2015-02-22
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Piruety na lodzie (czytano: 1469 razy)
Pisałem ostatnio, że GP Mysłowic 21 II będzie moim pierwszym w tym roku sprawdzianem formy. Byłem przekonany, że niezależnie od warunków na trasie, zawsze będę miał z czym porównać osiągnięty wynik. Okazało się jednak, że nie doceniłem pogody i tego, co może ona zrobić z leśnymi ścieżkami, na których GP się odbywa. Już od tygodnia warunki do biegania w okolicznych lasach systematycznie się pogarszały, jednak w ten weekend zrobiła się prawdziwa masakra. Paradoksalnie, ale najwięcej złego zrobiło chyba wychodzące coraz śmielej wiosenne słoneczko. Nadtapia ono bowiem kolejne warstwy zalegającego na ścieżkach śniegu, które następnie w nocy zamarzają tworząc piękną lodową taflę. No i na takim to właśnie lodowisku odbywało się sobotnie GP Mysłowic. Na stromą górkę ciężko było wbiec, bo nogi uciekały do tyłu, z górki nie można się było rozpędzić, bo groziło to ciężkim kalectwem, a na płaskim też trzeba było uważać, aby nie wpaść nagle w niespodziewany poślizg. Dałem więc sobie spokój z jakimikolwiek sprawdzianami formy i spróbowałem jedynie w jednym kawałku dobiec do mety. Uważałem na siebie tym bardziej, że w poprzedni weekend na treningu grzmotnąłem o glebę dość konkretnie, tak że jeszcze mnie trochę boli biodro i bark. Tym razem jednak na szczęście udało się bieg ukończyć bez wywrotki, tylko z kilkoma piruetami po drodze, i to uważam za swój największy sukces.
Dziś, dzień po GP, pojechałem do Panewnik na Bieg Dzika. Warunki były bardzo podobne, choć może ciut lepsze, bo na Dziku nie ma takich mocnych podbiegów, a dodatkowo zdarzały się odcinki (tak po 50 metrów) suchej ziemi. Po większości trasy biegać się jednak za bardzo nie dało, więc też sobie odpuściłem i postanowiłem jedynie bieg ukończyć, bez większych ambicji co do czasu. Tutaj za największy sukces mogę uznać to, że zrobiłem pełne cztery kółka, choć przed końcem każdego okrążenia miałem coraz to większą pokusę, aby już dać sobie spokój. Jednak ostatecznie nie uległem podszeptom złego ducha i zaliczyłem w tych paskudnych warunkach prawie 20 km. Myślę, że trochę siły, zarówno fizycznej, jak i psychicznej, sobie przez to zbudowałem.
W ogóle, muszę powiedzieć, że pomimo zewnętrznych utrudnień jestem z moich treningów z ostatnich dwóch tygodni dość zadowolony. Ćwiczyłem głównie właśnie siłę (podbiegi, przedzieranie się przez śnieg) i wytrzymałość. Oprócz dzisiejszego Dzika zrobiłem w tym czasie w swoim lesie jeszcze dwa razy po 21 km. Na więcej szkoda mi było nóg w takich warunkach; bałem się że przy zmęczeniu może mi się gdzieś stopa omsknąć i kontuzja gotowa. W każdym razie trochę przebieganych kilometrów mi przybyło. Dodatkowo zacząłem w domu robić brzuszki i grzbiety. Nie wiem jak długo to wytrzymam, ale na razie jestem dumny z systematyczności – robię je niemal codziennie.
Teraz, gdy w końcu z lasu zniknie śnieg i lód (mam nadzieję, że to już za parę dni się stanie) muszę dołożyć trochę szybszych treningów (porządne WB2, albo nawet mocne kilometrówki) i przynajmniej jedno jeszcze dłuższe wybieganie, takie powyżej 25 km, a jak dam radę, to i 30 km. To już ostatni dzwonek na takie treningi, jeśli chcę myśleć o jakimś wiosennym maratonie. Ale o planach na przyszłość, to napiszę więcej następnym razem.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu DamianSz (2015-02-22,21:25): No niestety w Paprocanach też było podobnie, a akurat w tą sobotę był Bieg Morsa którego byłem pomysłodawcą, sponsorem i organizatorem w jednej osobie. Na szczęście nic się nikomu nie stało. Chyba napiszę jeszcze o tym na swoim blogu ? ;-)ja na wiosenne maratony już raczej nie zrobie formy, ale spróbuje mieć jaką taka w czerwcu(7-go) na Parkowy Maraton. creas (2015-02-23,10:08): Do Biegu Morsa to lód nawet pasuje ;). Za to w czerwcu może być już za gorąco na życiówki (przynajmniej dla mnie). Dlatego, jeśli chcę o jakąś powalczyć, to muszę spróbować wcześniej.
|