czego się nauczyłem wówczas?
Po pierwsze pozory mylą.
Po drugie brak kondycji z formą nie ma absolutnie szans, niezależnie ile forma ma lat, kwestia tylko odpowiedniej ilości kilometrów;)
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |