Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 


Jak wygląda sprawa z biegami? Chyba wszyscy wiemy... Trzeba sobie więc jakoś radzić. Na świecie jest sporo krajów. Salwador zamknął się w domach jako pierwszy (tak mówią miejscowi). Zrobił to też dużo bardziej niż mamy do czynienia w Polsce (czy Szwajcarii, gdzie sam mieszkam). Po czterech miesiącach w końcu wyszli z domów...

Od kilku osób słyszałem, że może kwarantanna wróci po wyborach, które mają się odbyć jakoś na przełomie lutego/marca. Mimo, że niemal wszyscy, wszędzie noszą maseczki (widziałem ludzi w kasku, na motocyklu, z maseczką...) to restauracje, kluby są otwarte. Z muzeami różnie. Nie ma w tym specjalnej reguły chyba. Odbywają się też biegi. O tym jak zostałem jedynym Europejczykiem (poza Francuzem co mieszka w San Salvador) w biegu na końcu Salwadoru możecie przeczytać w poniższej relacji.

Do Salwadoru poleciałem z Zurychu wraz z wymaganym testem PCR (72 h przed przylotem) z pomocą hiszpańskiej Iberii. Miałem samolot z ośmioma rzędami siedzeń, w tym cztery razem, pośrodku. Ludzi tyle, że spokojnie znalazłem dla siebie cały rząd i lot do Gwatemali przespałem leżąc z wyciągniętymi nogami (a mam 188 cm wzrostu). Tak, że luksus! W Gwatemali kazano nam wyjść z samolotu i zabrać rzeczy… a za godzinę wrócić. Na tablicy lotów jednak nie było San Salvador a jedynie… Madryt. Dziwne rozwiązane ale koniec końców samolot do Madrytu wysadził nas na lotnisku godzinę drogi od San Salvador. Stamtąd zabrał mnie znajomy więc nie wiem czy łatwo znaleźć publiczny transport. Jest Uber.

Przyleciałem tydzień wcześniej więc trochę pozwiedzałem i zdążyłem się otrzaskać z tym jak funkcjonuje transport. W czwartek przed biegiem wróciłem do stolicy. W piątek rano spokojnie udałem się do San Ignacio zwykłym autobusem. Trochę poprzerabianym i na pewno mocno wysłużonym amerykańskim wehikułem, który wozi dzieci do szkoły. W każdym filmie są. Podróż czymś takim na pewno nie jest czasem na wyciszenie. Wyje, gra muzyka, co chwilę ktoś trąbi lub wsiada sprzedawca i zachwala co tam sprzedaje. A może to być praktycznie wszystko. Pokrojone owoce, przekąski, słodycze, gadżety do telefonu, cudowna maść, platano (wygląda jak banan, smakuje inaczej) itd.

Po dojechaniu do San Ignacio udałem się do centrum tej mieściny by coś zjeść i znaleźć tańsze miejsce do spania niż pokazywał Booking czy Airbnb. Znalazłem w mniej niż pięć minut. Spotkałem innego biegacza i pokazał by iść do konkretnego domu. Odprawa techniczna wraz z wydawaniem reszty pakietów miała być o 15:00. Była około 16:00 ponieważ "ludzie jeszcze jadą z miasta". Po Meksyku i tygodniowym pobycie w Salwadorze nawet nie liczyłem na słowo po angielsku. Oczywiście miałem rację. Siedziałem na swoim krzesełku w odstępie dwóch metrów od reszty, w maseczce, ze zdezynfekowanymi podeszwami i patrzyłem na pawie za oknem...

Biegi na 80 i 100 km zaczynały się o północy w piątek. Ja początkowo miałem biec setkę ale po zatruciu stwierdziłem, że w tym klimacie i na tych trasach to pewnie 50 km będzie lepszym pomysłem. Przez to startowałem o 5 rano, w sobotę. Limit czasu to 13 h. Wschód słońca jest po 6 rano więc pierwszą godzinę biegliśmy z czołówkami. Już po pierwszych 400 metrach widziałem jak Meksykańczyk pobiegł za policją zamiast skręcić z głównej drogi. Miejscowi chyba biegli na pamięć ponieważ nie widziałem oznaczeń. Pojawiły się za zabudowaniami. Część była odblaskowa, część nie. Do tego wciąż byliśmy w grupie więc bez większych problemów można było się przedzierać przez las. Czy może dżunglę? Na pewno jest to inny las.

Do tego ścieżki nie są zbytnio uczęszczane. Wąskie z roślinnością z każdej strony. O bieganiu, przez większość czasu na pierwszych kilkunastu kilometrach, mogłem zapomnieć.

Trzeba było patrzeć pod nogi, uważać na głowę i szukać oznaczeń. Jak się później zorientowałem, przeglądając zapis na Stravie, ten najdzikszy odcinek to był… Honduras. Na szczęście nie było kontroli granicznej… ani paszportu, ani świeżego testu PCR. Po przedarciu się na szczyt można było podziwiać widoki. Warto było!

Po najwyższym punkcie trasy biegu organizator chyba uznał, że oznaczenia są praktycznie nieistotne. Przecież mamy zbiec. Czy na rozstaju w lewo czy w prawo? Czasem uznał za stosowne kogoś postawić lub raz na kilka kilometrów dać oznaczenie. Oczywiście takie podejście musiało skończyć się tym, że po trzydziestym kilometrze biegłem kompletnie "na czują". W pewnym momencie tak dobrze mi się zbiegało! Myślałem, że pewnie zaraz kogoś dogonię. I miałem rację. Zobaczyłem dwójkę biegaczy jak szli. Myślałem, że powiem "hola" i pobiegnę dalej uzyskując wyższą pozycję.

Okazało się, że panowie idą bo tak naprawdę to niżej już byli i musieli się wrócić a teraz nie bardzo wiedzą co zrobić. Czy się wspinać w tym upale (Garmin pokazał maksymalną temperaturę 33 C) taki kawał i tyle metrów w górę? Jeżeli tak to gdzie skręcić na górze by znowu się nie zgubić. Jednym z nich był Francuz uczący w San Salvador i mówił po angielsku! Powiedział, że dla niego to już koniec wyścigu i by na niego nie czekać. Z drugim, Salwadorczykiem, ruszyliśmy w górę.

Po ponad kilometrze pojawiło się auto innego organizatora biegów w Salwadorze. Chłopaki mają jednak bardziej profesjonalne podejście jeżeli chodzi o interesowanie się losem biegaczy w trakcie biegu. Szukali swoich i nawet dołożyli oznaczeń sami. Staliśmy z nimi ustalając co robić. W tym czasie doszło jeszcze sporo innych zawodników. Dzięki temu mamy całkiem zabawne zdjęcie grupowe po ponad połowie dystansu. Całą grupą ruszyliśmy dalej. Tempo jednak takie, że nie wytrzymałem i pobiegłem sam przodem… Oczywiście się zgubiłem. Po kolejnych 10 km chłopaki z Trail Runners El Salvador mnie znów znaleźli i utwierdzili w tym, że jestem poza trasą i że nie ma sensu wracać pod górę i bym sobie dobiegł do głównej drogi i prosto do mety.

Czyli jeszcze 10 km po asfalcie. Taki miałem plan ponieważ tyle kojarzyłem z podróży autobusem. Skończyłem z wynikiem 56 kilometrów na Garminie. Z czego dwa ostatnie w asyście i przy dopingu policji.

Na mecie całkiem fajny medal + przekąski, arbuzy i chłodne picie. Szkoda, że całą organizację biegu położyło oznakowanie trasy. Tylu zaangażowanych ludzi. Sympatycznie. Dobre jedzenie, picie na punktach i sporo do wyboru. Piękne widoki…


Finisz możecie zobaczyć TUTAJ

Zapisy:

Poprzez poniższą stronę. W zależności od dystansu są różne stawki. Za 100 km było 110$ + 4$ dla obsługi Smart Ticket. Jeśli dobrze pamiętam to za 80 km było 100$ a za 50 km było 90$. Są też krótsze biegi 10/17/25 km, które odbywają się dzień później, w niedzielę. Całość oczywiście po hiszpańsku. Nie ma zmiłuj.

Dojazd:

Lotnisko - San Salvador - Zostałem przywieziony. Kolega twierdzi, że są bezpośrednie autobusy więc to pewnie koszt z 1.5$. (Na potrzeby relacji wpisałem trasę w apce Ubera: San Salvador - lotnisko i cena to 17.5$)
San Salvador - San Ignacio - W stolicy wziąłem Ubera z hostelu (La Zona, 12$ za łóżko/noc) do położonego około 8 km dalej "dworca autobusowego" Terminal de Oriente za 5$. Tam skierowali mnie na autobus do San Ignacio za 1.6 $. Około 88 km w 2.5 cz 3 h. W San Ignacio znalazłem przyzwoity pokój z prywatną łazienką w Posada de Reyes za 12$/noc. Położony 600 metrów od siedziby zawód/startu, hotelu Entre Pinos.

Strona internetowa biegu - ultramaratonelsalvador.com

Facebook - TUTAJ

Strona organizatorów - Trail Runners El Salvador - TUTAJ


Organizują np. trzy etapowy bieg w pięknym rejonie z metą ustawiona na plaży Oceany Spokojnego. Hotele, transfery, jedzenie biegi - całość w cenie 695 $. Konkurencyjna jak na tego typu imprezy - lacordillerachallenge.com

Ciekawostki z Salwadoru:

- Słomki dodawane są do wszystkiego. Jak kupisz dwie puszki dostaniesz dwie słomki.

- Politycy na swoich plakatach sami stawiają na sobie, swojej partii lub logo krzyżyki. Wygląda jakby sami się skreślali.

- Prawie nikt nie mówi po angielsku.

- Zamawiając herbatę licz się z tym, że zrobią duże oczy a koniec końców dostaniesz rumiankową.

- Tabliczki czekolady nie wiem czy gdzieś się kupi. Batony kupiłem przed biegiem w aptece.

- Sklepy mają tu dość ciekawy asortyment czasem. Np. stragan z DVD i jajkami, sklep w centrum handlowym z AGD, meblami i motocyklami.

- Ochroniarze w każdym sklepie, nawet jak jest to urodzinowe badziewie czy amerykańskie słodycze, mają długą broń.

- Często proszą by papier toaletowy wrzucać do kosza.

- Typowa kawa jest słaba i w wielkim kubku.

- Nie mają własnej waluty i używają amerykańskiego dolara.

- Wielkie, amerykańskie ciężarówki potrafią robić straszny hałas podczas hamowania silnikiem przy zjeździe z górki. Podobno nie jest to legalne w USA. Tutaj kierowcy tych maszyn to uwielbiają.

- Autobus/bus można zatrzymać wszędzie. Machasz i wsiadasz, mówisz i wysiadasz.

- Najtańszy środek transportu to klatki na pace. Stoisz i trzymasz się rurek.

Na okładkach gazet można zobaczyć zmasakrowane zwłoki. Bez zasłaniania - ran czy twarzy.

- Wchodząc do hostelu/hotelu, restauracji, klubu, golibrody itd. mierzą temperaturę, każą zdezynfekować dłonie i dezynfekują buty, czasem i walizkę z zewnątrz.





Komentarze czytelników - brakskomentuj materiał

 Ostatnio zalogowani
Raffaello conti
21:18
Januszz
21:18
Wojciech
21:13
Isle del Force
21:09
zulek
21:02
Fred53
20:56
bobparis
20:55
mieszek12a
20:51
Rehabilitant
20:49
eldorox
20:46
Łukasz S
20:45
runner
20:43
Andrea
20:42
waldekstepien@wp.pl
20:39
aktywny_maciejB
20:29
kos 88
20:25
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |