2015-07-06
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Podsumowanie wiosny 2015 (czytano: 636 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: http://maltanskibiegacz.blogspot.com/2015/07/podsumowanie-wiosny-2015.html
Lipiec był dla mnie zawsze miesiącem, w którym mimo sporych upałów nie odpuszczałem i rzetelnie przygotowywałem się do drugiej połowy roku. Spora ilość kilometrów wybieganych w tym okresie zwiastowała przeważnie dobre wyniki podczas jesiennych startów. W tym roku po dwóch i pół tygodnia przymusowego odpoczynku i wzmacniania kontuzjowanej nogi lipiec zwiastuje raczej spokojne treningi i zdecydowanie mniejszy kilometraż od zakładanego. Trochę luźniejsze dni pozwoliły mi przeanalizować pierwszą połowę roku. W tym okresie wziąłem udział w pięciu imprezach biegowych.
Zacząłem Maniacką Dziesiątką 14 marca, podczas której udało mi się poprawić nieznacznie dotychczasowy rekord życiowy na 10 kilometrów. Sam bieg wspominam całkiem nieźle a wynik był sporym zaskoczeniem, biorąc pod uwagę trochę zbędnego balastu i słabe treningi w ostatnich dwóch tygodniach poprzedzających zawody.
Dwa tygodnie później pojechałem do Warszawy (coś jestem ostatnio częstym gościem w stolicy), by zmierzyć się z dystansem półmaratonu. Miał to być ostatni sprawdzian, przed główną imprezą wiosny – maratonem w Dębnie. Na warszawskich ulicach wykręciłem nową, całkiem niezłą życiówkę, lecz nie do pełni szczęścia zabrakło mi 6 sekund, gdyż tyle dzieliło mnie od zaplanowanego na ten rok wyniku na tym dystansie.
12 kwietnia miałem za to już ogromne powody do zadowolenia. nie dość, że o ponad 11 minut poprawiłem swój dotychczasowy najlepszy rezultat, to jeszcze zrobiłem to na pełnym luzie, nie umierając na ostatnich kilometrach. Życzyłbym sobie, żeby wszystkie moje starty wyglądały podobnie. Z drugiej strony oznaczało to, że dobrze przepracowałem zimę, co było dla mnie największą nagrodą za 6 miesięcy mordęgi.
Po odsapnięciu miesiąca w planach miałem maraton w Gdańsku, jednak z różnych względów niestety musiałem z niego zrezygnować. Przeglądając kalendarz biegowy na miesiąc maj usiłowałem znaleźć jakiś zamiennik w innym terminie. Koniecznie chciałem, by był to dystans maratonu, gdyż traktowałem ewentualny start jako mocniejszy trening przed zaplanowanym debiutem na dystansie ultra. Wybór padł na Wings for Life. Trochę nie pasował mi termin, gdyż minęło trochę mało czasu od ostatniego startu, ale postanowiłem podjąć wyzwanie. Bardzo chciałem poprawić rezultat ubiegłorocznego zwycięscy, jednak ewidentnie to nie był mój dzień. Wykręciłem nieco ponad dystans maratonu, co w ostateczności dało mi 26 miejsce w skali kraju. Byłem zadowolony, choć tym razem zmęczenie było ogromne. Po kilkudniowym odpoczynku, wznowiłem treningi, które miały mnie spokojnie przygotować do Ultramaratonu Zielonka. Po drodze miałem zaliczyć półmaraton w Grodzisku Wielkopolskim. Po cichu liczyłem na poprawienie rezultatu z Warszawy.
Jak się miało wkrótce okazać maj przyniósł mi niespodziewaną niespodziankę w postaci kontuzji mięśnia piszczelowego. Wszystkie plany legły w gruzach. Pod znakiem zapytania stanął mój udział w grodziskim „Słowaku”. O zostaniu ultrasem raczej mogłem zapomnieć. Pomimo przeciwności losu podjąłem walkę o szybki powrót do zdrowia. Wykurowałem się na tyle, by pojechać na półmaraton, by móc zaliczyć w nim udział. Zapewne odpuściłbym sobie te zawody, gdyby nie fakt, że w tym roku postanowiłem zdobyć Koronę Półmaratonów Polskich. Start kosztował mnie sporo nerwów, gdyż mimo prowizorycznego zaleczenia kontuzji noga była słaba. O dziwo bez bólu udało mi się pokonać te 21 kilometrów, co pozwoliło mi odetchnąć z ulgą. Do Zielonki nie pojechałem. 75 kilometrów z niedoleczoną kontuzją to byłby skrajny masochizm i zarazem głupota. Zrobiłem sobie za to 2,5 tygodnia bez biegania. Smutek, żal, rozpacz. Nie było jednak sensu się męczyć. Zobaczymy, co przyniesie druga połowa roku.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |