2015-07-16
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Tak się zostaje Karkonoszmanem (czytano: 1171 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: https://www.youtube.com/watch?v=hPYnCBfxcWA
…Wtedy to po 4,5 godz. zmagań znajdowałem się na poziomie 350 m n.p.m. a metę zlokalizowano 1250 metrów wyżej. Do Karpacza miałem już tylko jeden podjazd, myślałem, że się nie skończy, pedałowałem bez przerwy pod górę przez 50 minut a gdy zobaczyłem strefę zmian i czekającego tam Wojtka, byłem najszczęśliwszy w Karpaczu (przynajmniej Górnym)….
Triathlon Karkonoski to mała impreza. Organizator przewiduje dla startujących zaledwie 80 miejsc, za to aspekty przygody i wyczynu ogromne Obowiązkowo trzeba zgłosić osobę wspierającą, na całej trasie funkcjonuje tylko jeden bufet a przewyższenia sięgają 3 km. Trasa kolarska obejmuje kultowe podjazdy w Karkonoszach, gdzie rozgrywano Górskie Mistrzostwa Polski w Kolarstwie Szosowym a meta zlokalizowana jest na Śnieżce.
Na zamek Czocha trafiliśmy dzień przed zawodami, od razu zweryfikowaliśmy się w biurze zawodów i pojechaliśmy do naszej Pani Marii od Leniuchów, aby poleniuchować godzinkę. Ok godz. 18.00 na klimatycznej sali rycerskiej w zamku odbywała się odprawa techniczna. Wyraźnie czuło się klimat ekstremalnych zawodów: Organizator uśmiechał się tajemniczo a naiwnych pytań niemal nie było, (no dobra, może ze dwa)… Prognoza mówiła o całodziennym deszczu na trasie Świeradów – Karpacz.
Noc przespałem tak sobie, o piątej rano byliśmy już na nogach i tuż po szóstej wyjechaliśmy od leniuchów.
Na miejscu zastałą nas mini strefa zmian zlokalizowana na dziedzińcu Zamku Czocha. Temperatura wynosiła ok. 5 st. C i zaczynało powoli kropić.
Woda w jeziorze okazała się dużo cieplejsza od powietrza. Jej orientacyjna temperatura: 17 Na trasie nie przewidywano żadnych bojek kierunkowych, płynęło się meandrującym przesmykiem w prawo aż wyłoniły się łódki a wśród nich jedna nasza – Edgar
Płynęło mi się tak sobie, od razu na starcie zaparowały mi mocno okularki. Właściwie niewiele widziałem. Miałem wrażenie, że wszyscy mnie wyprzedzili i płynę sam. Po dotarciu do Edgara i nawrotce okazało się, że płyną za mną jeszcze trzy osoby. Po 46 minutach byłem już przy brzegu a silne ramiona ratowników pomagały mi się wydostać z jeziora.
Było mi dość ciepło, jedynie stopy nieco odczuły temperaturę wody…
Na dziedzińcu przebrałem się cały, strój kolarski sprawiał wrażenie bardziej jesiennego niż triathlonowego, ale co tam. Nie wyobrażałem sobie jazdy w tak niskiej temperaturze w mokrym stroju startowym.
Rower rozpoczął się podjazdami, szybko rozgrzałem się i było mi dobrze, gdyby nie zmarznięte stopy. Kilka kilometrów po starcie dostrzegłem jednego zawodnika – jechał powoli i z łatwością wyprzedziłem go. Dalej podjazdy, łagodne ale długie prowadzą aż za Świeradów Zdrój - do pierwszego punktu żywieniowego. Najbardziej smakuje ciepła herbata. Nadal nie mogę rozgrzać stóp, zmieniam przemoczone skarpetki, ale niewiele to wnosi – stopy jak dwa kamienie. Po bufecie czeka mnie nie lada niespodzianka – ponad siedmiokilometrowy, ostry zjazd na którym tracę cenne 400 metrów przewyższenia, ręce grabieją od hamowania, prędkość ograniczam jak mogę gdyż jadę nadal po mokrej nawierzchni. Karkołomne zjazdy kończą się skrzyżowaniem z DK 3 – tam czekam ustępując pierwszeństwa przez ok. 1.5 minuty. Kolejne spektakularne, niekończące się podjazdy to Michałkowice – z malowniczym tunelikiem i Przesieka, gdzie mijam niewiele szybciej spacerującą parkę niemieckich turystów. Po tych wspinaczkowych przygodach już czeka mega stromy zjazd w kierunku zbiornika wodnego Sosnówka, gdzie pierwszy raz mym oczom ukazuje się meta a z ust wyrywa spontaniczne: „Kurwa, ja tam w życiu nie dotrę”… Wtedy to po 4,5 godz. zmagań znajdowałem się na poziomie 350 m n.p.m. a metę zlokalizowano 1250 metrów wyżej Do Karpacza miałem już tylko jeden podjazd, myślałem, że się nie skończy, pedałowałem bez przerwy pod górę przez 50 minut a gdy zobaczyłem strefę zmian i czekającego tam Wojtka, byłem najszczęśliwszy w Karpaczu (przynajmniej Górnym). Obsługa strefy poinformowała mnie, że zmieściłem się w limicie czasu jako jeden z ostatnich zawodników. Krótkie przebranie i po kilku minutach podchodziłem już drogą…. Biec się nie dało: lewa noga zesztywniała mi w kolanie od podjazdów i długo nie puszczała, za to stopy wreszcie się rozgrzały. Pod Schronisko Odrodzenie i Przełęcz Karkonoską prowadzi Droga Sudecka - jeden piekielnie stromy podbieg ze stromą przerwą na zbieg. Na przełęczy zlokalizowany został jedyny bufet na całej trasie, serwujący wodę, izotonik i żele energetyczne. Napierałem jak się dało, pod górę maszerowałem żwawo, na płaskich odcinkach starałem się podbiegać. Było bardzo ciężko. Gdy zobaczyłem Śląski Dom dostałem zastrzyk dodatkowej energii. Tam czekały na nas moja żona i córka. Biegliśmy już cały czas do schroniska. Do limitu czasu pozostało jeszcze kilkanaście minut, zatem przywitałem się szybko z dziewczynami i ruszyliśmy dalej w stronę szczytu Śnieżki. Resztką sił wtoczyłem się tam schodami po łańcuchach – mój oficjalny czas to 8 godzin, 29 minut i 51 sekund; 9 sekund przez oficjalnym zamknięciem mety
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |