2008-09-30
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| XXX Flora Maraton Warszawski (czytano: 1048 razy)
Sobota.Gotowi do odjazdu pociągiem pośpiesznym do Warszawy.Czekałem na tę chwile cały rok.Przygotowania.Dobre prowadzenie się.Dbanie o siebie.Pilnowanie sie i ciężkie treningi.I to nieszczęśliwe zdażenie 2 tygodnie wcześniej.Skręcenie kostki.Nadwerężone przyczepy mięśniowe,wiązadła,zerwana torebka stawowa...Dlaczego to mnie się przytrafia ?? To koniec.Koniec marzeń o walce z czasem aby pobic życiówkę.A mogło być tak pieknie.Więc dlaczego mam to psuć.Dlaczego ma nie być pięknie?? Jedziemy pociągiem.Miejsca w przedziale sporo.Pierwsza klasa ale oznaczone że jako druga.Wygoda,spokój.Warszawa wita nas swoim bogactwem.Ogromne wieżowce,niesamowita architektura,pełne ulice samochodów,pełne chodniki zagonionych ludzi.Krótkie poszukiwania metra i jedziemy do rodzinki.Obiadek,odpoczynek i wybieramy się odwiedzić rodzinkę która mieszka po drugiej stronie Warszawy.Przed 19 jesteśmy już na podzamczu ,gdzie trwa Pasta Party.Niestety nie otrzymujemy jedzonka bo nie mamy numerów.Udajemy się do BUW-u Bibioteka Uniwersytetu Warszawskiego.Jest strzałka.Do biura zawodów.Skręcamy w prawo i schodami drewnianymi/ piękne,nowe/,udajemy się przez Nowe Miasto.Idziemy i idziemy.Coś nie tak... Wyjmujemy mapkę.Kurcze faktycznie nie tak.Wracamy.Idziemy przez Stare Miasto,uliczkami i ulicami.To chyba tu!! Dotarlismy na miejsce ok 20:30. Biblioteka robi ogromne wrażenie.Zapominamy o drodze przez mękę jaką zorganizowali nam ORGANIZATORZY.Zgłaszamy się,odbieramy pakiet i tylko czujność Justynki zagwarantowała nam okolicznościowe koszulki /dziewczyna zapomniała dać nam kupony ;-)) /.Spakowana koszuleczka,reklamówka na ramię,baton w rękę i wracamy na Pasta Party.Głodni,zmęczeni,nogi już krzyczały że mają dosyć... Chwila !! A mamy jakieś kupony na jedzonko ?? I znów spowrotem.Na szczęście tylko ok 300m.Z uśmieszkiem otrzymujemy informację że Pasta Party już się zakończyło i dla tego nam nie dano kuponików.Ale my jesteśmy głodni i już pomału wkurzeni !!!! XXX Flora Maraton zaczyna się dla NAS bardzo rozczarowywująco.Rok temu było wszystko na miejscu.A teraz każą nam chodzić kilometry za tym co powinniśmy otrzymać.Wracamy zmęczeni do domku.Jest już późno a jednak sięgamy po pieczywko i zjadamy kolacyjkę.Do tego złocisty napój zwanym piwem ;-)). Nadszedł w końcu dzień biegu.Niedziela godzina 7 pobudka.Śniadanko i wymarsz na start.Oddanie torby do depozytu,rozgrzewka,toitoi hihi i Start.Minęło 4minuty za nim dotarliśmy do lini startu.Ilu tu jest biegaczy?? Ktoś powiedział że ok 3000.Rany.Taka masa ludzi.I My wśród nich.Zajebiście.Biegniemy spokojnie,rozluźnieni,lekko i z uśmiechem na twarzach.Ale atmosfera.Coś pięknego brać udział w takim przedsięwzięciu.Jesteśmy na Maratonie.I to nie byle jakim.Od początku biegniemy z grupą na 4:30.Na 7km jest woda.Dochodzi to małego zamieszania i gubimy się z Justysią.Biegnę jeszcze chwilę sam i postanawiam zaparkować na pomiarze czasu na 10km.Czekam i czekam... Biegnie grupa na 4:30... i nie ma Justynki.Cholera gdzie Ona jest!!?? Czekam jeszcze chwile,parę minut mija jak by minęła godzina.Ruszam więc i na ok 13km doganiam grupę z 4:30.Wyprzedzam ich ale Justynki nie ma.Znów czekam.Tym razem poczekam do ostatniego zawodnika.Przecież musiała gdzieś zostać z tyłu.Z pewnością mnie szuka i się martwi.Przecież noga mnie boli.Napewno się martwi czy coś mi się nie stało.Widze Ją .Biegnie moja Justyś.Odnaleźliśmy się w końcu.Oczywiście oberwało mi się.I chyba sprawiedliwie.Najważniejsze że biegniemy dalej razem.Ramię w ramię.Z żoneczką od 16 już lat ;-)).Na 24 km stało się coś niecodziennego.Postanowiłem napić się czekoladki na gorąco.Stacja Orlen wyskakuje na trasie jak grzybek po deszczu.Zamawiam u zdziwionego sprzedawcy dwie czekoladki i popijając odpoczywamy w najlepsze jak na wakacjach hihi.Tego jeszcze nie robiłem.Zawsze gonię do mety.Ścigam się z czasem.A tu taka historia.Przed Nami jeszcze 18km a My sobie w najlepsze popijamy czekoladkę.Ruszamy dalej po dłuższych chwilach i od 30km mam już spore kłopoty z nogą.Co chwilę przechodzę do marszu i coraz bardziej kuleję.Boli.Nie ma co ukrywać.Jestem twardy ale jednak boli.Tak w marszobiegu dochodzę do 37km a tam Justysia czeka na mnie z kaweczką.No nie.Zaczyna mi się to podobać.Idziemy i popijamy sobie kaweczkę a wyprzedzający nas biegacze patrzą na Nas z lekkim niedowierzaniem. Wypijamy kawę i mówię do Justynki czy może rzucimy jakieś wyzwanie na koniec.W odpowiedzi padają słowa że chciałaby wyprzedzić jeszcze 5 biegaczy za nim wpadniemy na metę.Ok !! Zaciskam zęby i ruszam za moją połóweczką.Ale biegnie.Jak natchniona.Mam trudności z dotrzymaniem jej kroku.Ale biegnę.Nie mogę jej pokazać że nie daje rady.Przecież jestem twardy.Tunel.Biegiem przez tunel.Jakie echo haha .Jest dobrze.Czuję się dobrze.Tak mi się zdaje.Mijamy chór muzyczny który dodaje nam wiary i sił. Jest Meta!!Jeszcze troszkę,troszeczkę.Widzę Metę!!Damy radę.Damy radę.Jest ;-)) !!!!! Wpadliśmy razem na Metę.Uniesione ręce.Szczęśliwi,uśmiechnięci,pełni sukcesu.Medale na szyi.Wyprzedziliśmy 107 zawodników.Justynka dzięki mnie ukończyła swój piąty Maraton.A ja dzięki Justynce ukończyłem 25 w swojej krótkiej historii biegowej.Dziekuję.Wszystkim wolontariuszom,Patrolowi Pokojowemu,Dzieciakom ze szkół za wspaniały i nigdzie nie spotykany na taką skalę doping.Było warto.Dla takich właśnie chwil
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora (2008-09-30,17:59): Fantastycznie:)
A najpiękniejsze jest to "ramię w ramię"; gratuluję:)
|