2010-05-29
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Miejsce mocy (czytano: 417 razy)
Wyjazd z Łomży w straszliwych strugach ulewnego deszczu. Do Hajnówki przyjeżdżamy w piątek wczesnym wieczorem. Przez całą drogę padało, szczęśliwie w Hajnówce trochę przestało. Idziemy do biura zawodów, które tym razem mieści się przy ul. Parkowej w muszli koncertowej, w parku niedaleko centrum. Na miejscu przyjemna chwila: odebranie pakietu startowego. W tym roku jego zawartość także odbiega od standardu.
Obok koszulki, ulotek reklamowych i folderów turystycznych znajduję Trawkę Żubrówkę. To coś dla amatorów trunków domowej roboty. Zaprawka ta nadaje smak i aromat a ponadto działa lekko uspokajająco i przeciwzapalnie. Druga nowość to oryginalny numer startowy. W tym roku z okazji jubileuszowej edycji pod numerem napisane jest także imię zawodnika. Bardzo miły gest, gdyż taki przywilej był dotąd zarezerwowany dla gości z elity. Gospodarze jak przystało na polska gościnność częstują nas kawa herbatą i przepysznym ciastem. W taką pogodne smakuje na scenie muszli wyśmienicie. około 19:00 docieramy do Białowieży i kwaterujemy się w sympatycznej kwaterze „Domku pod Żubrami”. W salonie z płonącym ogniem w kominku i małym muzeum – zwierzyńcem. Warunki wyśmienite i oryginalne. Po ciepłej herbatce wyruszamy do starej żwirowni w ośrodku „Jagiellońskie” na koncert zespołu armii białoruskiej. W tej scenerii przy płonących ogniskach i śpiewnym głosie gwardzistów echo niesie sympatyczne dźwięki i robi wrażenie, mimo, że język kiedyś niezbyt uwielbiany, ale teraz słucha się całkiem całkiem.
Sobota, 15 maja. Powoli zbieramy się przygotowując do startu. Pogoda zapowiada się znośnie. Jest pochmurno, wilgotno, ale nie pada. Gorąco też nie jest, pewnie około 17 – 18 stopni. Wiatr szkodzić nie powinien gdyż trasa w ogromnej większości biegnie przez puszczę. Powinno być dobrze. Korzystając z okazji chwytamy z Wiolą rowery i udajemy się do tajemniczego „miejsca mocy” by nabrać sił przed czekającym nas biegiem. Wyjeżdżając z Białowieży w kierunku Hajnówki skręcamy w leśne ostępy w lewo i pedałujemy tak przez kilka kilometrów puszczańska drogą. Za nami leniwie porusza się samochód a sympatyczni WOP-isci nawet nie reagują na takich turystów, (chociaż prawdę mówiąc w kieszeni nie mamy żadnych dokumentów). Przy parkingu osławionego miejsca mocy spotykamy kilkunastu amatorów odnalezienia tegoż miejsca. Wszyscy rozpytują się gdzie ono jest, jednocześnie są uśmiechnięci i życzliwi wobec siebie. My też nie odnajdujemy śladów tegoż obrzędowego miejsca, ale wnioskuje, że takowe miejsce jest wszędzie gdzie ludzie są dla siebie uprzejmi i życzliwi. Owszem zauważyłem kilka pokręconych dębów i głazów ale doszedłem do wniosku, że moc tkwi w nas samych i uda nam się przebiec bez problemów ten półmaraton – mimo słabszego przygotowania. Wracając do kwatery wyprzedzają nas autokary z zawodnikami więc musimy się śpieszyć. Bieg jednak został opóźniony.
Ponoć w okolicach Hajnówki gości miłościwie nam współpanujący Marszałek Sejmu RP pełniący obowiązki prezydenta oraz kandydat na prezydenta Bronisław Komorowski. Myślałem, że polityk zawita na półmaraton, może nawet pobiegnie chcąc pokazać, jaki jest wysportowany. Nie zawitał. Zamiast półmaratonu wybrał festiwal muzyki cerkiewnej. W czołówce biegaczy jest kilka znanych nazwisk. Przyjechał m.in. znany z warszawskich biegów Aleksander Celiński, jest delegacja białoruska na czele z dotychczasowym rekordzistą trasy Andrejem Gordiejevem (rekord z 2003 roku: 1:04:37). Przekonałem się już na kilku przygranicznych biegach, że nasi wschodni sąsiedzi, gdy kogoś od siebie wysyłają to raczej mocnych a nie byle amatorów. Ponoć miał też być gen Roman Polko.
Tuż po południu stajemy na linii startu. Kilka krótkich rozmów ze znajomymi z MP.
Start! Najpierw tłumnie biegniemy koło po parkingu, potem wkraczamy na ulice Białowieży. Początek jest dosyć szybki, sporo osób wyrwało do przodu. Na agrafce mija pierwszy kilometr.
Tu teren trochę się wyrównuje, drzewa dają osłonę przed wiatrem. Początkowy tłum już się przerzedził. Gdzieś na początku wyprzedziłem kilka osób. Teraz, gdy lekko zwolniłem te kilka osób wyprzedza mnie.
Po wybiegnięciu z Białowieży krajobraz aż do Hajnówki jest bardzo jednolity. Asfaltowa droga, po której z rzadka przejedzie samochód. Po obu stronach nieprzerwany pas puszczy będący Rezerwatem Krajobrazowym Im. Władysława. Szafera. Po drodze mijamy drogi prowadzące do Rezerwatu Pokazowego Zwierząt i Rezerwatu Hodowlanego Żubrów. Co kilka kilometrów stoi obsługa półmaratonu podająca biegnącym napoje. Ktoś od czasu do czasu zrobi zdjęcie. Biegnę początkowo z kolegami ze Szczytna a potem z sympatycznym chłopcem niespełna 14 Sebastianem – mieszkańcem Hajnówki, który postanowił poza limitem zaliczyć sobie ten bieg. Jak na jego wiek szło mu bardzo dobrze? Wyprzedzaliśmy systematycznie kilkunastu zawodników by w końcu dociągnąć wspólnie do mety. Młodszy kolega spisał się jak rasowy biegacz a jednocześnie sympatyczny przyjaciel. Gdy była potrzeba poczekał na mnie gdy musiałem udać się na moment do lasu. Motywował mnie do wysiłku i na końcówce, chociaż miał siły na lepszy finisz ciągnął mnie sukcesywnie do mety. Mimo młodego wieku mam wrażenie, że wyrośnie z niego wspaniały zawodnik i jeśli się nie spali to pewnie kiedyś o nim usłyszymy. Pragnę tu złożyć jemu wielkie podziękowanie i życzenia dalszego rozwoju w bieganiu, bo niestety zgodnie z regulaminem żadne przywileje z tytułu dobiegnięcia mu nie przysługiwały.
Trudno. Na mecie zdyszany i spragniony sięgam po kilka kubków wody i kilka kawałków pączków i bananów. Jak zwykle po biegu mam wilczy apetyt. Zawieszają mi na szyi oryginalny drewniany medal w kształcie liścia. Każdy jest niepowtarzalny gdyż jest na mim napisane imię i nazwisko zawodnika. Świetna sprawa. Parę oddechów i idziemy na obiad.
Dziesiątą, jubileuszową edycję hajnowskiego półmaratonu wygrał reprezentant Białorusi i rekordzista trasy Andrej Gordiejev. Wbiegł na metę z czasem 1:07:44. Drugi był Paweł Markowski (1:10:42), trzeci Paweł Grygo (1:11:18). Wśród kobiet zwyciężyła Białorusinka Maryia Butakova (1:20:57). Cały bieg ukończyły 242 osoby.
Wrażenia po imprezie? Jak najbardziej pozytywne. Hajnowski półmaraton ma jakiś taki niepowtarzalny klimat. Impreza jest kameralna, co pozwala organizatorom na poświęcenie większej uwagi dla każdego niemal zawodnika. Takie drobiazgi jak poczęstunek herbatą i ciastkiem przed biegiem, imienny numer startowy i medal z nazwiskiem na mecie, potem porządny, dwudaniowy obiad, przejazd wąskotorową kolejką i biesiada w puszczy składają się na bardzo swojski charakter zawodów. Do tego dochodzą przyrodnicze i etnograficzne atrakcje regionu, na które mają okazję trafić biegacze przyjeżdżający na półmaraton.
Jest puszcza będąca częścią najstarszego parku narodowego w Europie, są prawosławne cerkwie i festiwal z muzyką cerkiewną. Kto oprócz samego biegania i życiowych rekordów ceni także całą otoczkę imprezy będzie bardzo zadowolony.
Powróciwszy późno nocą do Białowieży z ogniska w uroczysku Topiło udajemy się jeszcze na „noc w muzeum”, czyli bezpłatnym wejściem do muzeum Białowieskiego. Tyle wrażeń jak na jeden dzień w zupełności wystarczy. W niedziele udajemy się na poranna mszę do cerkwi i długi spacer po Białowieży. Odjeżdżamy w strugach deszczu. Ale to nic, bo nie jest tak szkoda opuszczać tak sympatyczne strony.
Chociaż w losowaniu nagród nie miałem szczęścia (a przydałby się bardzo np. słoiczek białowieskiego miodu) to jestem szczęściarzem, że w ogóle tam byłem. Bo było warto. Po to by poznać młodego biegacza, przyszłego mistrza Sebastiana, by zgłębić tajemnice mocy, by oderwać się od codzienności. Chociaż minęło już kilkanaście dni, nie pojechałem na kolejny świetny bieg tatarskim szlakiem do Szczytna to jednak pozytywne wspomnienia pozostają i trzeba tylko umieć patrzeć i dostrzegać, – bo moc jest w nas.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |