2009-12-18
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Pod dachem (czytano: 352 razy)
Barbarzynca jestem. Tak, tak, ja też. Dopiero jakieś ekstremum jest mnie w stanie ucywilizować. Oczywiście plynna jest granica tego, co za ekstremum w danej chwili uchodzi. Rok temu wychodziłam o 5 rano w minus 22 stopnie i zasuwałąm 20 km po osiedlu w kółko. Dzisiaj minus 12 występujące drugi dzień z rzędu skłoniło mnie do sięgnięcia po zdobycze cywilizacji...
I tak, rozpoczynając czwarty rok biegania, po raz pierwszy postanowiłam odbyć trening na bieżni mechanicznej. W tym celu pojechałam do pewnego sieciowego fitness klubu. Tam wskoczyłam w elegancki dresik, jakaś pobiegową koszulkę i wysłużone adidaski. Wlazłam między sprzęty i... No cóż. Po 5 minutach znalazłam instruktora. Otworzyłam szeroko oczy, nadając im najbardziej niebieski wyraz i zapytałam, czy może mi pokazac, jak się obsługuje bieżnię.
Pokazał, wlączył, zaczęłam biec. Hm. Wolno. Podkręciłam tempo. I jeszcze trochę. Po kwadransie zachciało mi się pic. Coś poprzyciskałam i... No nieważne, drugi raz właczyłam sobie sama. Ale coś pokręciłąm. Za chwilę znowu spróbowałam. O, teraz jest dobrze. Zerknęłam przez ramię facetowi przy sąsiedniej bieżni. Aha. Ustawiłam sobie tempo minimalnie szybsze, czas - dłuższy - i tupałam. Po 5 minutach zaczełam sie nudzić. Widok przed sobą miałam nad wyraz interesujący - pietrowy parking w sąsiednim budynku. Na monitorze z boku leciały teledyski, ale nic nie było słychac. Czytanie wiadomości znudziło mi się po kolejnych 5 minutach. Zagryzłam zęby i tupałam dalej, walcząc z otepającym uczuciem bezsensu, dusznościa i gorącem.
Zrobiłam 9,5 km w 50 minut. Następnie przez dwie minuty walczyłam z zawrotami głowy - czułam się jakbym właśnie zeszła z karuzeli.
Jak już lekko oprzytomniałam, pognałam na poszukiwania instruktora po raz kolejny. Tym razem przybrałam wyraz blond max i poprosiłam o zestaw ćwiczeń z instrukcją obsługi. Następnie przez kolejne 25 minut zasuwałam seryjki ćwiczeń - dolna część pleców, górna, klatka piersiowa, brzuszek, przywodziciele, odwodziciele....
Na koniec szybki prysznic i jeszcze szybszy spacerek na przystanek, prosto do autobusu. I dopiero tam poczułam, że....zjadłabym konia z kopytami...
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |