2007-08-21
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Nasza historia biegowa (czytano: 1152 razy)
- Biegamy ?
- czemu nie ...
- no to zaczynamy !!!
... naszą przygodę biegową.
Czwartek 21 sierpnia 2007
Pierwszy „trening" wokół górki na Środuli (ok. 3km) - troszkę truchtu, troszkę chodzenia. Radość nasza była ogromna, że jednak prawie „przebiegliśmy" ten odcinek, chociaż chwilami zastanawialiśmy się, po co to właściwie robimy? Co pewien odcinek spotykaliśmy biegacza, który nas pozdrawiał, od razu było nam przyjemniej, i trucht pod górkę stawał się troszkę łatwiejszy.
Roman najczęściej jest małomówny, a wspólny „bieg" stwarza okazję, żeby naciągnąć go na chwilę rozmowy.
W sobotę 23 sierpnia 2007 - udział w XVII Biegu Romantycznym w Ustroniu (3,1 km). Najpierw całą rodzinką zorganizowaliśmy sobie wycieczkę, oglądając park linowy, zjeżdżając na saneczkach. Troszkę się bałam, ale frajda była niesamowita. Asia, Roman, Tomasz i Łukasz byli w swoim żywiole, Justynka dodawała mi otuchy, ale chyba też troszkę się bała. Potem czekała nas wyprawa na Równicę. Fajnie jest tak wędrować całą rodzinką. Lubię patrzeć na Romana, On zawsze się uśmiecha i cieszy, że rodzinka jest w komplecie.
Wróciliśmy zmęczeni wędrówką po górach a tu czeka nas udział w biegu. Trzymając się za ręce czekaliśmy z Romeczkiem na sygnał startu. Obok nas Asia i Tomek i wielu innych zawodników tworzących różne pary: brat z siostrą, tata z córką, dziadek z wnuczką itd.
Obok nas stanęła dwójka uroczych dzieciaków: 5 i 6 lat. My wspaniałomyślnie ustąpiliśmy im miejsca, bojąc się, żeby ich tłum nie stratował. Niepotrzebnie, bo Ci mali zawodnicy śmignęli jak błyskawica. Okazało się, że brali już udział wielokrotnie w różnych biegach i byli od nas dużo, dużo lepsi. Fajnie (*-*)
Chociaż był to nas trudny bieg, bo na początku byliśmy zdenerwowani, brakowało nam oddechu, większość osób już na początku szybko nas wyprzedziła (co było wtedy bardzo dołujące - teraz już się do tego przyzwyczaiłam), to się cieszyliśmy jak dzieci, bo tylko dwa razy troszkę szliśmy, większość trasy przebiegliśmy. Mimo zmęczenia, skwaru udało nam się dobiec do mety. Asia i Tomek ukończyli bieg wcześniej (i tak będzie zawsze) i wrócili, żeby nas dopingować, krzycząc: „dajesz, dajesz ...", „przyspiesz, masz siłę". Mieliśmy ochotę ich „pozabijać". My ledwo żyjemy a oni każą nam przyspieszać.:( Potem okazało się, że jeszcze tych sił troszkę było...
Nasze pierwsze trofeum - to serce z piernika. Potem wspólna pogawędka, kiełbaska w fajnej karczmie, wręczanie i losowanie nagród i opowieści:, kto zrobił plan, jakie czasy, wyniki, plany na przyszłość.
Obserwowaliśmy z Romanem całą grupę zdziwieni:, że wszyscy się uśmiechają, są zadowoleni, z przejęciem opowiadają o swoich biegach.:) Wtedy przypomniałam sobie nasze wędrówki w góry. Nie dość, że musieliśmy za rajd zapłacić to jeszcze trzeba było się męczyć wspinając się na szczyty gór. Roman często musiał wędrować biorąc Tynkę lub Tomaszka na „barana". Jednak cudowne było uczucie mimo spiekoty, zmęczenia stanąć z mała Justyną i Tomaszkiem na szczycie góry. Zdobycie szczytu góry a dobiegnięcie do mety to chyba takie same uczucie.
W Ustroni pierwszy raz zauważyłam Panią Zosię. Jej mąż czy partner w biegu zaprezentował bardzo szybki bieg mówiąc lekceważąco: „ pobiegniemy sobie lekko, takim tempem ..."
- z wrażenia opadła mi szczęka :-(
Dopiero później dowiedziałam się, że jest to ta słynna Zosia.
Po zakończeniu biegu czekała nas niemiła niespodzianka. Komuś przydała się nasza antena samochodowa. Wprawdzie przed rozpoczęciem biegu podszedł do nas pan, który wyglądał jak kloszard i zaproponował opiekę nad samochodem w zamian za opłatę. Zgodziliśmy się, ale opłata miała być później. No cóż Pan się pewnie nie mógł doczekać i „sam sobie zapłacił...". Chyba był znawcą, bo potem okazało się taki typ antenki kosztował 60 zł. W przyszłości okaże się, że w Ustroniu czekają na nas niejedne niespodzianki.
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |