| Przeczytano: 807/375153 razy (od 2022-07-30)
ARTYKUŁ | | | | |
|
Jungfraumarathon 2013 w poszukiwaniu poczucia wolności | Autor: Maciej Kramarek | Data : 2013-10-17 | Geneza:
Ostatni z moich pięciu wcześniejszych maratonów przebiegłem 11 lat temu. Kilka dni po Maratonie Berlińskim w 2002 roku zostałem postawiony przed życiową czarną ścianą, a jej pokonywanie pochłaniało wszystkie moje siły. Cierpliwość i konsekwencja długodystansowca pomagają jednak w różnych sytuacjach. Po 11 żmudnych latach docieram do finiszu tych zmagań. Chciałem stając na mecie kolejnego maratonu wrócić do września 2002 roku i zbudować most nad moją czarną ścianą.
Decyzja:
Przejeżdżając w lipcu 2012 roku przez Interlaken Ost trafiliśmy na cały szereg śladów po wcześniejszych jak i przygotowań do jubileuszowego 20 Jungfraumarathon. Wykorzystałem pobyt w tej okolicy na spacery biegowe. Poznałem fragmenty trasy tego kultowego maratonu (cała trasa jest na stałe oznakowana) i uznałem, że sąsiedztwo tak niebieskiego nieba i tak śnieżnobiałych szczytów bardzo pasuje na scenerię odszukania utraconego poczucia wolności.
Kiedy wbiegłem na Kleine Scheidegg (nazwa góry, miejsce usytuowania mety do której zbiega się spod lodowca), zapytałem sympatyczną dziewczynę z obsługi schroniska, którędy dokładnie przebiega ostatni słynny odcinek Jungfraumarathon. Szwajcarka uśmiechnęła się z zadumą i powiedziała: jeżeli chcesz biec, to lepiej żebyś nie wiedział.
Przygotowania:
Taki bieg musiałem przygotować perfekcyjnie. O metodach treningu, sztuce uniknięcia kontuzji (szczególnie skurczy), poznawaniu swoich ograniczeń, żeby nie naruszyć kruchej granicy pomiędzy budową, a destrukcją nie będę się rozpisywał, bo piszą o tym bardziej doświadczeni koledzy. Miałem zamiar skorzystać z ich wiedzy w bezpośredniej konsultacji, ale regularnie odpisywali mi, że mają już komplet podopiecznych. Zostały mi zatem książki, wywiady z biegaczami i mądrzy fizjoterapeuci.
Najbardziej mi pomogły:
- książka: Jacka Danielsa,
- porady - ćwiczenia: Rafała Hejny i dr Sławka Marszałka,
- wkładki do butów: dr Ryszarda Szczepańskiego.
Realizacja
Do Grindelwald (miejscowości położonej w pobliżu trasy Jungfraumarathon) chciałem w pierwszym zamyśle dojechać rowerem. Jeżdżę od czasu do czasu leśnymi i polnymi drogami Poznań - Berlin. Po dokładniejszym sprawdzeniu trasy do Szwajcarii okazało się jednak, że musiałbym znaczną jej część pokonywać asfaltem, często wzdłuż ruchliwych dróg. Liczba dni, które spędziłbym na rowerze w okresie bezpośrednio poprzedzającym bieg też stanowiła argument na nie. Trudno bowiem planować trening biegowy po 120-150 km jazdy rowerem. Ostatecznie zrezygnowałem więc z tej najprzyjemniejszej metody podróżowania.
W ramach opłaty za start zawodnik otrzymuje zniżkę na kolej Szwajcarską od granicy do Interlaken i z powrotem (50%), bezpłatny dojazd z okolicznych miejscowości do Interlaken w przeddzień maratonu, oraz bezpłatny przejazd kolejkami w dniu maratonu w rejonie Jungfrau.
Miejscowi
Szukanie dobrej kwatery zabrało mi sporo czasu, ale się opłaciło. Hałas Grindelwaldu z kłębiącym się tłumem wielonarodowych turystów prawie tutaj nie dochodził. Ci, dla których ważniejsze jest przesłanie zdjęcia na facebooka niż cieszenie się otaczającym pięknem zostali daleko.
Atrakcyjność Grindelwald dla przeciętnego turysty wynika przede wszystkim z bliskości stacji najwyższej w Europie kolejki szynowej z Kleine Scheidegg (2100 m n.p.m.) na przełęcz Jungfraujouch (3454 m n.p.m). Do celu prowadzi ponad 9 km tunelu, prawie w całości wydrążonego w skale (prace te prowadzono 16 lat, od 1896r.). Wykute na stacjach pośrednich okna skalne oferują wgląd w alpejskie zakamarki zastrzeżone normalnie dla wspinaczy. Na mnie większe wrażenie od tych wspaniałych widoków zrobiła jednak determinacja i narzędzia ludzi, którzy tunel ten wydrążyli.
Bardziej wymagający goście docierają w te strony z uwagi na niezłe trasy rowerowe i biegowe. Sportowa elita pojawia się z uwagi na kultową dla alpinistów ścianę: Eigernordwand (3970 m n.p.m.). Poznałem Szwajcarów, którzy uczą się wspinaczki tylko po to, żeby zdobyć tę właśnie ścianę. Tak więc zamieszkałem w przytulnym domku Sylvi i Horsta na południowym zboczu First (2168 m n.p.m.) z widokiem na Eigernordwand i Schreckhorn (4078 m n.p.m.)
Widoki z domku Sylvi i Horsta:
Zdjęcie nr 1: Eigernordwand (autor: Donka), Zdjęcie nr 2: Schreckhorn (autor: Donka)Jakoby zamknięci Szwajcarzy uznali mnie niemal za członka rodziny. Sylvi i Horst prowadzili przed laty duży hotel. Zatrudniali kilkadziesiąt osób personelu. Po pięćdziesiątce (przed dziesięciu laty) przekazali jednak cały interes rodzinie i postanowili wyluzować. Skończyło się jednak powrotem do intensywnej pracy, bo inaczej nie umieją. Sylvi z córką prowadzą pensjonat. Horst ma winnicę na Südrampe (po drugiej stronie masywu w kierunku Italii). Polecam jego białe wino.
Miejscowi doskonale się znają i wspierają. Kiedy po jednym ze spacerów biegowych poskarżyłem się gospodarzom, że Rüstli (tarte ziemniaki zasmażone z jajkiem i boczkiem), jakie dostałem w gospodzie na szlaku nie zasługuje na miano dobrego jedzenia, usłyszałem, że nie jest to pierwszy taki sygnał i na najbliższym zebraniu mieszkańców sprawa ta będzie omawiana jako przynosząca wstyd całej gminie.
Poznałem również sympatyczne małżeństwo szwajcarsko-austriackie. Dominik stoi całymi dniami przy gorącym piecu drzewnym i przyrządza znakomite pizze, a jego żona przyjmuje zamówienia od tłumu gości czekających w długiej kolejce na wolny stolik. Dominik przebiegł w zeszłym roku Jungfrau około 6 h i zaplanował w tym roku 4,30. (Skończyło się na 5,50)
Kiedy na tydzień przed zawodami zwaliło mnie z nóg jakieś paskudne grypsko tak, że straciłem nadzieję na start, gospodarze skierowali mnie do miejscowej uzdrowicielki. Sądziłem, że spotkam szpetną czarownicę z krukiem na ramieniu, która zażąda mojej duszy za cudowne uzdrowienie. Okazało się, że Rahel jest piękną młodą czarodziejką dzielącą czas pomiędzy wspinaczkę i zgłębianie sztuki leczenia metodami naturalnymi. Jungfraumarathon przebiegła kilka razy.
Nie tylko wsparła mój ekspresowy powrót do zdrowia, ale przeprowadziła badania podobne testom alergicznym. Podawała mi skondensowane próbki różnych pierwiastków i innych składników, a następnie przy pomocy specjalnego ćwiczenia sprawdzała jak reagują na nie moje mięśnie. W rezultacie dowiedziałem się, jakie rodzaje jedzenia mnie osłabiają, a jakie wzmacniają, jakie witaminy i pierwiastki powinienem uzupełnić, a jakich mam się wystrzegać. Wprawdzie Rahel nie zażądała mojej duszy, ale jej usługi mocno nadszarpnęły mój budżet.
Tak więc zaprzyjaźniałem się z miejscowymi, z których wielu przynajmniej raz przebiegło Jungfrau i u których cel mojego przyjazdu dawał mi przepustkę do świata niedostępnego przeciętnemu turyście. Kiedy na trzy dni przed maratonem kończyliśmy obiad w gospodzie, w której jak sądziłem byłem zupełnie anonimową postacią właścicielka złożyła mi przemiłe życzenia dotarcia do celu. Zrozumiałem, że sprawa stała się polityczna i ten gość z Polski nie może już sobie pozwolić na komfort zejścia z trasy.
Taktyka
W ramach poznawania trasy zamierzałem bardziej płaski odcinek przejechać rowerem (z Interlaken do Lauterbrunnen; 25 km, +298 m), a resztę przetruchtać. W oparciu o doświadczenia z podjazdów na Przełęcz Karkonoską uznałem przewyższenie pomiędzy Lauterbrunnen a Wengen (miejscami powyżej 16%) za zbyt wymagające jak na moje kolarskie umiejętności.
Zdjęcie 3: Przekrój trasy maratonu (z prospektu informacyjnego dla zawodników)Dziesięć lat temu Sylvi przebiegła Jungfraumarathon. Ponieważ nie dojeżdżała do pracy na Kleine Scheidegg kolejką, tylko co drugi dzień wchodziła tam pieszo (ok. 8,5 km, przewyższenie + 966 m), więc nie miała większych trudności z morderczymi podbiegami. Dla niej najtrudniejszy był bieg po płaskim. Ja niestety takich doświadczeń jako człowiek nizin nie miałem. Na podstawie wyników z poprzednich maratonów Jungfrau przeanalizowałem relacje pomiędzy czasem przebiegnięcia pierwszych "płaskich" 25 km, a czasem pokonania tych 17 km "stromych".
W wyniku próbnych truchtów i oceny szybkości, z jaką GÓRA wysysa energię zaplanowałem przebiegnięcie pierwszych 25 km tak, żeby nie nadwątlić sił, czyli dużo jeść, pić i cieszyć się widokami (turystyka biegowa czyli: 6"/km). Te tak zwane płaskie kilometry, nie są jednak wcale takie płaskie. Płaskie wydają się wyłącznie w zestawieniu z tym, co dzieje się dalej. A dalej jest tak jak widać na zdjęciu nr 3. Przejście po przebiegnięciu 25 km po asfalcie do podbiegu drogą gruntową o mało przyjaznym nachyleniu powoduje odczucia towarzyszące próbie sprintu po intensywnej jeździe rowerem. Najmądrzejsi pokonują przynajmniej pierwszy odcinek tego podbiegu marszem.
Serwis
Pewna elegancka Szwajcarka biegnąc przed kilku laty Jungfrau zgubiła swoje batony energetyczne. Zaopatrzenie punktów odżywczych było wtedy kiepskie, więc starsza pani zaczęła zbierać wyrzucone przez innych biegaczy, a nie wyciśnięte do końca żelki i dzięki ich zawartości dotarła do mety. Historia ta dobrze ilustruje determinację startujących w Jungfrau.
Ja chciałem uniknąć składania podobnych dowodów determinacji. Pomimo, że organizatorzy przedstawili dokładny plan tego, czym będzie można się posilić na trasie, wolałem zaufać mojej żonie, czyli Donce.
Zdjęcie 4: Schemat produktów na kolejnych punktach żywieniowych (z prospektu informacyjnego dla zawodników)Donka przyjechała na trzy dni przed startem. Jej sos pesto ma wszystkie inne pod sobą, co uznali również nasi Szwajcarscy gospodarze. Trasa biegu jest wyznaczona, w pobliżu linii kolejki pnącej się na GÓRĘ. Kibice mają więc ułatwione wykonywanie swoich kibicowskich obowiązków. Donka miała mnie wspomóc trzy razy; na 15, 25 i 33 km: banany, batony, płynny magnez i oczywiście pociecha duchowa. Im wyżej tym mniej jedzenia, a więcej pociechy.
Nowością był dla mnie serwowany przez organizatorów bulion, który wcześniej przetestowałem i zakwalifikowałem do ostrożnego użytku. Niemiecka nazwa bulionu to Kraftbrühe, co kojarzy się z siłą, a dzięki zawartości soli łagodzi skurcze.
Poza dostępem do jedzenia wyzwanie logistyczne stanowiły dzienne wahania temperatury: rano często padało, a temperatura wynosiła ok.3C, żeby w promieniach południowego słońca dochodzić do 27C. Obecności Donki gwarantowała, że pod lodowiec nie będę podbiegał przemarznięty i w mokrych rzeczach.
Start
Mówiąc językiem ludzi gór, dzień maratonu był oknem pogodowym. Ani rano za zimno, ani w południe za gorąco. Wczesnym sobotnim porankiem, po zjedzeniu solidnej porcji porridge (owsianka) wyruszyłem do oddalonego o 20 km Interlaken Ost - miejsca startu.
Zdjęcie nr 5: Wyruszam w drogę (autor: zaspana Donka)Perfekcyjna organizacja. Żadnych zatorów: ani do oddania bagażu, ani do toalet.
Byłem nieco zdziwiony, że z grona niemal 5 tysięcy startujących tylko niewielka grupa przejawiła zainteresowanie zagrzewającymi nas w promieniach wschodzącego słońca grupą Alpenhorn. Jestem odporny na uroki zespołów folklorystycznych, ale tym razem było inaczej. Zdjęcia podrzucanych na dużą wysokość chorągwi na tle ośnieżonych szczytów i odgłos kilkumetrowych trąb znajdziecie na wielu filmikach związanych z Jungfrau. Jeżeli dodam, że całość scenerii uzupełniały kolorowe spadochrony skoczków startujących ze szczytu górującego nad Interlaken zbocza Harder Kulm (1322 m n.pm.), to macie pełnię tego urzekającego obrazu.
Zweilütschinen: km 15
Zdjęcie nr 6: Koledzy, którzy realizowali inne od moich założenia, co do szybkości pokonywania tutaj jeszcze płaskiej trasy (autor: Donka)Pierwszy z lewej to bohater Szwajcarów Viktor Röthlin, maratoński mistrz Europy z Barcelony (trzeci na mecie Jungfrau). Wielką sympatię rodaków zaskarbił sobie przede wszystkim dzięki walce z wrednym choróbskiem. Drugi od lewej i na mecie Mamo Petro z Eritrei. Zwyciężył biegnący z tyłu (nr 102) Kenijczyk Geoffrey Ndungu 2:50:28.
Lauterbrunen: km 25
Zdjęcie nr 7: Za chwilę zacznie się podbieg i jak bańka mydlana pryśnie moje przekonanie, że mam jeszcze duży zapas sił (autor: Donka)Allmend: km 33
Zdjęcie nr 8: Podbieg przy Allmend. (autor: Donka)Tutaj już nie pamiętam, która półkula jest optymistyczna, a którą powinienem wyłączyć. Marzę o zejściu z trasy. Donka nie namawia mnie do dalszego biegu. Mówi mi tylko: dobrze wyglądasz. I to wystarczyło. Pobiegłem dalej.
Zdjęcie nr 9: Kolejna alpejska czarodziejka: ta dyryguje zespołem umilający naszą mordęgę. (autor: Donka)Tańczących nie widziałem, ale gdyby nie skurcze, to dalej do 38,4 km (Wixi) nie jest już tak stromo i można biec.
Morena od km 39,5
Zdjęcie nr 10 i 11: Morena: próba biegu na tym odcinku była natychmiast karana bolesnymi skurczami. (autor: Maraton-Photos Team)Podbieg na Morenę jest właściwie podejściem, bo nikogo biegnącego tutaj nie widziałem. Gdyby nawet taki wybryk natury się znalazł, to i tak wąska ścieżka powoduje, że wyprzedzanie jest ryzykowne. Dróżka na Morenie prowadzi do najwyższego punktu trasy w okolicy Eigergletscher (2320 m n.p.m.) Stąd pozostaje zbieg - szeroka szutrowa "autostrada" do samej mety (2100 m n.p.m.).
Zdjęcie nr 12: Z prawej strony Moreny towarzyszył nam majestatyczny masyw Jungfrau (autor: Donka)Po ogłuszającym zejściu lawiny (w żadnym stopniu niezagrażającej biegnącym) pojawił się natychmiast patrolowy helikopter.
Meta km 42,2
Zdjęcie nr 13: Lekcja pokory się kończy. Na finiszowanie, czy chociaż uśmiech tryumfu nie było mnie już stać. (autor: Maraton-Photos Team) Zdjęcie nr 14: Podziękowanie Donce za serwis, pociechę duchową, no i wszystko inne w naszej trudnej drodze. (autor: przypadkowy, aparat nasz)Po odpoczynku w schronisku pomaszerowaliśmy na naszą kwaterę (15km, - 1400, + 500)
Po maratonie na nizinach taki spacer byłby poza moimi możliwościami.
Bilans
Błąd nr 1:
Zakładałem, że może nie tak szybko, ale uda mi się pokonać stromizny krokiem biegowym. Trucht pod górę jest dla mnie bardziej ekonomiczny niż marsz. Niestety skurcze łydek zmusiły mnie do marszu. W moim pierwszym maratonie (Paryż 1999r.) przejście do marszu było wyzwoleniem i przyniosło mi ogromną ulgę pozwalając się zregenerować i dotrzeć do mety. Na Jungfrau wprost przeciwnie. Moje plecy nie wytrzymywały ekonomicznego kroku pirenejskiego, a niewytrenowany marsz wysysał siły dużo szybciej niż trucht.
Błąd nr 2:
Wiedziałem, że w biegach pod górę należy stawiać całą stopę na ziemi. Nie wiedziałem jednak, co to znaczy martwa stopa, i że dzięki niej można znacznie złagodzić skurcze. Czworogłowe, to mój największy atut, więc zamiast zrzucić na nie większość pracy ja nazbyt gorliwie wspomagałem je stopą, co skutkowało skurczami. Swoją drogą dawki Mg, które mi wcześniej zalecano były znacznie niższe niż potrzebne.
Organizacja:
Wszystko super poza podbiegiem na Morenę. Są tutaj dwa legalne i podobno równoważne warianty trasy. Jednak to organizatorzy decydują, którędy biegnie kolejna grupa. Nawet, jeżeli te drogi są rzeczywiście równoważne, co do odległości i różnicy poziomów, to z pewnością rozkład nachylenia i psychiczny odbiór trudności obu tras są zasadniczo różne. Drugi problem to tradycyjne zatory na Morenie. Trasa maratonu powinna tak przebiegać, żeby nie było zatorów.
Podsumowanie
- Wystartowało ok. 5 tys. zawodników. Do mety dotarło ok. 4 tys.
- Na moim etapie coraz rzadziej zerkam na zegarek, pulsometr i licznik kilometrów, coraz częściej szukając innych wymiarów biegania. Alpy nagrodziły mnie pięknem i ciekawymi spotkaniami. W Polsce na skromnej żużlowej bieżni w Murowanej Goślinie czekały na mnie równie piękne doznania. Paraolimpijczyk Andrzej Ludzkowski przebiegł tam 29 września ponad 80 km, chcąc ogromem swojej determinacji zachęcić do wsparcia dziecka potrzebującego leczenia. Też pięknie świeciło jesienne słońce.
(Informację o akcji Andrzeja znajdziecie w Internecie) |
| | Autor: nicki, 2013-10-18, 10:43 napisał/-a: cos niesamowitego! brawo! | |
| |
|
|