2018-12-08
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Magia trójek (czytano: 1083 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: https://www.endomondo.com/users/35704120/workouts/1237389074
Są takie zawody, na które wraca się co rok, niezależnie od formy, pogody i zapracowania, jeśli tylko czasowo nic nie koliduje. U mnie do takich imprez należy Wilga Orient. Czwarty raz się stawiłem na starcie, przez co stała się niemal najczęściej przeze mnie odwiedzaną imprezą na orientację – przed nią na razie tylko HARPAGAN. Zobaczymy, jak długo, bo na H daaawno nie byłem. ;)
Tradycyjnie wybrała się ze mną koleżanka, znów mająca nadzieję na podium. Przed startem zastanawialiśmy się, czy w razie kolejnego trzeciego miejsca nie powinna dostać jakiegoś imiennego pucharu. Ale najpierw trzeba było na to podium wskoczyć – a konkurencja nie była mała, na starcie chyba 12 kobiet, wśród nich znane nazwiska. Trzeba było walczyć.
Bazą zawodów była świetlica w Otorowie. Sympatyczne miejsce z niełatwym rano dojściem – ślisko jak na lodowisku. Baliśmy się tego, co będzie na trasie, ale z drugiej strony mieliśmy nadzieję na słońce i bezpieczne drogi. W końcu to dopiero początek grudnia.
Startowaliśmy o 9:05. Mapy dostaliśmy dwie, jedną zwykłą i jedną BnO, z którą był drobny problem, bo była zorientowana skośnie. Musieliśmy się porządnie pilnować, by dobrze ją orientować podczas biegu. Ciekawe utrudnienie. ;)
Początek był tradycyjnie prosty, biegliśmy za ludźmi, kontrolując położenie na mapie, by się nigdzie nie wpakować. PK34 znaleźliśmy więc z marszu, na PK32 ruszyliśmy własnym wariantem i znaleźliśmy go prędko. Tak samo łatwo było z PK40. Dobry start.
Dużo gorzej było z PK39. Opis: górka. W miejscu, gdzie spodziewaliśmy się lampionu, wchodziliśmy kolejno na wszystkie górki, i na każdej nic nie było. Pierwsze obejście terenu osłabiło nasze morale i myśleliśmy o zostawieniu punktu na powrót, ale postanowiliśmy spróbować drugi raz. Znów obeszliśmy teren – i nic. Już mieliśmy ruszać dalej, gdy nagle usłyszeliśmy jakieś głosy, które zidentyfikowaliśmy jako „znalazłeś?” i „tak”. Podstępnie ruszyliśmy w kierunku, z którego dobiegały te głosy, i zobaczyliśmy ludzi, obok nich lampion. Tylko górki jakoś widać nie było. Zdaje się, że punkt był na pagórku o wysokości względnej na pewno niewiększej niż dwa metry, który w otoczeniu górek kilkunastometrowych po prostu nie przyciągał uwagi. Zastanawiam się, czy nasze problemy wynikały z naszego niskiego stopnia zaawansowania BnO – może specjaliści znajdują PK nie tyle według opisu, co raczej z mapy i kompasu z miarką? Innym razem może sprawdzę. ;)
Tak czy siak, na tym punkcie straciliśmy ponad 20 minut. Znalazłszy go ruszyliśmy ku PK38, które znaleźliśmy prawie od razu, myląc ze sobą dwa sąsiednie płoty. PK37 postanowiliśmy zostawić na powrót, nie wiedząc, czy da się przejść sucho przez oznaczony kanał. Później okazało się, że słusznie go ominęliśmy, bo kanał był spory i zdecydowanie nie do przejścia.
Zdecydowaliśmy się na PK54, biegnąc mnie więcej równolegle z jakąś trójką dziewczyn i do tego jedną biegnącą samotnie, i nagle spotkaliśmy wielkie stado kopytnych. Chyba sarny, choć jakieś wyrośnięte, ale na jelenie to raczej za małe. A może daniele? Nie wiem... Przecięły nam drogę w odległości 20-30 metrów, było ich ze dwadzieścia. Piękny widok. :)
Po PK54 pobiegliśmy na PK29, gdzie znów mieliśmy drobny problem, przegapiając odpowiednią przecinkę. Ale de facto straciliśmy tam z minutę, musieliśmy się po prostu cofnąć o 50 metrów. Jednak strata nas mobilizowała, bo ciągle mieliśmy w zasięgu wzroku dziewczyny, które były bezpośrednimi konkurentkami dla mojej współbiegaczki.
Teraz było przed nami wyzwanie, trzeba było dobrze wbiec na mapę BnO. Postanowiliśmy nie lecieć naokoło główną drogą, tylko pobiec przecinkami. Wybór słuszny, dzięki niemu wbiegliśmy w PK20 prawie centralnie, choć te przebieżki łatwe do biegania nie były. Z tego punktu skierowaliśmy się na PK21, też znajdując go prędko. Na PK19 biegliśmy na szagę, trochę się gubiąc, ale minimalnie. Opis punktu nas zachwycił: drzewo. Dopiero na miejscu się okazało, że faktycznie drzewo się wyróżniało na tle otoczenia. Ale czemu nie jak dawniej: charakterystyczne drzewo? ;)
Na PK17 trafiliśmy łatwo (znów na szagę), na PK15 wybraliśmy bezpieczny wariant drogowy, bo ten punkt wydawał mi się najtrudniejszy na mapie. Na miejscu faktycznie teren okazał się mało przebieżny, mało widny i nieprzyjemny. Punkt też nie od razu znaleźliśmy, ale dwie minuty to prawie żadna strata.
PK14 był ostatnim punktem na mapie BnO szukanym na szagę, reszta punktów (PK16, PK13) ładnie przy drogach była położona i tam mało zbiegaliśmy. Wszystkie trzy znaleźliśmy szybko, nawet PK16 o cudownym opisie: kamień. Rzadkość w lesie. ;) Na tym punkcie spotkaliśmy dwóch biegaczy z sympatycznym pieskiem. Chwilę biegliśmy razem, później oni ruszyli na PK13 skrótem, a my wybraliśmy wariant bezpieczniejszy, tj. drogowy. Do lampionu dotarliśmy bardzo łatwo, i gdy z niego już biegliśmy na wschód, spotkaliśmy tę dwójkę w psem, którzy nieco przestrzelili punkt. Wyjaśniliśmy im, jak daleko muszą wrócić, i biegliśmy dalej, znów uważnie pilnując przejścia na główną mapę.
Dobieg na PK53 sprawił nam trochę problemów przez stadninę, porządnie ogrodzoną. Zrobiliśmy jakieś dzikie kółko, bo pomyliliśmy kierunek, ale finalnie udało się znów znaleźć się na mapie, i dotarliśmy do zabudowań, za którymi gdzieś w lesie miał być punkt. Było zbliżenie/podświetlenie w postaci zdjęcia satelitarnego, które wskazywało, że jest on przy jakiejś polance. Koło wycinek (widocznych na zdjęciu) skręciliśmy na południe i wypatrywaliśmy polanki, na szczęście szybko ją znaleźliśmy, a na niej punkt. Dobra, lecimy dalej.
Długi odcinek na PK55 przebyliśmy w miarę biegiem, choć zmęczenie dawało już o sobie znać i coraz więcej maszerowaliśmy. Lampion wypatrzony szybko, i trzeba było ustalić, jaki wariant dalej obrać. Zdecydowaliśmy się na 35-37-33-36. Przy dwóch pierwszych z tych punktów mieliśmy drobne problemy, pierwszy był ustawiony w ciężko przebieżnym i mało widnym lesie, natomiast drugi stał nisko w kanale i z daleka się nie dało go wypatrzeć. Jakoś daliśmy radę, ale parę minut tam straciliśmy.
PK33 znaleziony łatwo, na brzegu lasu, już było blisko bazy, niestety trzeba było się jeszcze oddalić od niej, w kierunku PK36. Ten na szczęście znaleźliśmy prawie od razu, zrobiliśmy tam sobie pamiątkowe zdjęcie i ruszyliśmy główną drogą ku mecie. Dość długi odcinek, na otwartej przestrzeni, wiatr męczył, ale bliskość mety dodawała sił.
Do bazy dotarliśmy z czasem 4h48m. Organizator od razu pokazał koleżance trzy palce – czyli znowu jest podium! Trzeci start na Wildzie i trzeci raz trzecie miejsce. To się nazywa skuteczność! Na za rok zamawiamy puchar imienny. ;)
Po biegu chwilę odpoczęliśmy, schłodziliśmy się, najedliśmy i przed piętnastą ruszyliśmy do domu, super zadowoleni. Pogoda dopisała, zwierzaki były, z orientacją było nieźle, organizacja jak zwykle wzorowa, i znów udało się zdobyć miejsce na podium. Czego chcieć więcej?
Ciągle myślę o starcie w Nocnej Masakrze (TP25), choć też trochę się boję biegania po nocy. Ale kiedyś trzeba będzie do tego wrócić. Powoli krystalizują się plany na początek roku 2019, świta mi wciąż myśl o TP50 na Śnieżnych Konwaliach, zwłaszcza że mają być niedaleko Świebodzina (jeśli nie TP50, o TP25 na pewno). Na Róży Wiatrów zdecydowanie bym chciał w pięćdziesiątce wystartować. A dalej w przód jeszcze nie sięgam. Jest czas na planowanie. Byle był czas, siły i chęci na bieganie.
PS. Mapki na stronie zawodów: http://sebawojc.blogspot.com/p/mapy.html
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |