2012-04-15
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| 11. Cross Wiosenny Szlakiem Stasia 5. RYBOST CUP- 15 kwiecień 2012 (15 km) (czytano: 357 razy)
Tym razem zawody w Rybniku rozciągły się w wyjazd integracyjny, który upłynął pod znakiem uśmiechu Mateusza - według jego relacji ten uśmiech boli wskutek skurczów mięśni brzucha, oraz pod znakiem nieustannego, wesołego i dowcipnego bajdurzenia Eweliny, która zawsze była... ale o tym będzie na koniec.
Najpierw same zawody.
Rewelacja! Kameralna impreza w całkowitym zespoleniu z naturą. Lekki deszcz, idealna temperatura i las- piękny, wielki, obcy, z nieśmiało budzącą się do życia przyrodą.
Trasa całkowicie terenowa, pełna dobrze oznakowanych zakrętów, więc wymagająca pewnej dawki uwagi, spostrzegawczości lub sprytu. Dlaczego spostrzegawczości lub sprytu? Pierwsze wtedy gdy gnało się samemu, a drugie gdy tak potrafiło się zainteresować rozmową organizatora, że ten całe zawody biegł obok i pokazywał, którędy prowadzi trasa :)
Zaraz za startem, gdy wybiegłam z pierwszej części lasu, oszołomił mnie widok- piękny księżycowy krajobraz. Tak! Kawałek księżyca w Rybniku :) W zaoranych, wysokich bruzdach, po obu stronach dróżki, którą biegliśmy, rosły drzewka-niemowlaki. Było tu wiele głębokich i równoległych rowów pełnych łysej, błyszczącej od deszczu i brązowej ziemi z kikutami leśnych sadzonek.
Kiedy pobiegłam dalej i pejzaż zmienił w typowy las- ja nadal miałam przed oczami ten poprzedni, zapierający dech w piersiach widok.
Co było w nim takiego niezwykłego?
Po prostu wyobraziłam sobie, że cała ta zachwycająca sceneria została przygotowana przez organizatorów zawodów z myślą o naszym biegu. Rozbawiło mnie wyobrażenie Grzegorza - organizatora, jak stoi z pistoletem startowym w dłoni, a obok niecierpliwią się dzikie świnie- chrząkające, gotowe do startu, równo jedna obok drugiej, z ryjkami przy ziemi.
Wizja dzikich świń ruszających na sygnał do zaorania polany tak mnie pochłonęła, że nie miałam pojęcia kiedy przebiegłam kolejne trzy kilometry...
Biegło mi się lekko i jak na moje możliwości dość szybko pomimo wczorajszych męczących zawodów w Częstochowie. Błoto wcale nie przeszkadzało! Było cudowne.
A na dodatek - ku mojej ogromnej radości, przed metą czekała Ewelina z Mateuszem...
I tu powraca wątek Eweliny z początku wpisu. Cały wyjazd i wszystko co się działo to wina Eweliny. Nawet jeśli biedna dziewczyna o niczym nie miała pojęcia, nawet gdy to nie ona decydowała... winny musiał być! A kto? Ewelina!
Tak więc to błoto, którym jestem umorusana na zdjęciu to oczywiście wina Eweliny. Tak samo jak to, że Mateusz w sobotę nie wrócił do domu w Gorlicach. Oraz to, że Mateusz dziś brał udział w zawodach, których nie planował. Oraz to, że członek naszej drużyny stał na podium - Ewelina zdobyła drugie miejsce w kategorii kobiety. Oraz to, że ja miałam cudowny wyjazdowo- startowy weekend - to oczywiście wina...
--------------------------
Ps.
Dzięki Grzegorz za wszystko. Za zaproszenie, rozmowę, towarzystwo i cierpliwość. Potrafisz zorganizować wspaniałe zawody. Są tak kapitalne, że przyjechałam pomimo dużej odległości, fatalnej pogody i przeogromnego lenia, który świtem podpuszczał: „Gdzie ty się wybierasz? Za oknem szaro, buro, mokro, a ty jesteś zmęczona i tylko w domku jest cieplutko, milutko, suchutko, przyjemniutko i smaczniutko!”
Ale... jak już wspomniałam - to również wina Eweliny :)
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora Inek (2012-04-17,15:20): Ładne zdjęcie. Wyglądasz świetnie, tak jakbyś była stworzona do biegania po lesie... :) Te_Renia (2012-04-18,20:59): Tak, zdecydowanie lubie biegac po lesie, ale naprawde zazwyczaj koncze bieg w troszke przyzwoitszym stanie:)
|