Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [22]  PRZYJAC. [0]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
kolo1232
Pamiętnik internetowy
Nigdy nie jest za późno, bo ważne są chęci ...

Szybki Biegacz
Urodzony: 1976-10-22
Miejsce zamieszkania:
1 / 1


2014-09-09

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
IRON-RUN - MOJA SZKOŁA PRZETRWANIA (czytano: 1008 razy)

 

Jest 30 sierpnia 2014 roku.
Przeglądam stronę maratonów w celu podjęcia planów na dalsze starty. Klikam zakładkę: Festiwalu Biegowego w Krynicy. Niestety po wnikliwej analizie nie znalazłem tam nic pod siebie. Na większości dystansach widnieje mocna obsada, tereny niezwykle trudne do nabiegania czegokolwiek. Decyzję odkładam na później. Mija parę dni. Znów kalkuluję statystyki dot. Festiwalu. Analizuję trasy, profile, wyniki z lat poprzednich. W końcu światełko w tunelu, może tak spróbować zmierzyć się z IRON_RUN? To coś nowego, takie wyzwanie nigdy nie podejmowane. Jednak z jednej strony pojawia się obawa przed takim wysiłkiem, kontuzją, rywalami no i utratą formy, z drugiej zaś: uda się, dasz radę. W końcu jakoś 03-09-2014 podjąłem decyzję - startuję i jadę do Krynicy na IRONA.

Ostatnie dwa dni przed wyjazdem to już tylko gorączka organizacyjna. Jak dojechać, co zabrać, jaki sprzęt, gdzie nocować, itd...

Na osiem różnych startów w te trzy dniu potrzeba wiele sprzętu biegowego, planu żywieniowego i regeneracyjnego. W głowie mętlik. Ostatnie noce bezsenne, adrenalina nie pozwala spać, głowa pęka od myśli ... co 5 minut o czymś sobie przypominam, notuje i szykuje...

Z samego sprzętu do startów uzbierało się 4 pary butów, 5 par spodenek i koszulek, 8 par skarpetek, kompresy, cztery czapeczki, rękawiczki, dwie opaski, mnóstwo maści, jakaś kupka odżywek, latarka, plastry na otarcia, wydruki regulaminów, planów tras, itp. Do tego trochę żywności do połknięcia na szybko... (tak było, na szybko, bo odstępy między biegami niekiedy były dość małe :). Uzbierała się niezła waliza. Czym jadę? Hmm, koncepcje też były różne, zmieniały się jak w kalejdoskopie. Autobus, pociąg, prywatny samochód. Z kim jadę, i tu też była dynamika: z dwoma, z jednym z kolegów, a nawet z grupą warszawskich "wojskowych turystów festiwalowych" :). W końcu wyszło najlepiej dla mnie, pojechałem własnym samochodem, dzięki temu mogłem dostosować podróż do własnych potrzeb. Dojechałem ciuń wcześniej, choć i tak o parę godzinek za późno. Odpoczynku przed pierwszym startem wiele nie miałem. Posiłek przedstartowy w drodze, na jakiejś stacji benzynowej. Do Krynicy dotarłem tuż przed godz. 13, a start już o 15. Odbiór pakietu, zakwaterowanie, numer przypięty, chip w sznurówkach, koszulka na klatę, spodenki na tyłek i na start... Ciepło więc dało radę na szybko się zorganizować.

Fajna decyzja organizatora. Konkurencja IRON-RUN ma własny namiot techniczny, gdzie mamy posiłki regeneracyjne i masaże. To na plus. Minus? Jest jeden poważny: brak prysznicu na całym miasteczku biegowym. To jakieś nieporozumienie. Drugi minus, dla nas Ironów dość dokuczliwy, to miejsce wywieszania wyników. Nie było ich u nas w namiocie, były w oddalonym o 100 m budynku informacyjnym. Kiepska sprawa, bo ciężko było kalkulować różnice czasowe, czy np wyłapywać błędy sędziowskie. A były, np w wynikach czasowych. Czasem znaczne, ale o tym może później...

...

Nadejszła wiekopomna ...

Godz. 15.00
Podzieleni na mniejsze grupy ruszamy niepewnym krokiem, mianowani przez spikera, na "Ludzi z żelaza", na linię pierwszego startu.
1 mila:
1609 m - z pozoru wiele nie można zyskać i wiele stracić, ale bieg trochę trudny dla mnie, bo po podróży i krótkiej rozgrzewce biegało mi się dość niepewnie. Tempo biegu - średnie - bez napinki, pod kontrolą. Czas 5"14" - 5 m-ce. Milę każdy tak może polecieć, nawet bez nogi :). Zwycięzca - kolega z Ukrainy - czas 4"56". To ważne, bo ze stratą do zwycięzcy będziemy ruszać do następnego biegu na 15 km już za 2 godz. Czyli gonitwa. Rywale, hm jeszcze nie wiadomo co prezentują. Kim są. Jakie dystanse im leżą. Narazie wiele nie wiem.
Po biegu szybka regeneracja. Nawet nie ma co iść "na chatę". Wszyscy czekamy na miejscu, w namiocie lub na miasteczku. I tu nawiązują się pierwsze kontakty. Rozmawiamy o taktyce, o poszczególnych biegach i o pierdołach. Stajemy się grupą przyjaciół. Czas ucieka, a piętnastka już czeka. Temperatura wzrasta. Ta w Nas, ale i ta na dworze bo jest około 24 C. Dość sporo, jak na dłuższy bieg po górzystej trasie.
Godz. 17.05
15 km - w tym pierwsze 3,8km pod górkę. Potem zbieg i powrót tą samą trasą do mety. Czyli na koniec 3,8 km zbiegu.
Mój czas: 55"26" i trzecie m-ce. Awans również na 3 miejsce OPEN. Tylko to utrzymać.
Bieg totalnie luźny, pod kontrolą. Nie przeszkadzały mi ani długie podbiegi, ani karkołomne zbiegi. Niestety sędziowie doliczają wszystkim zawodnikom całą stratę jaką mieliśmy po 1 mili. Dlaczego, nie rozumiem. Czas oficjalny to 55"44". Miejsce bez zmian.

Teraz parę godzin odpoczynku. O godz. 22.00 kolejny start. I tu popełniam pierwszy błąd. Idę na Targi EXPO. Miała być chwila. Wyszło 1,5 godz. stania na nogach. Oj błąd. To się odbije później. Trudno było tego uniknąć, bo Krynicę opanowali sami znajomi, z Kielc, okolic i z tras biegowych. Pogaduszki, plotki, porady ... no i zeszło. W końcu idę do pokoju, niestety 700 m pod górę. Odpoczynek kiepski. Przygotowuję coś do jedzenia (bułka z dżemem :) ). Słabo, ale lekko pod wieczorny start. Przygotowanie sprzętu na dwa kolejne starty. Ten o godz. 22 i kolejny w środku nocy, bieg na 36 km. Chwila mija. Zero snu. Organizm zaczyna się upominać o chwilę spokoju. To się nie udaje, bo odbieram całą kupę telefonów, z pytaniami co i jak ... Fajnie, miło ale nie teraz. Zmęczenie narasta. Mylą mi się podstawowe rzeczy. Solę herbatę, słodzę kanapkę. Zapominam gdzie położyłem chipa. Od godz. 21.15 idę na dół na rozgrzewkę.

Godz. 22.05
Bieg nony na 5 km. W tym 2,5 km pod górkę i nawrót na dół do mety.

Atmosfera super. Setki kolorowych, "firmowych" biegaczy. Tak nazywam kolegów w wypasionym sprzęcie firmowym :). Czołówki dają po ozach. Muzyka zagłusza komunikaty sędziów. Ale OK. Bezwietrznie i nawet ciepło, do 12-13C. Niestety, tu wspomnę o kolejnym minusie. My Ironi startowaliśmy zawsze 5 min po głównych biegach. Na dodatek od tego biegu ruszaliśmy już z 5 sekundowym "handicapem". Czyli goniliśmy i siebie na wzajem i całą stawkę innych biegaczy. Problemem nie było oglądanie np ładnych dziewcząt z tyłu tylko problemem było ich wyprzedzanie. "Lewa )))), prawa wolna ))))" - ten okrzyk dominował. Nawet w większości skutkowało. Czasami jednak nie. Zdarzało się Nam gubić rywali z IRONA z pola widzenia w tłumie wolniejszych biegaczy z biegów głównych. Plus? Był, oczywiście i to duży. Niesamowity doping dla IRONA. Mieliśmy czerwone numery startowe na żółtym tle. To nas odróżniało od innych. Byliśmy zauważani i niesamowicie wspierani przez kolegów biegaczy, kibiców, turystów, sędziów. "Dasz radę", "szacunek", jesteś niesamowity, podziwiamy, to tylko niewielki skrawek słów, jakie słyszeliśmy od tłumów.
Bieg nocny szybko minął. W nogach coś zostało, ale mało. O to chodziło. Nie nabić nóg na zbiegach. Ale prędkości średnie na zbiegu dochodziły do 3"/km, więc trudno tego uniknąć. Czas 17"37", m-ce 3. Pozycja 3 OPEN utrzymana. Niestety sędziowie znów doliczają mi 3x5" co daje łączny czas na 5 km 17"52". Było nie za mocno, bo tak trzeba. Siły zostawiamy na kolejne biegi :)

Przerwa. Powrót w samotności do pokoju. 700 m pod górę. Przygotowanie sprzętu. Lekki posiłek (bułka z dżemem :), solona herbata). W pokoju zagnieżdża się bałagan. Trudno się odnaleźć w porozwalanym sprzęcie biegowym.Tu się coś suszy, tu wisi koszulka na lampie, tu przygotowany pakiet na kolejny bieg ... Uzupełniam zapasy na bieg nocny bieg górski. Ostatnie poprawki, sprawdzenie czołówki, pasa biodrowego, żeli, wody. Pół godz., później komplet sprzętu czeka do boju. Czas, chyba 23.50, kładę się spać. A gdzie tam, lipa, myślówka. Pulsowanie w głowie. Nowe pomysły i stare problemy nie pozwalają mi usnąć nawet na minutę. Wiem, już że nie będzie łatwo. O godz. 2.00 dzwonię do Zenka S. - rusza ze mną, pokonuje całe 100 km (umawialiśmy się wcześniej na pobudkę, jakby któryś z nas miał zaspać). On chyba coś spał, ja niestety nie. Około godziny 02.25 docieram na deptak. Z Zenkiem nie udaje mi się spotkać w tłumie. Słychać urywane komunikaty zaspanego spikera: "depozyty do Rytra - bus nr 1", "przepak nr 1 ..., ... pierwsi na linii startu ustawiają się biegacze IRON i na 100 km, ... itp. Wokół tłumy rozświetlonych, rozbrykanych biegaczy, wtopionych we mgłę, która opanowała dzisiejszej nocy Krynicę i pobliskie czarne wzgórza. Czuję to, będzie problem z orientacją w terenie. Ale na razie orientuję się choć w temacie dot. samego startu i oddaję worek do busa jadącego do Rytra na naszą metę. Obawy były jeszcze co do deszczu. Nie zapowiadało się nań, więc super, pomyślałem, będzie sucho. Jednak nie było. Błoto, meeeega duże błoto na trasie. Ale o tym później.

Godz. 3.00

Start do biegu na 36 km IRON i na 100 km Ultra. Ustawiony w pierwszej linii, obok M. Świerca, odliczamy 10, 9, .....2,1, i START. Początek asfaltowy, lekko z górki, wyczuwanie rywali, poprawianie sprzętu. Ustawianie czołówki. Lecimy rytmem. 1300 m i skręcamy w prawo na czerwony szlak. Tu się zaczyna długi podbieg. Zupełna ciemność, przecinana rozświetlonymi stożkami z naszych czołówek. W nogach totalny luz, oddech spokojny. Tętno do 150 uderzeń na podbiegu. Myślę, jest super. Po kilkuset metrach wspólnego dreptania Ja, kolega z IRONA - Ukrainiec Eduard Hapak i Węgier Csaba - dwukrotny zwycięzca biegu 7 dolin, formujemy czołówkę ciągnącą cały bieg gdzieś do 14 km. Niestety, ja jako zawodnik uliczny, mający mało doświadczenia w górach daję się ponieść i podpalić. Jedyny punkt odżywczy na trasie całych 36 km był przewidziany na dopiero na 21 km. Ta mnie zagięło :) Miałem mało wody. Tylko 200 ml. Tempo na zbiegach dochodziło do 3"10". Karkołomne pokonywanie tej części trasy dało się we znaki później. Tempo chłopaków, biegających po górach jest zabójcze nawet dla nas, szybkich i wściekłych z ulicy :). Szok, w ciemności, we mgle poginamy po wąskich, śliskich i nie znanych mi ścieżkach ogromnego Pasma Jaworzyny. Na 14-15 km mylę trasę. Zbiegam w dół, zamiast skręcić w lewo. Zawracanie i pod górę. 3 minuty w plecy. Czołówka mi ucieka. 18 km - pierwszy kryzys, brak wody i zbyt wymagająca, zabłocona do przesady trasa daje się we znaki. Na 20 km odczuwam niesamowitą senność. Jeszcze chwila i tu usnę. Czekam na upragniony 21 km, Hala Łabowska - punkt odżywczy. Tutaj łapę co popadnie (herbatniki, cukier, banana, piję około 0,5l wody i herbaty. Zajęło mi mi to zbyt długo - kolejne 3 minuty. Jeszcze butelka w rękę i ruszam dalej. Nadal ciemno. Strata urosła. Czołówka coś nawala, ale za chwilę już działa. Kryzys jednak nie odpuszcza. Dochodzą skurcze czwórek. O co chodzi? Chyba na szybkich zbiegach i w sytuacjach grożących upadkiem na tej trasie dobiłem te partie nóg na maxa. Próbuję chłodzić je wodą. Delikatnie odpuszczają. Lecę dalej. Robi się nieco chłodniej, zawiewa wiatr. W połączeniu ze zmęczeniem nie jest mi za przyjemnie.
Wreszcie świt. Niestety odpuszczam, biegnę już na zaliczenie. Tempo jeszcze ok, ale kolejni rywale mijają. Odczuwam kolejny spadek mocy. Brak wody. Zazdroszczę kolegom pełnych bidonów. Piję wilgoć z liści :), sprawdzam zawartość napotkanych zużytych butelek. Walka o przetrwanie. Rozpoczyna się wreszcie zbieg do Rytra. Jednak zaskakuje mnie spadkiem. Konam z bólu w czwórkach. Oddechowo jest super, ale z nogami już słabo. Każdy kolejny krok to niemalże wbity gwóźdź w otwartą ranę. Nie da się schodzić, trzeba skakać, zbiegać. Nawierzchnia: śliskie zabłocone i luźne kamienie podmywane płynącą wodą. Następny kilometr i szok, ... chyba 2 km po stromym asfalcie w dół. To jeszcze gorsze od tego co już było. Biegnąc rowami, proszę napotkanego sędziego o trochę wody. Wypijam mu od razu 0,5l. To i tak mało. Ostatnie 3-4 km to już tylko podbieg do mety po asfalcie. Czas: 3h19"30". Masakra. Załamka. Bieg z błędami, które zaowocowały spadkiem w klasyfikacji generalnej na 4 m-ce i sporą stratą do zwycięzcy. Jest co poprawiać dalej. I to znacznie.

Nadzieja, odrobić to w kolejnych biegach. Po dożywieniu i dopojeniu wsiadamy do autokaru wracającego do Krynicy. Ponad półtoragodzinna podróż po krętych górskich drogach wymusiła na mnie w końcu wymarzony sen. Choć parę minut bajecznego snu. Zakręcony, zmordowany docieram około godz. 8.45 do pokoju. W tym oczywiście 700 m pod górę. Zrzucam zabłocone ciuchy, opatruję rany na nodze (bo leżałem na zbiegu), zjadam posiłek (bułki z dżemem :) ) i idę na deptak szukać Jarka. Dojechał rano do Krynicy na bieg na 10 km. On wie o co chodzi :). Kolejny błąd. Trzeba było odpoczywać, a nie łazić jak ćma...
Około 10.30 wracam do pokoju - znów 700 m pod górę i padam na łóżko. Za półtorej godziny kolejny start. Czeka na Nas 10 km. Nie dosypiam. Sprawdzam wyniki na necie.

Godz. 12.05
No i upał: temp do 26 C w cieniu, duszno.
IRONI, ustawieni co 5 sekund ruszamy na trasę 10 km na zakutych, zelaznych nogach. Pociechą było tylko to, że wszyscy, ale to wszyscy czuli się tak samo. Zakwasy na maxa. Mijając rzeszę prawie 3000 tyś biegaczy z biegu głównego na 10 km lecimy do Muszyny. Trasa lekko w dół. Ale w Naszym przypadku to nie zaleta. Właśnie na zbiegach czwórki pracują najbardziej. Uzyskując czas 37"56", czyli w średnim tempie 3"47"/km docieram na metę w Muszynie. Czwarta pozycja Open utrzymana, OK. Co będzie dalej? Czy tak pozostanie. Wszytko jest jeszcze możliwe. Wsiadamy do autokaru, który w beztlenowych, dusznych warunkach wewnątrz odwozi Nas okrężną drogą do Krynicy. Niestety firma mierząca czas nawala. Ironi startując kilka minut po głównych biegach powinni mieć resetowany zegar. Niestety tym razem tego nie zrobili i w wynikach widnieją czasy większe o 6 minut i 48 sekund. Śmiech. Oby tylko każdy miał po równo doliczone..., nieważne. Jedyna myśl to odpoczynek.
Godzina 14 udaję się do pokoju. I tu: 700 m pod górę. Zjadam posiłek, chyba znowu bułkę z dżemem, już nie pamiętam :)
Szykuję sprzęt na następny start, który już o 17.30. Próba snu. Udało się - 30 minut. Rezerwy energii buzują, walczą o utrzymanie się w pionie i poziomie. Ciężko. Pomaga mi Jarek, który podjął decyzję o pozostaniu w Krynicy do niedzieli. Mieszkamy razem. On odsypia podróż z Kielc, a ja z Muszyny :) 16.30 budzik dzwoni. Lipa, czas wstawać na bieg.

Godz. 17.40.
Nieco opóźniony start do biegu Minimaratonu na bulwarach deptaka. 3 pętle po w miarę płaskiej trasie z płyt chodnikowych są OK. Biegamy na zaliczenie. Równo. Choć są i ambitniejsi rywale. Wyrywają się do przodu. Kręcą ciut lepsze czasy. Ale wiele to nie zmienia w klasyfikacji ogólnej. Mój czas: 12"56" i nadaj pozycja 4 OPEN. Może być. Taktyka utrzymać to. Bodajże 6 minut straty do trzeciej pozycji. Dużo to nie kosztowało.
Po biegu wreszcie dłuższy odpoczynek. Kolejny błąd. Wybrałem się na zakup żeli na targi Expo, spotkałem znajomych i godzina uciekła. Jeszcze Pasta Party. Zjadam wreszcie "normany" ciepły posiłek, 2 x porcja Spaghetti i 5 lodów. Smaczne i pożywne.
Wcześniej wytargowaliśmy u organizatora przesuniecie zbiórki na poranny, niedzielny bieg na Jaworzynę z godziny 4 na godzinę 5. A już o 5.10 odjazd autokaru na dolną stację Kolejki na Jaworzynę i siódmy start. Daje to jakąś szansę dłuższego snu. Po powrocie do pokoju (700 m pod górę :) ), padam z nóg, dojadam, uzupełniam węgle, szykuję sprzęt na dwa niedzielne biegi: 3,3 km na Jaworzynę i Maraton.
Komplet pakuję do worka depozytowego i kładę się spać. Jarek ucina komara na sąsiednim łóżku po sukcesie w biegu na 10 km. Odlatujemy. Wreszcie dłuższy, treściwy i wartościowy sen. Godz. 4.10 budzik, pora wstawać. Pośpiech, zejście na deptak i wycieczka na start biegu na Jaworzynę. Ciemno, mokro, mgła. Obawy narastają. Jak to się odbije na późniejszym maratonie. Bieg w formule alpejskiej, czyli tylko wbiegamy na górę i meta. Super. To Nas ratuje, bo nasze nogi nie wytrzymałyby takiego zbiegu. Wyszedł z tego w sumie marszobieg. Wszyscy zgodnie stwierdziliśmy: nie szalejemy. Szybki marszobieg. 3 pozycja na górze i czas: 27"41". Open bez zmian. Do pozycji 3 pozostaje już około 3,5 minuty. Maraton to zweryfikuje.
Około 10 minut później zwiezieni kolejką gondolową wracamy na dół i za godzinę szykujemy się w namiocie IRONA do maratonu. Temperatura na dworze około 14 C. Super. Chłodno, słońce schowane za warstwą delikatnych chmur. Bezwietrznie. Idealne warunki do biegania maratonu. Poza moim samopoczuciem, bowiem trzęsę się z zimna. Nogi po 7 startach wydają się być kłodami przyczepionymi do tyłka. Dojadam dwa banany, kilka herbatników. Korzystam z masażu w namiocie. Maść przeciwbólowa, delikatnie pomaga. O godz. 8.30 rusza Koral Maraton i Półmaraton. Niestety robi się duszno i ciepło, powoli wychodzi słońce.

Godz. 8.40
Ostatnia, ósma konkurencja: MARATON - 42 km 195 m:
Stajemy na starcie w kolejności zajmowanych miejsc. Po 5 minutach, puszczani co 5 sekund ruchamy na trasę naszej ostatniej męki. W głowie myśli: jak to wyjdzie, jak biec, czy nie zejdę. Organizuję własny "wóz serwisowy" pod nazwą: "Jarek, wszędzie będzie i zawsze Ci pomoże". Tak Jaruś podjął próbę wspierania mnie (i nie tylko mnie) na większym odcinku trasy maratonu. Złapał mój prywatny izotonik w rękę i ruszył w trasę z Mariolą. Goniwszy wszystkich, mijaliśmy kolejnych biegaczy z Koral Maratonu i Półmaratonu. Z Jarkiem spotkaliśmy się chyba już na 8 km. Po uzupełnieniu płynów, biegłem dalej nie odstając od trzech poprzedzających mnie rywali. Nasze tempo początkowo zapowiadało wynik 2h50"-2h56". Choć wiadomym było, że tak nie wyjdzie. Od 22 km "wóz serwisowy - Jarek.pl" ruszył na stałe ze mną. Uzupełnianie wody, przetrzymywanie bananów, wspieranie na duchu, kopniak w d..ę. Ustalanie dalszej taktyki. Pomoc nie oceniona. Jarek jesteś Wielki. Dzięki Ci bardzo za wsparcie. Sam maraton zniosłem średnio, bo nie najgorzej ale i nie najlepiej. Tempo pozwalało na swobodną rozmowę, ale nogi nie pozwalały na jego wzrost. Obawy budziła wzrastająca temperatura, słabnące nogi i zbliżający się długi, stromy podbieg pod Romę (od 33 km). A następujący po nim masakryczny zbieg do mety o długości około 3,8 km przerażał mnie całkowicie. No i niestety na podbiegu, kryzys, nogi stanęły. Wolałem tu wyluzować i zostawić siły na zbieg. Chciałem złamać w tym maratonie 3 godziny. Po samym podbiegu szanse te spadły, bo i tempo wyraźnie spadło. Jednak od 39 km, kiedy pojawił się zbieg, rozgrzane do granic wytrzymałości nogi zaczęły się kręcić do prędkości kolejno: 3"40", 3"22" i 3"10"/km. Uczucie niesamowite, kiedy tak się kończy maraton. A jeszcze taki w IRONIE to już naprawdę ... To dało więc szansę złamania 3 godzin. Niestety nie udało się :).
Czas na mecie: 3 h 00" 57".
GPS pokazał aż 42 km 650 m. Może gdyby był atest, to by to wyszło.
Podsumowując sam maraton, był to bieg inny niż wszystkie do tej pory. Inny niż moje dwa poprzednie maratony. Dość wolny, spokojny ale okupiony niezwykłym bólem w nogach. Jego meta dawała liczbę prawie 120 km przebiegniętych w te trzy dni męki. Ostatni - 42 km należał do najszybszych jakie przebiegłem na tym Festiwalu. W samym maratonie zająłem 3 m-ce wśród Ironów, przegrywając tylko 4 sekundy z kolegą z Ukrainy zajmującym 3 m-ce OPEN i 3,5 minuty z kolegą z drugiego miejsca OPEN. Oskar był lepszy, gratuluję wyniku i sukcesu w całym cyklu IRON RUN. Czas uzyskany przeze mnie dawałby mi ósmą pozycję w samym Koral Maratonie. To dowodzi jaka trudna to była trasa dla wszystkich tu startujących. Atmosfera na trasie niesamowita, piękne widoki, mnóstwo punktów odżywczych i energicznym dopingiem. Warto tą trasę pokonać.

Końcowy rezultat to IV miejsce OPEN i czas 9 h 04"39" (wg wyników). Od tego czasu odjąć należy błędy pomiarowe firmy STS (ponad 7 minut), wychodzi więc czas poniżej 9 godzin. Jest co poprawiać ... :)

Przez ten weekend przeżyłem coś niesamowitego. Różnorodność wszystkich biegów dawała niesamowitą przyjemność z biegania, niestety okupioną znacznym bólem i ogromnym wyczerpaniem. Emocje i wysiłek jest nie do opisania. Otoczenie i miejsce rywalizacji choć średnio sprzyjało całkowitemu skupieniu dawało poczucie więzi i wsparcia od innych. Na pamiątkę zostaje niepowtarzalny, przemyślany medal, który zawiera całą treść tego co przeszliśmy. Z pewnością popełnione błędy da się naprawić w następnych tego typu występach, ale jednocześnie zaważyły one znacznie na końcowym wyniku. Wiem, że jeśli formuła tego cyklu pozostanie niezmieniona, a zdrowie pozwoli podejmę kolejną próbę startu w tych zawodach. Tutaj niezwykle ważne jest doświadczenie, zaparcie i samodyscyplina.

Dziękuję rywalom za wyrównaną i uczciwą walkę, za wsparcie. Dziękuję osobom, które bardzo mi pomogły w podjęciu próby ukończenia i dobicia do mety IRON-RUN. Wielkie dzięki.




Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu







 Ostatnio zalogowani
Struś Emu
01:40
fit_ania
01:12
zby
00:04
Artur z Błonia
22:24
kos 88
21:14
uro69
21:11
Raffaello conti
20:45
Wojciech
20:16
biegacz54
19:57
42.195
19:36
gieel
19:10
entony52
19:03
Pudelek
19:01
kubawsw
18:52
makwi
18:41
Namor 13
18:23
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |